To była pierwsza nieprzespana i przepłakana noc w moim żałosnym życiu. Nigdy dotąd na nikim mi nie zależało, więc nie było powodów do płaczu. Przechodziłam przez prawdziwą huśtawkę popadając na przemian w złość, że dałam ci się omamić i teraz przez to cierpię oraz w trudną do zniesienia tęsknotę. Wyzywałam siebie wszelkimi możliwymi wulgarnymi epitetami raz za złamanie zasad i wpuszczenie cię do mego świata, a za chwilę za powrót do dawnych przyzwyczajeń. Bolało jak cholera. Co gorsza, miałam pełną świadomość, że ten głupi wybryk nie był ani trochę wart konsekwencji, jakie miałam za niego ponieść. Zabawne, że rozumiemy, ile coś dla nas znaczy dopiero, gdy to stracimy. Żałosne, że miałam cię obok i nie wiedziałam, jak bardzo twoja obecność jest mi potrzebna. Dziwne, że nie zauważyłam wcześniej, że bez ciebie trudno się oddycha. To chyba nie jest normalne, żeby aż tak mocno tęsknić za czymś, czego w zasadzie się nie miało i czego nigdy wcześniej nie chciało się mieć. Snułam się otulona twoją bluzą pomiędzy mokrą od łez poduszką, lodami czekoladowymi stojącymi na stoliku, a lustrem w łazience. To ostatnie, by powiedzieć mojemu durnemu odbiciu, co o nim myślę. Ledwie zauważyłam, że wstał nowy dzień, pewnie bym tego nie zauważyła, gdyby pies sąsiadów nie oznajmił skowytem, że znów został sam. Zupełnie tak, jak ja. Chyba dzwonił mój telefon, ale nie chciałam rozmawiać z nikim innym niż z tobą, a nie wierzyłam, że ty mógłbyś do mnie zadzwonić. Straciłam cię, każda moja cząstka była o tym przekonana i każda rozpaczała z tego powodu.
To już koniec.
Teraz, kiedy wreszcie chciałam, by to trwało. Kiedy wreszcie dorosłam do tego, by być. Kiedy zrozumiałam, że moje dotychczasowe życie właściwie wcale mi się nie podobało. Teraz, kiedy zaczęłam marzyć o tym, byś po prostu zwyczajnie mnie przytulił, zostało mi tylko obserwowanie ciebie z daleka, jak stoisz skupiony pod siatką.
Chyba przysnęłam, bo ocknęłam się słysząc dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Poderwałam się z miejsca i pobiegłam, ślizgając się w pończochach po panelach, o mało nie rozbijając mojej głupiej głowy o ścianę. Nie wierzyłam, że to ty dopóki nie objęłam cię mocno, nie przejmując się kompletnie tym, że możesz nie mieć na to ochoty i że wróciłeś pewnie tylko po to, by zabrać swoje rzeczy. Pozwoliłeś mi tak trwać przez chwilę, aż w końcu odsunąłeś się, by spojrzeć w moją twarz jakby wyjętą żywcem z taniego horroru. Musiałam wyglądać fatalnie po przepłakanej nocy, z rozmytym makijażem, w pogniecionej i poplamionej lodami sukience, tak fatalnie, że zapytałeś co się stało.
- Odszedłeś - powiedziałam w mokry od deszczu materiał twojej kurtki, a ty zaśmiałeś się, pocałowałeś mnie w czoło i powiedziałeś:
- Jak mógłbym odejść? Przecież cię kocham.
Dziwne, bo kilka dni wcześniej te dwa słowa sprawiłyby, że uciekłabym w panice. Przecież to było takie nie moje - pozwolić, by ktoś mnie pokochał. Zawsze uważałam, że miłość nie istnieje, że to tylko wytwór wyobraźni samotnych starych panien z kotami, które z nudów pisały romanse, przerzucając na papier wszystkie swe marzenia. Nigdy wcześniej nie dopuściłabym do takiej sytuacji, to przecież zbyt duże ryzyko, pozwolić, by ktoś zagościł na stałe w twoim życiu. Nawet, jeśli to "stałe" ma oznaczać kilka tygodni. Wtedy jednak byłam szczęśliwa. Moje szczęście mąciło tylko to, że nie potrafiłam odpowiedzieć ci tym samym, ale chyba tego nie oczekiwałeś, bo odsunąłeś się i klepiąc mnie lekko w tyłek oznajmiłeś:
- Zbieraj się, za godzinę wyjeżdżamy.
Tak lepiej?
To już koniec.
Teraz, kiedy wreszcie chciałam, by to trwało. Kiedy wreszcie dorosłam do tego, by być. Kiedy zrozumiałam, że moje dotychczasowe życie właściwie wcale mi się nie podobało. Teraz, kiedy zaczęłam marzyć o tym, byś po prostu zwyczajnie mnie przytulił, zostało mi tylko obserwowanie ciebie z daleka, jak stoisz skupiony pod siatką.
Chyba przysnęłam, bo ocknęłam się słysząc dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Poderwałam się z miejsca i pobiegłam, ślizgając się w pończochach po panelach, o mało nie rozbijając mojej głupiej głowy o ścianę. Nie wierzyłam, że to ty dopóki nie objęłam cię mocno, nie przejmując się kompletnie tym, że możesz nie mieć na to ochoty i że wróciłeś pewnie tylko po to, by zabrać swoje rzeczy. Pozwoliłeś mi tak trwać przez chwilę, aż w końcu odsunąłeś się, by spojrzeć w moją twarz jakby wyjętą żywcem z taniego horroru. Musiałam wyglądać fatalnie po przepłakanej nocy, z rozmytym makijażem, w pogniecionej i poplamionej lodami sukience, tak fatalnie, że zapytałeś co się stało.
- Odszedłeś - powiedziałam w mokry od deszczu materiał twojej kurtki, a ty zaśmiałeś się, pocałowałeś mnie w czoło i powiedziałeś:
- Jak mógłbym odejść? Przecież cię kocham.
Dziwne, bo kilka dni wcześniej te dwa słowa sprawiłyby, że uciekłabym w panice. Przecież to było takie nie moje - pozwolić, by ktoś mnie pokochał. Zawsze uważałam, że miłość nie istnieje, że to tylko wytwór wyobraźni samotnych starych panien z kotami, które z nudów pisały romanse, przerzucając na papier wszystkie swe marzenia. Nigdy wcześniej nie dopuściłabym do takiej sytuacji, to przecież zbyt duże ryzyko, pozwolić, by ktoś zagościł na stałe w twoim życiu. Nawet, jeśli to "stałe" ma oznaczać kilka tygodni. Wtedy jednak byłam szczęśliwa. Moje szczęście mąciło tylko to, że nie potrafiłam odpowiedzieć ci tym samym, ale chyba tego nie oczekiwałeś, bo odsunąłeś się i klepiąc mnie lekko w tyłek oznajmiłeś:
- Zbieraj się, za godzinę wyjeżdżamy.
Tak lepiej?
Zdecydowanie lepiej! :)
OdpowiedzUsuńTaki uroczy Antoś podoba mi się bardzo :) A do Tośki chyba w końcu zaczyna docierać ile on dla niej znaczy, to dobrze :)
VE.
Mi też się podoba taki Antek ;)
UsuńJezu, ja chce takiego Antka. On tu to ideał po prostu. Mam nadzieję, że Tośka już tego nie zepsuje inaczej, jak skrzywdzi Antka, to dostanie ode mnie po łbie !
OdpowiedzUsuńNie ma ideałów... O Tośkę bym się nie martwiła ;)
UsuńWychodzi na to, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia:). Spodobało sie jej spokojne życie i facet u boku wię zachciało jej się "być":) i kochać!
OdpowiedzUsuńA może po prostu się zmądrzało? Zwykle jesteśmy mądrzy po szkodzie ;)
UsuńDobrze jest gdy tą szkodę można naprawić:)
UsuńNa szczęście czasem można, choć ja nie byłabym tak wyrozumiała.
UsuńZazwyczaj w życiu bywa tak, że doceniamy coś po stracie.
OdpowiedzUsuńI chociaż mi prywatnie ciężko przekonać się do czegoś takiego, jak miłość, to mam nadzieję, że tym razem Tośce się uda. Z uroczym Antosiem z pewnością warto być. ;)
Na pewno warto i to nie tylko z uroczym Antkiem ;)
UsuńLepiej, lepiej dużo lepiej. Jak mi ulżyło, nie mogę, Tośka zrozumiała w końcu, lepiej późno niż wcale. A Antosiek i cierpliwy, i umie wybaczyć, po prostu PRAWIE ideał :), w końcu ideałów nie ma. Czy to już koniec, czy będzie jeszcze coś?
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka będzie, przecież nie byli jeszcze w Paryżu, ale jesteśmy już za połową.
UsuńOoo to dobrze, będę miała co robić :)
UsuńJeśli to Cię ucieszy, to mogę powiedzieć, że mam gotowe jeszcze jedno :)
UsuńUff wrócił co mnie cieszy bardzo. Tylko gdzie się wybierają? ;)
OdpowiedzUsuńOdpowiedź na Twoje pytanie będzie jutro :)
UsuńLepiej? O niebo lepiej.
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
Usuńjaki cudowny ten Twój Antoś, zawsze wraca, zawsze dobry i wyrozumiały.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy do końca będziesz miała o nim tak dobre zdanie.
UsuńPewnie, że lepiej :). Chociaż nie wiem czemu, dziwi mnie, że wrócił, choć wie o zdradzie :P i mam wrażenie, że jeszcze namieszasz :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, że namieszam. Gdybym nie namieszała, mogłybyśmy już skończyć, bo by było nudno ;)
UsuńJasne że lepiej! Antek dobry i miłosierny! Jakie Tośka ma szczęście! też tak chce :D i ją kocha! jupi:D
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że lepiej ;)
Usuń