czwartek, 25 kwietnia 2013

Delusion 4.

Podskakiwała jak mała dziewczynka, sprawiając, że on wciąż się uśmiechał, ale nie robiła tego dla jego uśmiechu. Była szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że nie potrafiła iść spokojnie. Niesamowite, prawda? Tak wiele zmieniło się przez tych kilkanaście godzin. W normalnych warunkach siedziałaby właśnie pod kołdrą, oglądając po raz kolejny jakiś łzawy film wybrany losowo z drugiej półki przy oknie, jedząc gorzką czekoladę i opłakując swoje marzenia, bo mimo wszystko wiązała z Pawłem jakieś nadzieje. Może nie był ideałem, nie był jej księciem z bajki, ale wyrosła już z wiary w istnienie ideałów i dobrych wróżek. Tym razem było inaczej. Nie jadła czekolady, nie oglądała filmu i nie rozpamiętywała tego, co miało się zdarzyć, a co nigdy nie nastąpi. Tym razem biegała pomiędzy sklepowymi półkami, odprowadzana przez męskie spojrzenia, którym najwyraźniej podobał się jej entuzjazm, rozwiane włosy i zaróżowione policzki. Jemu też się podobały, ale jeszcze bardziej podobał mu się jej śmiech i z tego właśnie powodu szukał wciąż nowych metod, by ją rozbawić tak długo, aż w końcu oznajmiła, że więcej śmiechu nie wytrzyma. Udał, zarówno przed nią, jak i przed samym sobą, że to, co poczuł, gdy chwyciła jego dłoń, by wspólnie wymachiwać w rytm piosenki, którą tylko ona słyszała, to wcale nie był dreszcz. A nawet jeśli to był dreszcz, to co z tego? Przecież nie robił nic złego... Podobnie stwierdził, gdy kolejny dreszcz przeszedł jego ciało, kiedy starła mu z policzka sos, którym pobrudził się, jedząc pizzę na miękkim dywanie w jej pokoju. Udał, że nie ogarnęła go ochota, by inaczej wykorzystać ten dywan. Że nie przeszły mu przez głowę pytania, czy zawsze jest tak żywiołowa. Że nie chciałby się przekonać... Po prostu udał, że nie miałby ochoty pieprzyć ją zamiast pieprzyć z nią o głupotach. Choć musiał przyznać, że o głupotach pieprzyło się z nią genialnie. O poważniejszych sprawach zresztą też. Zaczął wierzyć w istnienie czegoś, co niektórzy nazywają bratnimi duszami. Zastanawiał się tylko, jak to możliwe, że coraz częściej myśli o swej bratniej duszy z jak najbardziej seksualnym podtekstem. Bratnia dusza z samej nazwy powinna być przecież całkowicie aseksualna, a ona nie była. Była seksowna. Seksowna jak diabli. A przy tym taka... taka, jak chciał, by była. I sprawiała, że Dorota i jej humorki odchodziły w niepamięć.

W końcu nadeszło popołudnie a wraz z nim widmo obowiązków. Uśmiech w jej oczach zgasł, gdy stali przed drzwiami, a on ubierał kurtkę.
- Będę tęsknić - powiedziała, choć wolałaby poprosić, by został, albo zabrał ją ze sobą, ale wstydziła się przyznać, choćby w myślach, że boi się go stracić. Wstydziła się, bo przecież znali się krótko, a ona nigdy nie bała się samotności. Świetnie radziła sobie sama, oczywiście po tym, jak się wypłakała i pogodziła z myślą, że znów trafiła na skurwiela. 
- Nie będziesz - odparł - Nie pozwolę na to - dodał i uśmiechnął się tak, że aż zmiękły jej kolana i po raz kolejny obiecała sobie, że nie, nie zakocha się w Andrzeju. Z goryczą stwierdziła, że nie był w jej typie. Był zbyt miły, a ona zawsze zakochiwała się w facetach, przez których później płakała. Takich, którzy chcieli się tylko zabawić. Nikt nie traktował jej poważnie. Nikt nie pytał o jej upodobania, nikt nie zastanawiał się dlaczego wybrała Bydgoszcz, choć pochodziła z Krakowa. Nikt wcześniej nie zadał jej tych pytań. Znaczy, Gosia zadała, ale w Gosi by się nie zakochała. No i teraz zadał je on...
- Masz plany na wieczór? - zapytał, przerywając jej rozmyślania i sprawiając, że uśmiech powrócił.
- Ty naprawdę nie masz swojego życia - odpowiedziała ze śmiechem, lecz już bez porannej złośliwości.
- Tak się składa, że moje życie zrobiło sobie wakacje - powiedział, zadowolony, że nawet nie musiał kłamać. 
- To się świetnie składa, bo mam wolny wieczór.
Chciałaby dodać, że nie tylko ten wieczór. Że ma wiele wolnych wieczorów. I poranków. W ogóle ma wiele wolnego czasu. Jednak nie dodała tego wszystkiego. Podobnie jak on nie wyjaśnił, że "jego życie" wyjechało tylko na dwa tygodnie, a później wróci i znów zażąda wyłączności, a on z chęcią przystanie na to żądanie. Zamiast tego pocałował ją w policzek, walcząc z ochotą, by nie był to policzek i wyszedł na deszcz, który nie padał już tak radośnie, jak rano. Teraz przypominał burzę. Z wiatrem i małymi kuleczkami gradu. Pomyślał jeszcze, że Lena na pewno znalazłaby jakąś dobrą stronę takiej pogody i musi zapytać się jej jak to robi. Później pomyślał, że może lepiej nie pytać. Może lepiej nie dowiadywać się o niej zbyt wiele. Może lepiej po prostu czerpać przez chwilę z jej entuzjazmu, nie angażując się za bardzo w to, co ona myśli i czuje. Żeby łatwiej było odejść, gdy przyjdzie na to czas. Po co komplikować coś, co powinno być proste?


Chyba powinnam częściej pisać, że nie mam czasu, bo później jakoś cudownie pojawia się i czas i pomysł.
Tak więc - nie mam czasu. Będzie źle. Nie wiem, kiedy pojawi się następny...
No. 
Zobaczymy, czy to działa ;)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Delusion 3.

Nie była zadowolona, gdy obudził ją dźwięk, który znała aż za dobrze. Mruknęła pod nosem kilka przekleństw skierowanym w stronę Marcela, który z miejsca stał się domniemanym sprawcą pobudki. Nałożyła poduszkę na głowę i starała się ignorować dźwięki oraz natrętne myśli. Nie myśleć. Być. Nie myśleć. O Pawle. O Andrzeju, który wydał się jej  tak intrygujący, że aż się przestraszyła tego zaintrygowania. W sumie nadal się bała... Nie myśleć... Zaraz, zaraz...  Wytężyła umysł, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie jak znalazła się w łóżku. Właściwie nie pamiętała niczego od momentu, w którym zaczęli tańczyć. Zerknęła pod kołdrę i z ulgą stwierdziła, że ma na sobie ten sam strój, w którym wróciła do domu. Pewnie zostałaby jeszcze w łóżku przez kilka kwadransów, jak miała to w zwyczaju, lecz wstała po kolejnej kanonadzie dźwięków świadczącej o tym, że Marcel dostał się pomiędzy szklanki i jeśli nie zareaguje szybko, będzie zmuszona pić ze słoików. Szurając bosymi stopami, dotarła do kuchni i zamrugała kilkakrotnie oczami, gdy zamiast kota zobaczyła buszującego w jej skromnym kuchennym wyposażeniu Andrzeja. W wersji topless. Udała, że to nic takiego i przeszła obok niego rzucając tylko wielce zachęcające:
- Co ty tu robisz?
Nie czekając na odpowiedź, zajęła się wybieraniem wśród szklanek stojących przy zlewie takiej, która wygląda na najczystszą. Albo raczej najmniej brudną. Usatysfakcjonowana nalała sobie wodę i usłyszała:
- Aha.
- Aha co?
- Nie lubisz sprzątać?
Wzruszyła ramionami.
- Nie lubię zmywać. Co tu robisz?
- Nie słyszałaś o zmywarce?
- Sama jej nie wniosę. Więc?
- Zaprosiłaś mnie - skłamał.
Kolejnym łykiem zamaskowała zaskoczenie. Głosik w jej głowie mówił, że w nocy zrobiła coś głupiego. Bardzo głupiego. Zawsze po pijaku popełniała jakąś głupotę. Ale skoro on wciąż tu był, to może tym razem było inaczej? Przecież nie miał powodu, by zostać, jeśli się wygłupiła... Nie pamiętała nic a nic. To, co powiedział, było możliwe. Nawet bardzo. Potrzebowała towarzystwa, ale to było wczoraj, a dziś nie miała ochoty, by tu był. Owszem, intrygował równie mocno, a może nawet mocniej niż wieczorem, ale dzień rządzi się innymi prawami. Światło dnia wymusza szczerość i rozmowy. Prawdziwe rozmowy, a on zdążył już pokazać, że potrafi być zbyt dociekliwy jak na jej skacowany umysł. Zbyt upierdliwy. Zbyt krytycznie patrzył na bałagan w jej kuchni, który przecież nie powinien go interesować bardziej, niż deszcz za oknem. Pewnie właśnie dlatego zapytała, nie próbując nawet kryć złośliwości:
- A ty nie masz własnego życia, więc się zgodziłeś.
Uśmiechnął się krzywo. Nie pamiętała. To dobrze. Nie będą tracić czasu na głupie skrępowanie i tłumaczenia. Na zaczepkę nie zamierzał odpowiadać, bo co miałby jej powiedzieć? Że to prawda? Że nie ma planów na najbliższe dni, bo Dorota, owszem, zadzwoniła, ale zamiast przeprosić, oznajmiła, że wyjeżdża z siostrą do Kołobrzegu "by nabrać dystansu"? Kto do cholery jedzie do Kołobrzegu w listopadzie? Na dwa tygodnie! I jakiego dystansu? Skwitował tą nowinę przeciągłym "mmmhhhmmm", po którym nastąpiła cisza tak długa, że pomyślał, że nie doczeka się pożegnania, a nie lubił braków pożegnań, więc dorzucił jeszcze "baw się dobrze kochanie". Nie, nie chciał być złośliwy. Ani odrobinkę. Chciał tylko miło zakończyć rozmowę i zupełnie nie rozumiał, dlaczego prychnęła i bez słowa się rozłączyła. Może lepiej by było, gdyby nic nie dorzucił i poczekał na to, co miała do powiedzenia? Właśnie dlatego teraz nie chciał nic więcej mówić. Bez słowa odwrócił się, odnalazł swoją bluzę i już miał wychodzić, gdy z kuchni dobiegła go seria przekleństw, a zaraz po niej Lena z miną winowajcy.
- Przepraszam. Zostań.
Wyglądała słodko, kiedy wyłamywała sobie palce z zagryzioną wargą i rozbieganym spojrzeniem. Po prostu uroczo. Musiał przyznać, że podobała mu się coraz bardziej. Była naturalna i pełna życia. Wesoła, a przynajmniej wieczorem taka była, teraz ewidentnie cierpiała na ból głowy, ale mimo to nadal była spontaniczna. Lubił spontaniczność. Była inna od Doroty, której stateczność i poukładana wizja życia coraz częściej go nużyły. I była tu, a nie w Kołobrzegu.
- Chyba nie myślisz, że pojadę z tobą po zmywarkę bez śniadania? Gdzie tu jest jakaś piekarnia?
Uśmiechnął się, gdy odpowiedział mu pełen radości pisk, z którym Lena rzuciła mu się na szyję. Tak po prostu rzuciła mu się na szyję. Jakby znali się od dawna. Jakby to ktoś inny chciał przed chwilą wyrzucić go z mieszkania. Jakby cieszyła się z jego obecności. Jakby była mu wdzięczna, a przecież nic jeszcze nie zrobił.

Tak, zdecydowanie potrzebował jej towarzystwa.

Ona myślała właśnie o czymś podobnym. Myślała o tym, że spadł jej jak z nieba. Że woli jego uśmiechnięte spojrzenie i poranną upierdliwość, niż lamenty Gosi nad jej fatalnym gustem co do mężczyzn. Tak, to prawda, że zwykle kiepsko lokuje uczucia, ale kiedy była w dołku, niekoniecznie chciała, by ktoś wypominał jej tą przykrą prawdę. Wolała się powygłupiać i udawać, że jest świetnie. Że jest szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że to szczęście wylewa się jej uszami. I to właśnie zamierzała robić. Z Andrzejem, który właśnie potargał jej, i tak niesforne włosy, zdjął sobie klucz wiszący przy drzwiach i oznajmił, że zaraz wraca. Z uśmiechem na ustach i zamiarem zrobienia się na bóstwo ruszyła do łazienki. Uznała, że wysiłki się opłaciły, gdy dwadzieścia minut później powitał jej nowy wizerunek głośnym:
- Łaaaał!
Obrzuciła spojrzeniem jego uśmiech, zawartość patelni oraz smakowite bułeczki czekające na stole i stwierdziła niby żartem:
- Mógłbyś częściej bywać u mnie na śniadaniu.
Oboje poczuli, że chcieliby, by była to prawda. I wcale nie chodziło jej o to, że gotować lubi równie mocno, jak zmywać. On z kolei nie pomyślał nawet o śniadaniach jedzonych w towarzystwie zapachu perfum Doroty, która godzinę wcześniej wyszła na pracy i jak zwykle nie obudziła go, choć wielokrotnie ją o to prosił.
Zapowiadał się dobry dzień.


I pamiętajcie, że nie zaczyna się zdania od "i" ;) "I" jest sponsorem dzisiejszego odcinka. Wraz ze słońcem i nieśmiałą zielenią.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Delusion 2.

Pożałowała zaproszenia, jak tylko je wypowiedziała, ale było już za późno. Wyrzucała sobie, że to głupie, bo zupełnie go nie zna, a samotność mogła zabić na przykład dzwoniąc po Gosię. Gosia by nie odmówiła. To byłoby dużo rozsądniejsze, bo przecież chodziło jej tylko o towarzystwo. Nie chciała zostać sama. Nie chciała czuć, że nikomu na niej nie zależy. Że mogłoby jej zwyczajnie nie być. Że nikt nie zauważyłby, że jej zabrakło. A jednak to przystojny nieznajomy, a nie przyjaciółka, szedł teraz za nią po schodach. Pokręciła głową, nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni niezadowolona ze swojej spontanicznej reakcji. Gosia miała rację, gdy stwierdziła, że jej ufność i działanie zamiast myślenia kiedyś ją zgubi. Czyżby to miało nastąpić właśnie dziś? Stanęła pod swoimi drzwiami i zagryzła nerwowo wargę, zerkając kątem oka w kierunku Andrzeja i udając, że szuka klucza w ogromnych kieszeniach. Czy wyglądał na mordercę? Gwałciciela? Może powinna udać, że zgubiła klucz? Krzyknąć, żeby nadgorliwa sąsiadka z naprzeciwka wyjrzała i zapamiętała jego twarz? Westchnęła, gdy usłyszała skrobanie pazurków o futrynę. Cóż, za głupotę trzeba płacić - pomyślała, otwierając drzwi i szykując się na wybuch kociej radości, lecz otrzymała tylko gniewne fuknięcie i machnięcie puszystym ogonem, gdy Marcel minął ją, by oprzeć się łapkami o kolana jej gościa i do niego wygłosić swoje powitalne "miau". Zrezygnowana pokręciła głową, mamrocząc pod nosem coś o zdrajcy oraz groźby o pustej misce i szlabanie na szynkę. Nie odpowiedziała na zachwyt Andrzeja. To oczywiste, że Marcel jest cudny. Przecież to Maine Coon! Zaprowadziła gościa do pokoju i ruszyła do kuchni w poszukiwaniu alkoholu oraz czystych szklanek. Gdy wróciła, taszcząc ze sobą jeszcze jakieś, zapomniane po ostatniej babskiej nocy, przekąski, on przeglądał właśnie jej kolekcję płyt. Po chwili włączył pamiątkę z czasów jej gimnazjum, powodując tym samym kolejny wybuch śmiechu, zapomnienie o wszelkich obawach i powrót do atmosfery, jaka panowała pomiędzy nimi w barze. Bez zastanowienia chwyciła dłoń, którą wyciągnął w jej kierunku, pozwalając się poprowadzić w czymś, co tylko przesadni optymiści nazwaliby tańcem. Powietrze nie było naelektryzowane. Ich twarze nie zbliżały się do siebie. Nie rozbierali się wzrokiem. Nie padały dwuznaczne propozycje. Dłonie nie błądziły, powodując dreszcze. Nie było słychać przyspieszonych oddechów. Nie mieli zaróżowionych z emocji policzków. A jednak po kolejnym obrocie, a może po kolejnym drinku, wyrzuciła z siebie:
- Kochaj się ze mną.
W rzeczywistości chciała powiedzieć "przytul mnie", tyle, że nawet pijana wiedziała, że żaden facet nie chce słyszeć takich próśb po kilku godzinach znajomości. Właściwie na tym etapie powinna powiedzieć "pieprz mnie", ale nie chciała. Chciała choć namiastki bliskości. Udawanej, bo co to za bliskość, gdy się wcale nie znali.
Obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem, które szybko stwardniało na jej poważnej twarzy. Zagryzła wargę, wbijając wzrok w jego usta.
- Ty nie żartujesz... - to nie było pytanie, a jednak pokręciła wolno głową, by rozwiać resztki wątpliwości. Milczał zbyt długo, by mogła udawać, że jest zachwycony propozycją. Nie chciał jej. Kolejny facet tego dnia, który jej nie chciał. W takim razie czego chciał? Po co skorzystał z jej zaproszenia? Szarpnęła swoją dłoń, by uwolnić ją z uścisku, podeszła do stolika i sięgnęła po szklankę. Wypiła jej zawartość, choć pokój wirował i bez kolejnej dawki procentów. Nie pomogło. Nadal było jej przykro, a oczy szczypały równie mocno. Odwróciła się, by poprosić go o opuszczenie mieszkania, ignorując tym samym to, co mówił, a czego i tak nie słuchała. Otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zaśmiała się z własnej niemocy, a później dywan znalazł się dziwnie blisko jej twarzy. Wciąż jeszcze się śmiała, gdy podniósł ją i położył na kanapie. Nie pamiętała już, dlaczego chciała go wyprosić, a skoro pochylał się nad nią, to wyciągnęła ręce, przyciągając go blisko. Jak najbliżej. Nie protestował, więc zadowolona mruknęła coś niezrozumiałego i zasnęła.

Zastygł zaskoczony niespodziewanym gestem, który spodobał mu się bardziej, niż chciał sam przed sobą przyznać. Uśmiechnął się, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy usłyszał jej równomierny oddech. Wyzwolił się z jej objęć i z konsternacją rozejrzał się wokół. Praktycznie się nie znali. Widział, że jej stan najlepiej opisałoby określenie "nieprzytomna" i w jakiś irracjonalny sposób czuł się za nią odpowiedzialny. W pewnym stopniu był odpowiedzialny, bo przecież pili razem... Nie mógł jej tak zostawić. Nie, w zasadzie to nie chciał jej tak zostawić. Nawet, jeśli to głupie. Nawet, jeśli Dorota rozpęta wojnę. Nawet, jeśli miałby raz jeszcze usłyszeć propozycję, której bezpośredniość zaskoczyła go kompletnie i na którą wciąż jeszcze nie znalazł odpowiedzi, choć ciągle szukał, mimo, że jej już nie interesowała. Przecież nie robi nic złego, prawda? Przecież chce tylko pomóc... Ostatecznie nikt nie musi o tym wiedzieć...


Chyba nie myślałyście, że pójdzie tak szybko... ;) 
Piękna pogoda po tak długiej zimie sprawia, że siedzenie przed komputerem wydaje mi się okropnym marnotrawstwem. Przepraszam. Postaram się zachować jakieś sensowne tempo i czytać Was możliwie często. Wybaczycie mi?

piątek, 12 kwietnia 2013

Delusion 1.

Bydgoszcz już piąty dzień tonęła w deszczu, ale to dobrze, bo gdyby nie ten deszcz, pewnie nigdy by się nie spotkali. 

Andrzej wściekły opuścił mieszkanie Doroty, która oskarżała go o coś tak absurdalnego, że nie miał ochoty z nią dyskutować, tylko na pożegnanie trzasnął drzwiami. Oskarżała go o zdradę, a przynajmniej próbę zdrady, bo jej zdaniem był zbyt miły dla tych kilku dziewczyn, które podeszły do nich na parkingu przed halą. Pewnie by chciała, żeby do nikogo się nie odzywał... Niedoczekanie! Wyszedł na ulicę i postawił kołnierz, gdy wiatr wraz z kroplami deszczu wdarł się chłodem na jego szyję. Nie lubił tego miasta, musiał jednak przyznać, że miało kilka zalet. Największą z nich w chwili obecnej wydało mu się to, że wszędzie jest blisko i mimo paskudnej pogody nie miał wcale żalu o to, że przyjechali samochodem Doroty, zostawiając jego auto przed Łuczniczką. To nawet lepiej, bo ruch zawsze go uspokajał. Ruszył w dół nie zastanawiając się nad tym, co będzie. Było dla niego oczywiste, że Dorocie przejdzie i najpóźniej rano wyruszy z białą flagą i przeprosinami, ale nawet z tą wiedzą nie mógł opanować wzburzenia. Kochał ją, ale czasem miał jej dość. Szczególnie, gdy tak jak teraz, rzucała idiotycznymi oskarżeniami...

Tymczasem Lena podążała w górę niesiona złością, która nie uleciała, choć minęło już kilka godzin. Jak Paweł mógł je to zrobić? Jak mógł tak po prostu oznajmić, że powinna zapomnieć o wszystkim, bo on wyjeżdża do Irlandii. Z Aśką. Tak, z Aśką. Tą Aśką, z którą rzekomo łączyła go jedynie wybujała wyobraźnia Leny... Nie chciała wiedzieć nic więcej. Szybko spakowała swoje dwa sweterki, które przypadkiem zostały kiedyś u niego i wyszła, zostawiając jeszcze czerwony ślad na jego zaskoczonej twarzy. Od tego czasu włóczyła się po mokrych chodnikach, jednak nawet wściekła zauważyła, że zrobiło się zbyt ciemno i pusto, by włóczyć się dłużej, szczególnie, że okolice bydgoskiego centrum nie miały najlepszej opinii. 

Spotkali się przed niepozornym miejscem przyciągającym reklamą piwa, przycupniętym nieśmiało na górce. Normalnie nie spojrzeliby nawet w jego kierunku, tym razem skusiła ich ta sama potrzeba odreagowania i zapomnienia oraz niechęć powrotu do pustego mieszkania. Otworzył przed nią drzwi gestem, w którym nie było widać zniecierpliwienia, jakie go przepełniało. Uśmiechnęła się zamiast podziękowania i podążyła w stronę baru, zaskakując go, bo to on lubił siadać przy barze. Usiedli obok siebie - dwoje nieznajomych, wyglądających jak zmoknięci przyjaciele. 
- Za co pijesz? - zapytał, gdy przed nim stał już złoty kufel a przed nią kieliszek wódki.
- Za Irlandię - odpowiedziała, przechylając kieliszek jednym sprawnym ruchem i nawet niespecjalnie się przy tym krzywiąc.
Zaśmiał się, bo coś mu kazało, choć przecież nie mógł wiedzieć o co jej chodzi.
- A ty? 
- Za szczęście w miłości - odparł, wznosząc kufel w górę.
Odpowiedziała krzywym uśmiechem i niemrawym kiwnięciem głowy. Zdziwił się, gdy wyciągnęła dłoń w jego kierunku i powiedziała z dziwną, w porównaniu do wcześniejszej melancholii, nutką radości:
- Lena.
Uśmiechnął się pod nosem. Nie miała pojęcia kim on jest. To jeszcze jedna zaleta Bydgoszczy, w której siatkówka nie jest sportem popularnym. Golloba rozpoznaliby niemal wszyscy, Możdżonek zwracałby uwagę jedynie swym wzrostem. Mógł tu być, kimkolwiek chciał... Zapisał w myślach, by skopać Kurkowi tyłek za ten tekst, przypominający o słodkim deserze w najmniej odpowiednich chwilach. Tego dnia nie chciał być sobą. Chciał być kimś zupełnie innym. Kimś, kto, zamiast myśleć o Dorocie, będzie pił z Leną, śpiewał z nią w rytm trzydziestoletnich hitów, którymi barman postanowił zamęczyć nielicznych klientów i śmiał się, jakby jutra miało nie być.

Gdyby nie późna godzina, o której zdecydowali się opuścić ciepły lokal, oraz deszcz, który wyludnił do reszty i tak puste o tej porze chodniki, pewnie nie odprowadziłby jej do domu. Miło się im rozmawiało, ale to jeszcze nie znaczy, że musiał ją odprowadzać, prawda? A jednak zrobił to, mimo, że ponownie musiał się wspiąć na tą cholerną górkę, mając świadomość, że do jego mieszkania prowadzi zupełnie inna droga. Gdy zatrzymali się przed jakimś blokiem i ona zadarła głowę, jakby sprawdzała, czy jej firanki nadal tam są, odgarnął włosy z jej czoła i powiedział:
- Jesteś piękna.
Choć nie była. Była zwyczajna, a nawet nieciekawa z włosami przyklapniętymi od wilgoci i bez makijażu, którego rozmazane pozostałości usunęła w toalecie po czwartym kieliszku. Ona jednak tego nie wiedziała. Zawsze ktoś powtarzał jej, że jest piękna, począwszy od ojca, na Pawle-idiocie skończywszy. Uśmiechnęła się ciepło i zaproponowała:
- Może wejdziesz?
Kiwnął głową bez zastanowienia. 


Bry :)
Czy u Was też czuć wiosnę? 
Gdyby jeszcze Delecta zechciała grać tak, jak by mogła... 

środa, 10 kwietnia 2013

Delusion 0.

Są słowa, których nie powinno się wypowiadać bez przemyślenia. Słowa, które, choć niewinne, mogą mieć niszczącą siłę. Zabawne, prawda? Kilka drobnych głosek złożonych w całość, pozornie bezbronnych i znikających zaraz po tym, jak wydostaną się z naszych ust... Tak błahe i tak niebezpieczne zarazem... Zabawne, bo część z nich, skierowana do innych osób lub w innych okolicznościach, mogłaby wywołać śmiech lub przynieść szczęście. Są wypowiadane setki, ba, tysiące, jeśli nie miliony razy dziennie i tylko czasem ukazują swą niszczycielską moc. Rzadko zastanawiamy się nad ich użyciem. Jeszcze rzadziej rezygnujemy z nich po zastanowieniu... Zabawne, bo ich siłę uświadamiamy sobie zwykle już po tym, jak uleciały w nicość, a przynajmniej wydaje nam się, że uleciały, bo one wciąż żyją, ale już poza naszą kontrolą. Żyją w cudzym umyśle i robią tam, co chcą. Mogą wrócić. Mogą wysłać równie nieistotną z pozoru odpowiedź. Mogą wywołać lawinę zdarzeń, których wypowiadający się nie spodziewał. Mogą doprowadzić do obłędu. Mogą też zwyczajnie zniknąć, niezauważone lub przemilczane. Mogą... ale nie uprzedzajmy faktów. Przecież nie padło jeszcze żadne ze słów.


Niestety praktycznie nie mam wolnego czasu, więc będzie nieregularnie.  Jedynka na pewno pojawi się w tym tygodniu.
Jesteście tu jeszcze?

wtorek, 9 kwietnia 2013

*


Tym razem będzie o słowach.
Trochę o oszukiwaniu.
Trochę o Niej i o Nim.
Albo odwrotnie.
O kilku innych osobach również.
O kliku uczuciach.
Odrobinie emocji.
Wszystko to okraszone bydgoską zimą.
Bo inne pory roku były tak dawno, że już niewiele pamiętam...

Zapraszam jutro.

piątek, 5 kwietnia 2013

9. ...?

Inaczej to sobie wyobrażałem...

Nie to, że wygramy, bo w wygraną wierzyliśmy wszyscy. Nie to, że nie skończę gry z nimi, bo kontuzja, na szczęście drobna, nie wybiera. Spojrzałem w stronę Justyny, a ona uśmiechnęła się promiennie, przywołując kolejną serię wątpliwości. Porwał mnie wybuch radości kolegów, któremu poddałem się, z ulgą przyjmując kolejne minuty bez niej i to właśnie otworzyło mi oczy. Gdyby życie z nią było tym, na czym mi naprawdę zależy, nie miałbym aż takich wątpliwości. Trener podał mi w końcu czerwone pudełeczko, które zdawało się ważyć tonę, obciążone przez rodzące się wyrzuty sumienia i klepnął mnie w ramię, nieświadomy, jak wiele się zmieniło od kiedy poprosiłem go o przechowanie czegoś, co miało być symbolem przyszłości, a stało się dowodem klęski. Tym większej, bo miałem ją zawieść na oczach tylu przypadkowych świadków... To miał być prezent dla niej. Realizacja życzenia, które kiedyś pół żartem, pół serio wypowiedziała, gdy po kilku kieliszkach zapytałem jak mam się jej oświadczyć. To było na początku naszej znajomości i oboje nie traktowaliśmy tego poważnie, a moje pytanie było spowodowane nagłym odkryciem, że Justyna uwielbia Dżem. Zapamiętałem jednak jej odpowiedź, choć była okraszona pijackim śmiechem - na hali, po meczu, żeby wszystkie fanki wariujące na twoim punkcie wiedziały, że nie mają szans. Nie interesowały mnie fanki, więc chciałem to zrobić. Dla niej.

To nie był dobry pomysł...

Justyna ruszyła w moim kierunku niesioną falą radości naszych przyjaciół oraz rodzin i już miała rzucić mi się na szyję, zapominając w euforii o swym spokoju i opanowaniu, jednak zobaczyła coś nietypowego w mojej dłoni i zamarła w połowie ruchu. Na moment zmarszczyła brwi, by rozpromienić się, porażona siłą swojego domysłu. Patrzyłem na mieszankę emocji pojawiającą się i znikającą z jej twarzy. Wolno pokręciłem głową, patrząc jej w oczy. Przekrzywiła głowę, nie rozumiejąc o co chodzi, a jej uśmiech schował się za niepewnością. Przytuliłem ją, pozwalając jej ukryć twarz. Nie zasługiwała na to, by przeżywać to na oczach tylu gapiów, więc ukryliśmy się w korytarzu, do którego nikt nie zaglądał. Zacząłem mówić, wiedząc, że być może przekreślam właśnie swoją ostatnią szansę na szczęście. Nie pełne, ale jednak szczęście. Mówiłem o moich rozterkach, o wspomnieniach, o których nie mówiłem jej dotąd, o tym, że zasługuje na to, by zwariować, by pokochać do szaleństwa, że nie powinna tracić czasu na mnie, bo nie dam jej tego wszystkiego. Im więcej mówiłem, tym bardziej byłem pewny, że to prawda. Mówiłem i mówiłem, a ona słuchała w milczeniu, od czasu do czasu kiwając głową. Gdy skończyłem, uśmiechnęła się smutno i stwierdziła:
- Widziałam, że coś jest nie tak, ale nie spodziewałam się tego... Masz rację... Też o tym myślałam, ale miałam nadzieję, że może... Nie, to nieistotne... Masz rację. 
Pocałowałem ją w czoło jak przyjaciółkę, którą zresztą była. Chyba zawsze była tylko moją przyjaciółką i oboje łudziliśmy się, że stworzymy z tego coś więcej, ale nie da się stworzyć miłości tam, gdzie jej nie ma. Choćby się tego bardzo chciało. Potwierdziła to, kręcąc gwałtownie głową, jakby zdziwiona naiwnością mojego kolejnego pytania:
- Nie zniknę. Wyprowadzę się, ale nie zniknę. Potrzebuję Cię. Oboje się potrzebujemy - zaśmiała się - Wiesz, chyba wolę cię jako przyjaciela.
Dodała jeszcze:
- Idź do niej. Nie czekaj z tym dłużej. Nie da się z dnia na dzień zapomnieć o miłości, szczególnie kobiety tego nie potrafią, więc - pędź.
Więc popędziłem, uprzednio całując ją w policzek, wpychając w jej dłoń pudełeczko i tłumacząc, że to prezent. Nawet uśmiechnąłem się, widząc, że naprawdę się jej spodobał.

Nie mam pewności, czy Ola czuje to, co ja. Nie wiem, czy nadal mieszka w Bełchatowie. Wiem tylko, że muszę spróbować, bo nikt nie będzie jej kochał tak, jak ja. Nikt, nawet ja, nie jest w stanie ochronić jej przed cierpieniem. Mogę tylko otrzeć jej łzy i próbować sprawić, by pomyślała o czymś miłym. Albo po prostu być. Z tą myślą wybiegam z samochodu w stronę bloku, w którym mieszkali kiedyś jej rodzice, mając nadzieję, ze mieszkają tam nadal i że ona, jeszcze studentka, wciąż zarabia zbyt mało, by się usamodzielnić. Śmieszne - tak długo się przed tym wzbraniałem, a teraz nie potrafię iść spokojnie, nie przeskakując po trzy stopnie. Zamieram, kiedy po naciśnięciu dzwonka słyszę zbliżające się kroki. Nie potrafię powstrzymać lekkiego uśmiechu ulgi, gdy dostrzegam ją w głębi mieszkania. Przez chwilę stoimy w milczeniu, zbyt zdziwieni swoją obecnością, w końcu mijam jej ojca, witając się z nim zdawkowo, a jednak najuprzejmiej, jak jestem w stanie z gulą, która pojawiła się w moim gardle i idę do niej, słysząc pełnie niedowierzania:
- Michał?
Zamiast odpowiedzi, chowam za jej ucho kosmyk włosów, który uwolnił się ze związanego luźno kucyka, łaskocząc ją w twarz. Nie odsunęła się, może zbyt zdziwiona, by mieć władzę nad ciałem, a może dlatego, że, tak jak ja, pragnęła tego niewinnego dotyku. Nie wiem co było powodem, ale muszę się dowiedzieć. Nie mówi nic, tylko patrzy wciąż na mnie pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Przepraszam - zaczynam i kątem oka widzę, że zostaliśmy sami, choć domyślam się, że kilka par uszu słucha, co mam do powiedzenia. Nieważne, im też należy się wyjaśnienie. 
- Nie jest mi obojętne, czego potrzebujesz - odpowiadam jeszcze raz na pytanie, które zadała rok wcześniej. Wiem, że ona wie, o co mi chodzi - To, czego potrzebujesz, jest najważniejsze i jeśli nie potrzebujesz mnie, wyjdę i nigdy nie wrócę.
Widzę, że po jej policzku stacza się łza a za nią kolejna. Podchodzę bliżej i obejmuję ją, wdychając głęboko zapach jaśminu. 
- Pozwól mi naprawić błąd. 
Naprawdę wierzę, że to zrobi, gdy zamiast odpowiedzi czuję na plecach jej dłonie. Wiem też, że bez względu na to, co powie, nie potrafiłbym wyjść, zostawiając ją po raz kolejny. Że walczyłbym o nią, choćby miało mnie to doprowadzić do obłędu. Nie oczekuję, że wybaczy mi od razu, więc nie jestem zaskoczony, gdy odsuwa się lekko i mówi, uciekając wzrokiem:
- Muszę to przemyśleć... Daj mi trochę czasu. Nie spodziewałam się... Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś cie zobaczę.
Kiwam głową i zbliżam swoją twarz do jej, by złożyć na jej policzku pocałunek nieco zbyt długi, by można go uznać za przyjacielski. Uśmiecham się, gdy widzę, że Ola zamiera w pół oddechu i rozchyla usta w niemym zaproszeniu. Nie chcę bardziej naciskać, więc nie korzystam z niego, jednak radość, która rozgrzała jej spojrzenie mówi mi, że będzie dobrze. Wychodzę sam, lecz gdy stojąc przy samochodzie spoglądam w górę, widzę ją, chowającą się za firanką, jakby upewniała się, czy naprawdę tam byłem. Uśmiecham się i macham jej na pożegnanie.

Jakaś siła pcha mnie dalej, w stronę osiedla, na którym również nie byłem od roku i po chwili stoję przed kolejnym mieszkaniem, tym razem z butelką whiskey, którą wręczam ciemnowłosej dziewczynie. Kasia mierzy ją i mnie badawczym spojrzeniem, po czym rozpromienia się i stwierdza:
- Słyszałam, że odzyskałeś jaja.
Wzruszam ramionami, a ona śmieje się w odpowiedzi:
- Oj dzieci, dzieci... - mówi, a ja już chcę wytknąć jej, że jest o miesiąc młodsza, jednak ona kontynuuje - Wiedziałam, że nie wytrzymacie bez siebie. I tak długo to trwało. Nawet nie wiesz, ile razy Ola jechała do ciebie i wracała zapłakana, twierdząc, że jej już nie chcesz i nie będzie ci się narzucać. Tak, rozmawiałam z nią przed chwilą. Mówiła, że przyjdziesz do mnie tylko, jeśli naprawdę chcesz ją odzyskać. Gratuluję. Właśnie to zrobiłeś.
I już wiem, że mam po co żyć.


Bleeee... 
Od dłuższego czasu nie potrafię napisać niczego tak, jak bym chciała. To opowiadanie było tak wymęczone, że nie powinno go być wcale. Czułam, że będzie źle i dlatego musiał to być on. Musiał, bo myślałam, że z Dżemem i tymi oczami będzie trochę łatwiej. Musiał, bo od niego się zaczęło. Musiał, bo myślałam, że to będzie koniec. Ale chyba nie będzie. Pojawił się nowy pomysł, za sprawą opowiadania Libly (którego wciąż jeszcze nie przeczytałam... ), i ten nowy pomysł nawet mi się spodobał. Zobaczymy jak będzie z realizacją, bo na razie zamiast pisać, nadrabiam zaległości poświąteczne. Tak czy inaczej, początek mam, więc możecie się spodziewać tu w najbliższych dniach czegoś nowego. Andrzejowego.

wtorek, 2 kwietnia 2013

8. Justyna

Pojawiła się znikąd. To był przypadek, o ile ktoś jeszcze wierzy w przypadki. Została, choć jej nie namawiałem. Uosobienie spokoju i rozsądku. Opanowana i trzeźwo patrząca na świat. Różna od Oli w każdym geście i słowie. Zbyt ładna, by być nieśmiałą i zbyt nieśmiała, by być pewną siebie. Zbyt realna, bym mógł uwierzyć, że jest wytworem mojej wyobraźni, gdy usiadła przy mnie na jednej z imprez, na których wcale nie chciałem być. Była koleżanką czyjejś koleżanki, znalazła się tam wyrwana gwałtownie ze swojego świata i chyba tylko ona wie jak do tego doszło. Uśmiechnęła się i stwierdziła z miną znawcy czasem dobrze jest się wygadać. Zaskoczyła mnie. Nie chciałem rozmawiać o Oli, więc rozmawialiśmy o niej. Okazało się, że odpowiedź na jej uśmiech nie jest wcale trudna, a wspólny czas smakuje lepiej niż samotność. Wtedy, tego pierwszego dnia naszej znajomości, kiedy paliliśmy kolejnego papierosa na tarasie lokalu, zaśmiała się z mojego kiepskiego żartu, odrzuciła do tyłu długie miodowe włosy, których miękkości i delikatności jeszcze nie znałem i powiedziała:
- Mogłabym się w tobie zakochać.
- Więc to zrób -odpowiedziałem bez zastanowienia, a ona zmrużyła oczy, wciągając dym do płuc.
Nie wróciliśmy już nigdy do tej rozmowy, a jednak zrobiła to, ciągnąc mnie za sobą drogą, którą sama wybrała. Spędzaliśmy coraz więcej czasu razem, coraz lepiej czując się w swoim towarzystwie i odnajdując coraz to nowe łączące nas elementy. Justyna wprowadziła się do mnie nie dlatego, że pragnęliśmy być blisko siebie, lecz dlatego, że tak było wygodniej. Bliskość jako wartość dodaną, zaczęliśmy doceniać później, biorąc zachłannie to, co przyniósł los. Na długo przed tym, nim pojawiła się w moim życiu, wiedziałem już, że szczęścia, podobnie jak innych uczuć i emocji nie można znaleźć ot tak, na żądanie. Nie da się ich wygooglać. Nie reagują na zaklęcia, prośby ani groźby. Pojawiają się znikąd, dokładnie tak, jak pojawiła się Justyna. Pojawiła się i przyniosła ze sobą nadzieję. Ogrzewa swym uśmiechem chłodne zimowe wieczory. Nie rozpala wyobraźni, ale jest. Mogę liczyć w każdej chwili na jej dobroć i optymizm. Ona może liczyć na zrozumienie i wsparcie. Może to dojrzałość? Może tak właśnie powinna wyglądać miłość? Niekończące się pasmo wspólnych rzeczy, wspólnych chwil, dzielonych radości i smutków.

Zaskoczyła mnie, gdy dla kawy, którą pochłania w ilościach hurtowych, wybrała tą samą szafkę, w której Ola chowała swoją ulubioną herbatę. Zastanawiałem się wówczas, czy może są jednak do siebie podobne, czy nie szukam w Justynie tego, co straciłem przez własną głupotę. Nie znalazłem jednak nic, co by je łączyło i po raz kolejny musiałem uwierzyć w zbieg okoliczności...

Naprawdę się ucieszyłem wtedy, gdy myśleliśmy, że jest w ciąży. Ona też się cieszyła. Nie planowaliśmy tego, a jednak uszczęśliwiła nas myśl o małej istocie składającej się z naszych genów. A może liczyliśmy, że połączy nas ostatecznie, przeganiając raz na zawsze wszystkie wątpliwości, bo nie ma czasu na wątpienie, gdy pojawia się dziecko. Tuliłem ją długo, gdy okazało się, że to był fałszywy alarm. Poradziliśmy sobie. Wiem, że razem przetrwalibyśmy wiele. Wiem, że żadne z nas nie uciekałoby przed wspólnymi wieczorami i wakacjami. Wiem, że na swój sposób mnie kocha i na swój sposób ja również ją kocham, choć ma to więcej wspólnego z rozsądkiem niż z szaleństwem. Ona również nigdy nie szalała na moim punkcie, ale nie mam wątpliwości, że jestem dla niej ważny. Myślę, że jesteśmy razem szczęśliwi, mimo, że nie jest to szczęście zapierające dech w piersiach. Wiem, że jest moim przyjacielem i wiem, że rozumie, że kochałem kiedyś zbyt mocno, bym teraz mógł oddać jej wszystko. Wiem, że możemy być razem i żadne z nas nie będzie specjalnie cierpiało z tego powodu, ale czy nie będziemy żałować? Czy nie zechcemy zwariować na czyimś punkcie? Czy to, co mamy to nie za mało?

Justyna zasługuje na kogoś, dla kogo będzie całym światem. Zasługuje na więcej, niż chcę jej dać, a mimo tego nie potrafiłem, a może egoistycznie nie chciałem zwrócić jej wolności. Nadal tego nie chcę.

Tie-break dobiega końca. Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Za chwilę trener poda mi pudełeczko i nie będzie już odwrotu. Nadszedł czas na ostateczną decyzję...


Powoli nadrabiam poświąteczne zaległości. Znów cierpię na brak czasu, więc pewnie potrwa to jeszcze kilka dni, bo najwyraźniej miałyście przypływ weny. Wszędzie trafię, kolejność przypadkowa. Proszę o cierpliwość.

Jeszcze tylko jeden i będzie po Michale.