niedziela, 8 grudnia 2013

Let's play birds 7.

W końcu udaje ci się pozbierać. Dochodzisz nawet do wniosku, że jeszcze nie wszystko stracone. Wychodzisz z pokoju w poszukiwaniu łazienki. Nie planowałaś tego, nie chcesz podsłuchiwać, ale gdy słyszysz uniesione głosy, jakaś siła nakazuje ci iść w ich kierunku i przyłożyć ucho do drzwi. Żałujesz tego już po pierwszych słowach, ale nie możesz ruszyć się z miejsca. Nie powinnaś tego słyszeć. Nikt nie powinien. Słowa pełne jadu wżerają się w twoją głowę. Wśród nich jedno zdanie wciąż na nowo rozbrzmiewa w twojej głowie - "zbyt wiele dla nich robisz, nawet nie wiesz czy to twoja córka, czy zwykła dziwka". Zbyt wiele? Niby co? Przelew raz w miesiącu to tak dużo? Najgorsze jest jednak to, że on milczy. Jakby się zgadzał. Jakby nie widział, że macie takie same oczy. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że matka zawsze powtarzała ci, że twój ojciec jest ideałem, tylko trochę się pogubił. Jakby nie wiedział, że wmawiała ci, że należy mu się miłość i szacunek za sam fakt podzielenia się z tobą genami, bez względu na to, co zrobił później. Kiedy tak stoisz i w uszach rozbrzmiewa ci wciąż "zwykła dziwka", dochodzisz do wniosku, że faktycznie nią jesteś. Dociera do ciebie również, że to był twój bunt. Bunt zwykłej dziwki, rozpaczliwie pragnącej miłości, przeciwko wszystkiemu, w co wierzyła twoja matka. Bo skoro wierzyła w niego, musiała się mylić. Nie wiesz kiedy po twoich policzkach zaczynają płynąć łzy. Nie wiesz jak długo tam stoisz. Nie zauważasz, że głosy milkną. Orientujesz się, że coś się zmieniło dopiero, gdy widzisz jego twarz przed sobą. Jesteś już gotowa. Już nie czujesz się słaba. Zresztą wcale już nie zależy ci na poznaniu tego człowieka. Oczy tak podobne do twoich wyrażają ból. Dłoń wędruje niepewnie w stronę twoich włosów. Usta poruszają się. Wytężasz zmysły, by usłyszeć jak ledwie dosłyszalnie mówi:
- Ona tak nie myśli, ona taka nie jest. Porozmawiajmy, córeczko.
Wybuchasz śmiechem. Niepowstrzymanym głośnym śmiechem, odbijającym się echem od idealnie białych ścian, nieprzywykłych do takich dźwięków.
- Tak, na pewno jest ciepłą, wyrozumiałą i wrażliwą kobietą...
Widzisz, jak kurczy się pod twoimi słowami. Chcesz coś dodać, ale powstrzymujesz się. Chcesz powiedzieć, że jest żałosny, ale stwierdzasz, że on to wie. Chcesz powiedzieć, żeby nigdy więcej się do ciebie nie zbliżał, ale dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu, bo nigdy już cię nie znajdzie. Po prostu odwracasz się na pięcie i wychodzisz, nie tracąc energii na zamknięcie za sobą drzwi. Biegniesz w ciemną noc tak, jak chciałaś, odkąd weszłaś do tego dziwnego domu. Celowo nie zabrałaś niczego ze sobą. Nie chcesz niczego, co ma związek z nim, a wszystkie rzeczy kupiłaś przecież za jego pieniądze. Biegniesz boso, raniąc stopy. Zatrzymujesz się na jakimś dużym skrzyżowaniu. Nie wiesz gdzie jesteś, nie wiesz, w którą stronę iść. Wybierasz kierunek na chybił-trafił i biegniesz dalej. Stopy uderzają wciąż i wciąż o twardy asfalt, z każdym krokiem coraz bardziej buntując się przeciw takim torturom.
Wtedy dociera do ciebie smutna rzeczywistość. Twój ojciec jest jak ptak, któremu ktoś podciął skrzydła.
I jeszcze coś - ty swoje skrzydła nadal masz, musisz tylko nauczyć się latać.
To nie powinno być trudne, prawda?


Wygląda na to, że nie zdążę. Zbyt wiele rzeczy się skomplikowało. Niczego nie mogę zagwarantować.

sobota, 30 listopada 2013

Let's play birds 6.

Twoja radość znika, gdy tylko docierasz do swojego pokoju. Nie tak to miało wyglądać. Zupełnie nie tak. Zamykasz oczy i przygryzasz wargę aż do krwi, by upewnić się, że to nie sen, ale gdy je otwierasz, wciąż widzisz swojego ojca rozpartego wygodnie w fotelu obok łóżka w którym jeszcze wczoraj... nie lepiej o tym nie myśleć... 
Nie tak to miało wyglądać.
Patrzysz na niego wrogo, a on wytrzymuje to spojrzenie. Jego wzrok nie wyraża żadnych emocji. Zupełnie, jakbyście widzieli się wczoraj, a nie wieki temu. Zupełnie, jakby był tu z własnej woli. Zupełnie, jakbyś nie była jego córką...
- Pakuj się. Masz pięć minut - słyszysz i choć właściwie go nie znasz, jesteś pewna, że nie ma sensu dyskutować.
Gdy szurasz nogami w drodze do recepcji, nie ma w tobie ani grama pewności siebie.
Nie tak to miało wyglądać...
Nie znosisz zmiany planów, a ten plan długo obmyślałaś. Jesteś nieprzygotowana. Jesteś zdenerwowana. Grasz według jego zasad i wcale ci się to nie podoba.
Ani odrobinkę.
Nie tak miało być...

Nie podoba ci się to mieszkanie. Nie podoba ci się zdjęcie sztucznie uśmiechniętej rodzinki męczące gości natarczywymi spojrzeniami już w drzwiach. Nie podoba ci się szpitalna biel mebli. Nie podoba ci się chłód, który zdaje się wnikać wgłąb ciała, niszcząc wszystkie dobre emocje. Najchętniej odwróciłabyś się na pięcie i uciekłabyś w ciemną noc, tymczasem grzecznie zdejmujesz buty i oddajesz portfel na żądanie ojca. Klniesz, gdy nożyczkami tnie twoje karty na małe kawałeczki z uśmiechem sadysty cieszącego się z cierpienia ofiary. Nie, to nieprawda, uśmiech sama wymyśliłaś i chyba nawet wolałabyś go od tego chłodu. Bez słowa prowadzi cię szerokim i , a jakże, białym korytarzem, otwiera jakieś drzwi, informuje cię, że to twój pokój i że śniadanie jest o siódmej. Potrząsasz głową, bo wydaje ci się, że się przesłyszałaś, ale jego już nie ma. Siadasz na łóżku i nie wiesz co myśleć. Nic nie wiesz. Spodziewałaś się złości, dostałaś nijakość. Spodziewałaś się rozmowy, dostałaś kilka nieistotnych informacji. Boisz się. To absurdalne, ale boisz się tak, że aż drżysz. Mogłabyś wstać i wyjść stamtąd choćby oknem, ale nie robisz tego. Jesteś zbyt przerażona, by podjąć jakiekolwiek działanie. Zwijasz się w kłębek na sterylnie białej pościeli i leżysz, pozwalając, by strach paraliżował twoje ciało.

Czujesz się jak ptak, którego ktoś zamknął w klatce.


Powinnam robić coś zupełnie innego, ale mi się nie chce. Kartony są za ciężkie. A ja za słaba. 
Wyjść też mi się nie chce, ale zdaje się, że nie mam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia... Dobrze mieć przyjaciół ;)

wtorek, 26 listopada 2013

Let's play birds 5.

Ciekawsze miejsce okazuje się być zupełnie nieciekawą przychodnią, do której ciągnie cię niemal siłą, nie zważając na twoje protesty. Nie poznajesz samej siebie. Zwykle nie pozwoliłabyś się tak traktować. Zwykle zlekceważyłabyś jego złote rady, że "coś z tym trzeba zrobić" i poprzestałabyś na opłukaniu skaleczeń wodą w toalecie McDonaldsa. Zwykle on również wymagałby opatrzenia ran po tym, jak bezceremonialnie wziął cię na ręce, gdy stawiałaś zbyt silny opór. Ale nie tym razem. Tym razem siedzisz spokojnie na kozetce w gabinecie zabiegowym i z uśmiechem, a właściwie głupkowatym uśmiechem, obserwujesz jak owija sobie wokół palca pielęgniarkę. W innej sytuacji powiedziałabyś, że ją po prostu podrywa, ale tym razem to wykluczone, bo kobieta spokojnie mogłaby być jego matką. On po prostu taki jest, a kobiety uwielbiają, gdy ktoś traktuje je jak księżniczki, więc zrobią dla niego wszystko, co mogą. "A nawet więcej" myślisz, gdy pielęgniarka macha niedbale ręką na wieść o tym, że nie masz przy sobie nawet dowodu osobistego, nie mówiąc już o potwierdzeniu ubezpieczenia.
- Lois dopiero przyjechała, nie zdążyliśmy jeszcze załatwić tych wszystkich  papierków - rzuca on od niechcenia gdzieś pomiędzy wyrażeniem podziwu dla kolczyków i koloru szminki pielęgniarki.
- Lois? - pytacie obie.
Rzuca ci rozbawione spojrzenie.
- Lois - potwierdza, a ty przypominasz sobie zabawę w Supermana i prawie wybuchasz śmiechem.
- Taki facet to skarb, pilnuj go dobrze, słonko - mówi matczynym tonem pielęgniarka, przyklepując lekko ostatni opatrunek. Normalnie wyśmiałabyś ten pomysł, dziś jednak oblewasz się rumieńcem i szybko spuszczasz głowę, udając, że podziwiasz nierówno przyklejone plastry wielkości twojej dłoni.
- Ależ Lois nie jest przecież moją dziewczyną! - krzyczy on, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie- To tylko przyjaciółka! O, tu mam zdjęcie Kasi, mojej narzeczonej.
Aha. Próbujesz się uśmiechać, ale wiesz dobrze, że bardziej przypomina to suszenie zębów. Aha... PRZECIEŻ nie jesteś jego dziewczyną, TYLKO przyjaciółką. Czy to takie oczywiste? Czujesz, że mdli cię od nadmiaru słodkości, gdy rozpływają się w zachwycie nad podobizną brunetki, z którą widziałaś go w klubie. Narzeczona! Phi, nie takie związki rozbijałaś...

Okazuje się, że z Clarkiem można całkiem miło spędzić czas. Można biegać po parku. Można jeść lody. Można śmiać się do łez. Można robić niewinne żarty przechodniom. Można trzymać się za ręce i machać splecionymi dłońmi, jak dzieci w przedszkolu. Można podziwiać zachód słońca z dachu najwyższego budynku w okolicy, pijąc paskudnie kwaśne, bo wytrawne, a ty nie znosisz wytrawnych, wino prosto z butelki. Można uciekać przed ochroniarzem. Można zapomnieć o problemach. Wiele można, ale, gdy stoicie przed hotelem i chcesz zaprosić go do siebie, on tylko całuje cię delikatnie w policzek. Niby nic, ale przywiera ustami do twojej skóry na ułamek sekundy zbyt długo, by można to uznać za niewinne pożegnanie. Uśmiechasz się  trochę triumfalnie, a trochę z ulgą, gdy wyjmuje elegancką wizytówkę i kreśli na niej koślawo "Clark". Wręcza ci ją i odchodzi, żartując, żebyś zadzwoniła, gdy wpadniesz w kłopoty. Zadzwonisz, oczywiście, że zadzwonisz i to jeszcze tej nocy - tak myślisz idąc lekkim krokiem w stronę windy. Jesteś szczęśliwa i nie wiesz dlaczego, bo w zasadzie nic się nie wydarzyło. A jednak czujesz, jakbyś unosiła się nad ziemią.
Prawie jak ptak.

Nie wiem czy to ma sens.

niedziela, 24 listopada 2013

Let's play birds 4.

Szepty budzą cię tak wiele razy, że nie dziwi cię kolejny, ale tym razem jest inaczej. Doświadczenie nauczyło cię, żeby w takich momentach nie otwierać oczu, stwarzasz więc w wyobraźni obraz dwójki znajomych-nieznajomych, próbujących ukradkiem wymknąć się z twojego życia. Najwyraźniej jednak tylko jedno z nich jest przekonane o słuszności tej decyzji, bo słyszysz gdzieś z okolic drzwi jej zaniepokojony głos:
- A co z nią?
- Nie martw się, poradzi sobie.
Mogłabyś przysiąc, że w tym momencie ją objął. Mogłabyś też przysiąc, że lekko się uśmiechnął i że ten uśmiech był skierowany do ciebie. Takie małe podziękowanie. "Nie ma za co" odpowiadasz w myślach, gdy drzwi zamykają się cicho za nimi. Wstajesz, omiatasz wzrokiem najbliższe kilka metrów i masz ochotę wrócić do łóżka, lecz jego wygląd skutecznie zniechęca od wykonania tej zachcianki. Plamy po czekoladzie, owocach i czymś jeszcze, czego wolisz nie rozpoznawać, zmięta pościel, rozlany szampan... Cóż, panie sprzątające raczej cię nie polubią...

Wychodzisz na rozgrzaną do granic możliwości ulicę. Twoje oczy są ukryte za wielkimi ciemnymi okularami, które, jak wiesz, tylko dodają ci uroku. Krzykliwe sukienki i wysokie obcasy zamieniłaś na zwykłe szorty i  płaskie sandałki. Włosy spięłaś w luźny kok i długo walczyłaś z chęcią przykrycia ich czymś dla niepoznaki, lecz wygrał upał. Chcesz lepiej poznać miasto, w którym mieszka twój ojciec, a wiesz, że już cię szuka. Matka na pewno zadzwoniła do niego kilkanaście godzin temu. Zawsze dzwoni żebrząc o pomoc, zamiast walczyć... Woli, żeby on walczył za nią, choć nigdy nie walczył o nią. Właściwie nawet to rozumiesz - codzienne bycie rycerzem w lśniącej zbroi musi być irytujące, ale nie potrafisz mu wybaczyć, że zrezygnował również z ciebie. Jego też chcesz lepiej poznać, ale to nastąpi pewnie dopiero za kilka dni, gdy przejrzy wyciągi bankowe. O ile żonka nie będzie miała lepszego pomysłu....Nigdy cię nie lubiła, jakby czuła, że zechcesz wkroczyć w jej idealne życie jako żywy dowód na nieidealną przeszłość. Brzydzisz się nimi i ich zakłamanym szczęściem. Wolisz swoje, dalekie od ideału. Wolisz żyć chwilą. Realizować zachcianki. Bawić się. Co z tego, że za jego pieniądze? Sam wybrał taką drogę. Musiał przewidzieć, że córeczka to wykorzysta. Musiał też przewidzieć, że zechcesz go odwiedzić. Co z tego, ze to tylko kolejna twoja zachcianka? Rzeczywistość wkracza brutalnie w twoje rozmyślania z pomocą wyrwy w chodniku, której oczywiście nie zauważyłaś. Lecisz do przodu pchana przez nieubłaganą grawitację na spotkanie z twardym podłożem. Próbujesz amortyzować upadek rękoma, ale to tylko przysparza dodatkowego bólu. Klniesz pod nosem, oglądając piekące krwawe ślady na kolanach i dłoniach. Siedzisz bezradnie, nie bardzo wiedząc co robić. Ignorujesz otoczenie. Nie cierpisz litości. Nie chcesz jej. Wolałabyś, by ktoś ci dokopał niż miałby patrzeć ze współczuciem. Z tego powodu odpychasz dłoń, która nagle pojawia się przed twoim nosem, lecz dłoń uparcie wraca niczym natrętna mucha. Jesteś na granicy wybuchu, gdy postanawiasz spojrzeć w górę. Tym razem nie toniesz. Nie dlatego, że w świetle dnia wydaje się mniej przystojny. Nie dlatego, ze jego oczy po zmroku wydawały się bardziej hipnotyzujące. Bynajmniej... Chyba po prostu miałaś nadzieję, że go spotkasz i podświadomie czułaś, że to nastąpi. Nie spodziewałaś się jednak, że w takich okolicznościach. Ulegasz propozycji wyciągniętej wciąż dłoni, gdy pada kolejna propozycja:
- Chodź, znam ciekawsze miejsca.
Patrzy z uśmiechem jak otrzepujesz się z piasku i upokorzenia. Z uśmiechem, lecz nie złośliwością. Raczej z sympatią. Jak na młodszą siostrę... Odpędzasz tą myśl. Wmawiasz sobie. że na pewno się mylisz. Nie znasz go, skąd niby miałabyś wiedzieć jak patrzy na siostrę. Nie wiesz nawet czy ją ma... Chcesz nawet o to zapytać, gdy on stwierdza z tym samym uśmiechem:
- Lubisz kłopoty, prawda?
Zastygasz w bezruchu, zastanawiając się skąd o tym wie, gdy postanawia kontynuować:
- A ja lubię cię z nich wyciągać.
Śmiejesz się z jego naiwności, a on śmieje się razem z tobą z nieznanego ci powodu. Fakt, pomógł ci, ale to nawet nie były kłopoty, tylko niewielkie turbulencje.
- Pieprzony Superman - mówisz, gdy w końcu się uspokajasz. Uśmiecha się szeroko, po czym kłania się, szurając po chodniku nieistniejącym kapeluszem ozdobionym piórami. Śmiejesz się szczerze, gdy z powagą mówi:
- Do usług jaśnie pani - po czym dodaje, mrużąc zabawnie oczy - Mów mi Clark.
Śmiejesz się i śmiejesz, aż zauważasz motyla, który przysiadł na jego ramieniu. Dziwisz się, bo nigdy nie widziałaś, by motyl siadał na człowieku. Zastanawiasz się, co to może znaczyć, ale jedyne, co przychodzi ci do głowy, to że on dostał skrzydła. Na chwilę i pożyczone, ale to i tak więcej niż masz ty. Gdy motyl postanawia odlecieć, wpadasz na jeszcze jeden pomysł. Skoro motyl mu zaufał, może ty też powinnaś? Ostatecznie Superman też potrafi wzbić się w niebo...

 
Dziękuję Wam za miłe słowa.
Nie mam pojęcia, jak to się potoczy.

sobota, 16 listopada 2013

Let's play birds 3.

Zatracasz się coraz bardziej i chyba nie jesteś odosobniona w tych odczuciach. Czujesz, jakbyś miała eksplodować i pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie brutalne pchnięcie czyjegoś ramienia, wcale nie wyglądające na przypadkowe i towarzyszące mu warknięcie:
- Pierdolone dziwki. 
Odwracasz się z zamiarem udzielenia odpowiedzi godnej tej milutkiej zaczepki, ale zaczynasz się śmiać. Może to i dziwne, ale jak inaczej miałabyś zareagować na ten wulgaryzm zupełnie nie pasujący do jego niewątpliwej nieśmiałości? Szczególnie, gdy widzisz, że ona spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w podłogę. Uspokajasz się dopiero, gdy on machnął ręką, jakby stwierdził, że nie jesteście godne jego uwagi.
- Mógłbyś się przyłączyć, zamiast gadać głupoty.
Zamarł w pół kroku i wlepił w ciebie zaskoczone, a może nawet przerażone spojrzenie. Chyba chciał coś powiedzieć, bo kilka razy poruszał ustami, ale najwyraźniej nie znalazł właściwych słów. 
- Daj spokój, on za bardzo się boi - słyszysz głos swojej nowej "przyjaciółki". Świetnie! Jest lepiej niż myślałaś. Weszła w swoją rolę instynktownie. Kiwasz głową, jakbyś się z tym zgadzała, ale robisz coś zupełnie innego. Podchodzisz do niego blisko, bardzo blisko, i szepczesz w jego usta:
- Przecież wiem, że tego chcesz.
Bez ostrzeżenia chwytasz go za krocze i upewniasz się, że miałaś rację, a on stracił wszelkie argumenty. Za to zyskał pewność siebie.
- Chcę - mówi zachrypniętym głosem, ale nie mówi tego do ciebie, tylko do twojej towarzyszki. Ciebie za to całuje. Mocno. Bardzo mocno - ale nie tu. Chodźmy gdzieś.
Tak właśnie robicie. "Gdzieś" oznacza oczywiście twój hotelowy pokój, ale nie przeszkadza ci to. Skupiasz się na swojej roli. Roli podtrzymującej napięcie. Podnoszącej ciśnienie. Rozbudzającej fantazję. Zaczynasz ich rozbierać już w hotelowej windzie. Powoli. Metodycznie. Prowadzisz ich dłonie. Popychasz do przodu, gdy ogarniają ich wątpliwości. Trzymasz się na uboczu, lecz na tyle blisko, by nie wyczuli podstępu. Całujesz i pieścisz oboje, a oni odwdzięczają się tym samym, choć skupiają się przede wszystkim na sobie. I dobrze. Tak miało być. Ich podniecenie udziela się tobie i prawie dochodzisz, gdy nocną ciszę zakłóca jej stłumiony krzyk. Delikatnie gładzisz jej plecy, gdy uświadamia sobie co zrobiła i w jej oczach zaczynają gromadzić się łzy. Dobrze wiesz, jakie myśli przetaczają się teraz przez jej głowę. Wiesz, że wyzywa się w najgorszy ze znanych sposobów i płacze, bo czuje, że skompromitowała się przed kimś, na kim mogło jej zależeć. Też kiedyś byłaś taka, ale nie miałaś nikogo, kto patrzyłby na ciebie tak, jak on patrzy na nią. Pomagasz jej odnaleźć jego ramiona, a on na szczęście wie co robić dalej. Zaczynasz jej zazdrościć, gdy scałowuje jej łzy i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Chciałabyś w to uwierzyć. Wtulasz się w niego z drugiej strony, by choć trochę załapać się na tą czułość. Słyszysz ich ciche szepty i czujesz się jak intruz, ale to przecież oni są u ciebie i jest nawet lepiej niż miało być. Zasypiasz uśmiechając się. Zabawa w Amora jest całkiem fajna. Amor zresztą też ma skrzydła...
Prawie jak ptak.


Przez długą chwilę chciałam dać sobie z tym spokój, ale naprawdę nie znoszę niedokończonych opowiadań. Postaram się dociągnąć je do końca na, mam nadzieję, sensownym poziomie. Mam na to nieco ponad miesiąc, więc nie powinno już być długich przerw. A później... Później  nie tylko to opowiadanie będzie zakończone. Nadciągają zmiany...
Co do Waszych opowiadań - czytałam, nieregularnie ale czytałam, tyle, że nie mogłam komentować. Dopiero teraz dowiedziałam się dlaczego i zrobiłam porządek z tymi p..mi ciasteczkami. Zaglądam do Was w wolnych od pakowania chwilach i mam nadzieję, że znajdę na to czas również w nadchodzących tygodniach.

poniedziałek, 30 września 2013

Let's play birds 2.

Jesteś wściekła.
Dawno nie byłaś aż tak wściekła.
Chcesz odwdzięczyć się przystojniakowi za nadzieje, które w tobie rozbudził, ale to tylko pogłębia twoją wściekłość, bo przebłyski rozsądku podpowiadają, że przecież tylko ci pomógł. Nie obiecywał wspólnej zabawy, nie proponował, że postawi ci drinka... Właściwie nie wiesz nawet jak ma na imię i to wpędza cię w jeszcze większą złość. Nie interesowałaś go. Ani odrobinę. Za to on ciebie, i owszem, całkiem mocno zainteresował. Zerkasz ukradkiem w jego kierunku i po raz kolejny odnotowujesz, że nie zwraca na ciebie uwagi, pochłonięty całkowicie studiowaniem profilu swojej towarzyszki. Prychasz i postanawiasz mimo wszystko dobrze się bawić. Zazwyczaj dobrze się bawisz, tym razem też tak jest. Tańczysz bez zahamowań, prowokując i obiecując niebo. Przymykasz oczy, oddając się całkowicie muzyce. Zawsze lubiłaś tańczyć, nigdy jednak twój taniec nie wzbudzał takiego zainteresowania, jak tego dnia. Jesteś zaskoczona, gdy zauważasz, że chyba wszyscy, nawet on, wpatrują się w ciebie z wyraźną fascynacją. Zaskoczona, ale nie zawstydzona. Przez chwilę patrzysz intensywnie w jego oczy, by w końcu odwrócić się, kręcąc na pożegnanie zgrabnym tyłkiem. Rozglądasz się, szukając towarzystwa i wówczas ich dostrzegasz. On - wyglądający na zagubionego, jedyny, który nie patrzy na ciebie i ona - nieśmiało poruszająca się w rytm muzyki. Przyglądasz się im i masz ochotę parsknąć śmiechem, widząc jak rzucają sobie ukradkowe spojrzenia. I już wiesz. Wiesz, jak chcesz się zabawić.

Ignorujesz pojawiających się natrętów i cały czas obserwujesz dziwną parę niebędącą parą. Śmiejesz się do samej siebie, bo zupełnie nie pasują do otaczającego ich barwnego tłumu. Opracowujesz plan. Wiesz, że najpierw musisz  zająć się dziewczyną. Wyławiasz moment, w którym rusza do baru, stajesz obok niej i zamawiasz to samo, czyli sok porzeczkowy. Krzywisz się, bo nie znosisz porzeczek, ale dzięki nim masz pretekst do rozpoczęcia rozmowy i już po chwili razem pudrujecie noski przed olbrzymim lustrem w damskiej toalecie, opowiadając historie swego życia. Jej prawdopodobnie jest prawdziwa, twoja od początku do końca wyssana z palca. Cóż, prawda mogłaby ją zszokować i zawstydzić, a tego zrobić nie chcesz. Jeszcze nie.... Teraz chcesz żeby cię polubiła i może odrobinę ci zaufała. Ciekawe, bo ta trudna sztuka udaje ci się bez problemu. Namawiasz ją na jednego drinka "malutkiego, taki bruderszaft". Patrzy nieufnie na kieliszek postawiony przez barmana, a jednak ulega i wypija zawartość jednym łykiem, dokładnie tak jak ty. Nie, nie chcesz jej upić. Chcesz, by się rozluźniła. Cieszysz się, gdy jej policzki pokrywają się czerwienią, pokazując, że alkohol już rozgrzewa jej ciało. Masz nadzieję, że rozgrzał również emocje. Przez kilka minut słuchasz jej wesołej paplaniny, a gdy masz już dość, wplatasz palce w jej gęste włosy i całujesz delikatnie jej usta. Dziwisz się, gdy przechodzi cię dreszcz i tłumaczysz to sobie w jakiś absurdalny sposób. Odsuwasz się nieznacznie i stwierdzasz:
- Wygląda na to, że zostałyśmy przyjaciółkami.
Spuszcza głowę a ty obserwujesz uczucia przebiegające przez jej twarz i oddychasz z ulgą, gdy w końcu uśmiecha się lekko i znów patrzy ci w oczy.
- Na to wygląda...
Kłamie. Widzisz, że kłamie, tym bardziej, że wzrokiem szuka swojego niedoszłego towarzysza. Wiesz dokładnie, że wolałaby, aby to on stał tu zamiast ciebie, ale wiesz też, że on nigdy by się na to nie odważył. Nie przejmujesz się jej prawdziwymi odczuciami i ciągniesz ją w stronę rozgrzanych ciał pulsujących w rytm muzyki. Kładziesz dłonie na jej biodrach i wprawiasz je w ruch zgodny z ruchem twoich własnych. Czujesz, że się jej spięte mięśnie puszczają, biodra zaczynają płynąć, a na usta wypełza pełen zadowolenia uśmiech. Odwzajemniasz go, bo właśnie o to ci chodziło. Zawsze fascynowało cię jak szybko ruch bioder potrafi wywołać podniecenie. Zawsze od kiedy ktoś pokazał ci jak to działa... Próbujesz przypomnieć sobie jego twarz, lecz pamiętasz tylko rozkosz. Szybko odpędzasz wspomnienia i całujesz ją ponownie. Tym razem już nie jest zszokowana i oddaje pocałunek. Coraz śmielej badasz jej ciało, a ona pozwala ci na coraz więcej. Masz coraz większą ochotę zapomnieć o całym tym planie i zamknąć się z nią gdzieś, gdziekolwiek, gdzie byłybyście same.
Być jak ptak. Kolorowy ptak. Podziwiany i pożądany.
Właśnie tym chciałabyś być tej nocy. I wiesz, że właśnie tym nie będziesz.


Pewnie niektóre z Was już się domyślają, że imion tu nie będzie. 
Za to ja będę okropnie nieregularna. Zbyt wiele się dzieje. Ale będę. Muszę się tylko pozbierać, bo nie wiem gdzie i kim chcę być.  Przede wszystkim gdzie, kim wyjdzie samo... 
Endżoj.

czwartek, 19 września 2013

Let's play birds 1.

Z zadowoleniem oddychasz śmierdzącym wielkomiejskim powietrzem. Uśmiechnęłaś się, gdy jakiś chłopak w garniturze potrącił cię, pędząc gdzieś z telefonem przy uchu. Uśmiechnęłaś się, bo nawet tego nie zauważył. Uśmiechasz się cały czas, idąc szeroką ulicą, której nazwy nawet nie znasz. Uśmiechasz się także, gdy dostrzegasz wielki napis hotel i kilka gwiazdek za nim, lecz naprawdę chce ci się śmiać dopiero na widok miny recepcjonisty, gdy wręczasz mu swoją złotą kartę kredytową. Zabawne, jak łatwo można awansować z natręta na panią, prawda? Czy interesuje cię ile kosztuje noc w tym miejscu? Ani trochę. Jak długo chcesz tu zostać? Tego nie wiesz, wiesz jednak, że tatuś zapłaci. Jak zawsze...

Nudzisz się. Niewyobrażalne, ale kurewsko się nudzisz. Tego właśnie określenia używasz w myślach, by opisać swój stan. Zwiedziłaś już hotelową strefę SPA, zafundowałaś sobie, nie, pardon, tatuś zafundował ci jaskrawe paznokcie tak długie, że masz teraz problem z otwarciem puszki z pokojowego barku, dwukrotnie zmieniłaś kolor włosów, powiększyłaś garderobę o kreacje, jakich mogłaby zazdrościć ci niejedna celebrytka, ukradłaś papierosy z tylnej kieszeni spodni pewnego starszego pana i wypaliłaś je, gapiąc się bezczelnie na znaczek z przekreślonym papierosem, przebiegłaś wszystkie chyba hotelowe korytarze i teraz się nudzisz. A to oznacza, że czas stąd wyjść. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać... Patrzysz niepewnie w obcą ciemność rozpościerającą się w miejscu, które w promieniach dnia wydawało się być przyjemnym i pełnym życia. Po kilku sekundach prychasz i wychodzisz w tą ciemność, ignorując pytanie czy chcesz taksówkę. Idziesz przed siebie, udając pewność, jednak nie jesteś już zadowolona z zakupu tej obcisłej sukienki, tak świetnie pasującej do twoich ulubionych szpilek, chwiejących się teraz zdradziecko na nierównym chodniku. Wybuchasz, gdy trzeci samochód zatrzymuje się przy tobie i wrzeszczysz bez opamiętania na kierowcę, który i tak gapi się na twój biust i próbuje się targować, choć nie podałaś ceny. Zamierasz, gdy ktoś łapie cię za łokieć i używając kilku niewybrednych słów sprawia, że samochód odjeżdża. Niepewnie podnosisz wzrok, bo nawet na tych obcasach jesteś od niego niższa i czujesz się... jakbyś tonęła. Banalne? Nie dla ciebie. Nie w tej chwili. Nie zdziwiłabyś się, gdyby kilkukrotnie w okolicę uderzył piorun tak, jak widziałaś kiedyś w jakiejś taniej telenoweli. Wówczas śmiałaś się z tej sceny przez kilka tygodni, a teraz... teraz po prostu zamarłaś...Chyba nawet przestałaś oddychać, bo nieznajomy chwycił twoje za ramiona i zaczął potrząsać, najwyraźniej oczekując jakiejkolwiek reakcji twojego skołowanego ciała. Tylko po co miałabyś reagować, gdy te oczy wpatrywały się w twoje z taką troską? Mógłby zapakować cię do bagażnika, wywieźć w dal i nawet byś nie pisnęła. Mógłby wszystko, tylko najwyraźniej nie chciał.... Ocknęłaś się, gdy wyjął telefon i dotarło do ciebie coś o pogotowiu. Położyłaś swą wypielęgnowaną dłoń na jego nieco szorstkiej i wymamrotałaś drżącym głosem, że nie trzeba. Uśmiechnął się, gdy upewnił się, że nic ci nie jest i zapytał czy może ci pomóc. Zamrugałaś intensywnie swymi długimi rzęsami, lecz ani on, ani to pytanie nie zniknęło. Pomóc? Tobie? Nikt cię o to nie pytał. Nigdy. Nikt nie chciał ci pomagać. Nigdy. Wszyscy wiedzieli, że radzisz sobie sama. Zawsze. Wszyscy oprócz tego przystojniaka...
Niepewnie wiercisz obcasem dziurę w chodniku i widzisz, że on traci cierpliwość, zerkając co chwilę wymownie na swój zegarek. Dopytuje czy czegoś szukasz i wtedy uświadamiasz sobie, że owszem. Oczywiście! Chciałaś się przecież zabawić! Uśmiechasz się najładniej jak potrafisz i natychmiast przestajesz się czuć jak idiotka. Widzisz, że oddycha z ulgą, gdy przyjmujesz propozycję. Bez zastanowienia wsiadasz do jego samochodu, który pachnie nowością oraz drożyzną i pozwalasz wieźć się w pewne "świetne miejsce, które na pewno ci się spodoba", a do którego, traf chciał, on również się wybiera. Prowadzisz z nim gładką rozmowę, zaczepiając czasem "przypadkiem" o jego dłoń, gdy sięgasz do radia. Masz wrażenie, że kilka razy widzisz w jego oczach podziw i coś jeszcze... jakby radość... a może podniecenie... Cokolwiek to jest, dobrze ci z tym wrażeniem. Nie przyznałabyś tego głośno, ale masz nadzieję, ze wiezie cię do siebie, jednak nie jesteś zawiedziona, gdy parkuje przed tym "świetnym miejscem" i popycha cię lekko w kierunku bocznego wejścia, dotykając nagiej skóry twoich pleców. Przeciwnie. Jesteś dumna jak paw. Szczególnie, gdy słyszysz głosy protestu z długiej kolejki ustawionej przed głównym wejściem. Jesteś dumna, że nie zdejmuje swej dłoni, gdy podążacie wąskimi korytarzami w kierunku narastającej muzyki. Wędrujesz w kierunku nieba, gdy lekko gładzi kciukiem wypukłość twojej łopatki. Czar pryska, gdy zatrzymuje cię przed kolejnymi drzwiami i krzyczy do twojego ucha, byś na pewno go usłyszała:
- No to cześć. Dalej poradzisz sobie sama.
Puszcza ci oczko i otwiera drzwi, wpuszczając głośne, duszne powietrze i ignorując całkowicie twój szok i brak odpowiedzi. Widzisz jeszcze, jak otacza ramionami jakąś brunetkę i całuje ją namiętnie, zanim drzwi się zamykają, uniemożliwiając ci dalsze podglądanie.
I wtedy bierze cię cholera.
Tak po prostu.


PRZEPRASZAM.
Miało być inaczej. Szybciej. Bardzo dużo wydarzyło się w czasie ostatniego miesiąca. Tak dużo, że to aż niewiarygodne, a to chyba i tak dopiero zapowiedź tego, co mnie czeka. Spróbuję skończyć to opowiadanie, bo, jak wiecie, nie znoszę niedokończonych rzeczy, ale później chyba się pożegnamy na dłuższy czas. Albo na zawsze. Chyba, że znów coś się wydarzy...
Ciągle nadrabiam zaległości. Sporo napisałyście...

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Let's play birds 0.

Masz dziewiętnaście lat i wydaje ci się, że życie jest proste.
Masz dziewiętnaście lat i wydaje ci się, że wiesz czego potrzebujesz i jak to zdobyć.
Masz dziewiętnaście lat i uważasz, że mały kawałek plastiku z twoim zdjęciem daje ci prawo do robienia wszystkiego, na co tylko masz ochotę. Po części masz rację, bo nikt nie odmówi ci alkoholu nawet o absurdalnie wczesnej godzinie niedzielnego poranka. O ile znajdziesz otwarty sklep...
Masz dziewiętnaście lat i niemiły wpis w policyjnej kartotece, bo nie znalazłaś otwartego sklepu, a policjant nie miał ochoty "zabawić się w tak piękny poranek", nawet, gdy sugerowałaś, że znasz lepsze zastosowanie dla kajdanek, niż to, które znał on... Pewnie dlatego, że nie chcesz spotykać go codziennie w kolejce po bułki, stoisz z plecakiem i zaciętą miną pod tabliczką z wiele mówiącym napisem pks. Pewnie masz już dość widoku matki ocierającej ukradkiem łzy rękawem. Prawdopodobnie masz też dość pokazywania cię palcami i straszenia małych dziewczynek, że jak nie będą grzeczne, skończą tak, jak ty, a domyślasz się, że to właśnie słyszy większość dzieci z okolicy. Przestaje cię już śmieszyć znak krzyża wykonywany przez starsze panie na twój widok, gdy zadowolona kroczysz główną ulica. Nie pytasz ich już nawet, czy próbują wypędzić demona z twoich piersi kołyszących się swobodnie w rytm kroków, czy też z  wysokich czerwonych szpilek kupionych za grubą forsę, z pomocą której twój ojciec próbuje co miesiąc uciszyć wyrzuty sumienia. Może nie podoba ci się nachalne zainteresowanie nieciekawych facetów, odkąd twój ostatni chłopak opowiedział kolegom ze szczegółami jak wyglądało wasze życie erotyczne. Jeszcze teraz uśmiechasz się pod nosem na wspomnienie ich zakłopotania, gdy bez skrępowania potwierdziłaś, że nie kłamał i jego miny, gdy dodałaś, że odchodzisz, bo nie sprostał twoim oczekiwaniom. Nie kochał cię, a ty nawet go nie lubiłaś. Był tylko twoją zabawką i wiesz, że zapomnisz o nim jak tylko wyjedziesz, a on będzie cię wspominał przez kolejnych pięćdziesiąt nudnych lat.
Masz dziewiętnaście lat i uważasz, że jesteś zbyt dobra na mieścinkę, w której przyszło ci mieszkać. Że otaczający cię ludzie są zbyt zwyczajni, by docenić twoją zajebistość. Że po prostu się tu marnujesz.
Masz dziewiętnaście lat i przeświadczenie, że nie jesteś przeciętna. Że nie chcesz być przeciętna. Chcesz być jak ptak. Kolorowy ptak, taki, jak te, które widziałaś na zdjęciach twojego ojca z wycieczki do Brazylii.
Masz dziewiętnaście lat i jesteś na dobrej drodze do zmarnowania własnego życia.



Zaczęłam, więc na pewno skończę, ale nie oczekujcie, że często będzie się tu pojawiać coś nowego. 
Wyjeżdżam.  Myślałam, że uda mi się przed wyjazdem nadrobić zaległości, ale już widzę, że się nie uda. Zajrzę do was chyba dopiero we wrześniu i to niekoniecznie w pierwszych dniach. W podobnym terminie możecie się spodziewać tu jedynki. Chcę odpocząć od cywilizacji, więc wcześniej raczej się nie da. Chyba, że pogoda będzie wyjątkowo złośliwa ;)

wtorek, 13 sierpnia 2013

*

A może by tak...

Ktoś chętny? 

Nie dziś, nie jutro, ale chyba niedługo. 
 Chcę tylko dopisać ze dwa rozdziały, żeby upewnić się, że to ma sens.
Jeśli znajdą się choć dwie chętne osoby, bo dla jednej mi się nie chce ;)
Nie wiem o czym.
Chyba o niczym.
Może trochę o lataniu...

piątek, 21 czerwca 2013

Delusion 13.

Gdyby to była bajka, dobra wróżka załatwiłaby wszystko za nich. Gdyby to była bajka, żyliby długo i szczęśliwie. Nie miałoby znaczenia, że każde z nich czuło się pokrzywdzone, a urażona duma nie pozwalała im dostrzec, że wina leży po obu stronach, choć może nie rozłożyła się proporcjonalnie.
Gdyby to był film, Andrzej posłuchałby rady przyjaciela, który twierdził, że tego, co mówią kobiety, nigdy nie należy odczytywać wprost i dowodził, że Lena chciałaby spróbować od nowa, tym razem bez tych wszystkich niedopowiedzeń i półkłamstw. Zabawne, że tym razem przyjaciel miałby rację... Gdyby to był film, Lena zapewne złamałaby nogę na śliskim chodniku i trafiłaby do szpitala, w którym on akurat przechodziłby jakieś badania. Albo wpadłaby na niego podczas zakupów czy imprezy, spojrzeliby na siebie i wszystko byłoby jasne. Gdyby to był film, napisy końcowe pozwoliłyby nam wierzyć, że będą szczęśliwi, choć tak naprawdę nie mielibyśmy ku takiemu stwierdzeniu żadnych podstaw, bo czy uśmiech i pocałunek to sensowna podstawa? Gdyby to nie była szara rzeczywistość, nie tkwiliby w tej szarości, czekając na cud. Nie rozpamiętywaliby i nie odwracaliby smutnego spojrzenia od wyświetlacza telefonu, na którym pojawiało się inne, niż by chcieli, imię. Oni jednak nie tkwili w zwykłej szarości. Mieli przyjaciół. Bo tym, co wynikło z tej historii, było poszerzenie przyjaźni Leny i Gosi do trójkąta z Dorotą. A Dorota i Gosia nie należały do osób, które potrafią patrzeć, jak ich przyjaciele cierpią, choć cierpieć nie muszą. Później była jakaś kawiarnia i spotkanie, na którym, nieświadomi niczego, pojawili się Lena i Andrzej, a skoro już się pojawili, to postanowili wyjaśnić kilka spraw, które ciągle jeszcze nie pozwalały im spać spokojnie. Wyjaśniali długo i, rzec by można, namiętnie, najpierw w kawiarni, później w samochodzie, gdzie było jednak zbyt zimno i mało intymnie, na koniec zaś w sypialni Leny pod czujnym i pogardliwym spojrzeniem Marcela. Właściwie nie ograniczyli się do sypialni, ale to ich prywatna sprawa, musi więc Wam wystarczyć informacja, że, owszem, Lena w łóżku okazała się być równie żywiołowa i spontaniczna, jak poza nim. Po tej nocy nastąpiła seria mniej lub bardziej szczęśliwych dni, podczas których ona bardzo starała się zapomnieć i zaufać tak do końca, a on robił wiele, by miała ku temu powody. Nie była to jednak bajka. O nie! Ona nadal rozrzucała swoje drobiazgi, denerwując go wszechobecnym bałaganem, który on czasem sprzątał, denerwując ją, bo w uporządkowanym mieszkaniu nie mogła niczego znaleźć. Było im dość dobrze, na tyle dobrze, by mogli stwierdzić, że są szczęśliwi, więc stwierdzali to przy każdej okazji, irytując otoczenie do granic wytrzymałości. Byli tak słodcy, że od samego patrzenia trzeba by przejść na dietę. Pojawiły się obietnice, że tak będzie już zawsze, w wiadomościach na lodówce przewijały się serduszka, a kiedyś, po butelce wina rozmawiali nawet o pszczółkach i kwiatkach. Spędzali razem każdą wolną chwilę. 
Tak minęła zima. 
Przyszła wiosna, równie nieśmiała, jak pewna brunetka, która czekała czasem pod Łuczniczką i którą Andrzej miał ochotę rozruszać. Nie zrobił tego jednak, pamiętając, że z okłamywania Leny nic dobrego nie wynika. Wtedy jeszcze wydawało się, że wszystko będzie dobrze, bo przecież każdy styka się z pokusami, więc ważniejsza od pokus jest ochota do ich odparcia. Andrzej ochotę tą miał, Lena była sobą, wciąż tą samą Leną, która potrafiła zaskakiwać go co minutę, sprawiając, że pokusy wydawały się blade i nieciekawe. Wtedy też wiosna rozkwitła na dobre, brunetka znikła ale zamiast niej pojawiło się jedno słowo, które okazało się groźniejsze niż pokusy i zmieniło wszystko. Zmieniło, bo ona znów poczuła się oszukana, dowiedziawszy się, gdy decyzja właściwie już zapadła. Zmieniło, bo on nie mógł uwierzyć, że ona nie cieszy się wraz z nim. Zmieniło, choć akurat takie słowa, jak to, rzadko coś zmieniają. Przecież to tylko nazwa, symbol określający położenie geograficzne i zwianą z nim historię, dlaczego więc miałoby coś zmienić? Tym razem jednak zmieniło wiele. To słowo to "Bełchatów".
Gdyby miał więcej czasu, być może zdołałby ją przekonać. Gdyby miała więcej czasu, być może zdołałaby wybaczyć. Ale czasu nie było. Szybciej, niż się spodziewali, przyszedł ten dzień, w którym musiał spakować swoje rzeczy. Potarmosił Marcela po głowie, raniąc tym samym jego kocią dumę, podszedł do Leny i objął ją mocno. Nie powiedział nic, bo niby co miałby powiedzieć? Ona też milczała. Ktoś mógłby stwierdzić, że słychać było tylko pękające serca, ale to nie byłaby prawda. Serca nie pękają ot tak. Szczególnie, gdy ona zdążyła już zrozumieć, że wyjazd jest dla niego ogromną szansą, a on, że studia w Bydgoszczy są dla niej ważne. Przecież się kochali, a kochający się ludzie potrafią zrezygnować ze swojego szczęścia dla szczęścia ukochanej osoby... Nie było to łatwe, ale postanowili spróbować żyć bez siebie. Starali się bardzo. Próbowali przez trzy tygodnie, jednak w końcu, po kolejnym morderczym spalskim treningu, poddał się i wybrał jej numer. Nie wiedział, że Lena siedziała właśnie z telefonem w dłoni, wpisując w myślach różne "za" i "przeciw" w odpowiednie rubryki, a kiedy usłyszała jego głos, upewniła się, że nie powinna rezygnować z tego, co ich połączyło. Nie wiedział tego, więc zdziwił się, gdy wyrzuciła z siebie jednym tchem, że właśnie zdecydowała się przenieść do Łodzi, a on ma wynająć jakieś ładne mieszkanie, które spodoba się jej i Marcelowi. Nie mógł tego wiedzieć wcześniej, ale jak tylko się dowiedział, poczuł się szczęśliwy i nawet mięśnie nie bolały już tak mocno. I nie było ważne, że ona jest daleko, bo czuł, jakby była tuż obok.
Gdyby to była bajka, nie musieliby się mierzyć z serią przeciwności. On nie opuszczałby wściekły mieszkania, a ona nie dzwoniłaby zapłakana do Gosi czy Doroty. Nie kłóciliby się o to, kto miał zrobić zakupy, opróżnić zmywarkę, czy nakarmić Marcela. Nie byłoby jej przykro, że zostaje sama, gdy on gra gdzieś na wyjeździe, a przyjaciółki są daleko. Tylko, czy na pewno bez tego nadal byliby razem? Czy nie okazałoby się, że kilka samotnych dni jest tym, czego potrzebują od czasu do czasu, by móc z uśmiechem patrzeć na swoje wady? Czy życie w bajce nie byłoby nudne? Czy przeciwności i radość, gdy miną,  nie sprawiają, że życie ma sens? Czy miłość byłaby równie piękna w idealnym świecie? A może w ogóle by jej nie było? 
To nie jest bajka, więc nie będą żyli razem długo i szczęśliwie za sprawą dobrej wróżki.
Sami muszą się o to postarać.


Pewnie część z Was spodziewała się tego, co chcę teraz napisać. Nie ma sensu dłużej odwlekać tej chwili, bo odwlekam ją już od kwietnia. Prawdę mówiąc, zamierzałam się pożegnać po poprzednim opowiadaniu, ale nie chciałam, by właśnie tamto było ostatnim. Pojawił się pomysł na Andrzeja i pomysł ten wydał mi się wystarczająco ciekawy, by spróbować. Widzicie pewnie, że pisanie nie przychodzi mi tak łatwo, jak kiedyś. Widzicie, że przerwy pomiędzy kolejnymi wpisami są długie. Wiem, że to nudne wyjaśnienie, ale po prostu nie mam czasu, zarówno na pisanie, jak i na myślenie o tym, co ewentualnie mogłabym napisać. Codzienność pochłonęła mnie do reszty i nie chce puścić. Nie wiem co będzie. Nie żegnam się na zawsze. Wcale się nie żegnam.  Nie zobaczycie tu nic nowego do czasu, aż pojawi się w mojej głowie myśl, której dam się ponieść. Może pojawi się za tydzień, a może nigdy. Nie znikam. Będę czytać, będę komentować, będę męczyć Was mailami i gg. Będę. Nie zapomnę. Jeśli zatęsknicie, macie namiary na mnie w profilu. Odpowiem. Na pewno.
Dziękuję za Waszą obecność. Nie chcę wymieniać nikogo, by o nikim nie zapomnieć. Dziękuję Wam wszystkim. Za miłe słowa. Za rozmowy. Za maile. Za komentarze. Za myśli ciepłe i krytyczne. Za realizm, który sprowadzał mnie czasem na ziemię i marzenia, które pozwalały się od niej oderwać. Za milion rzeczy, których pewnie teraz nie wymyślę, a które będą mnie ścigać w następnych dniach. Przykro mi, że Was zawodzę. Mam nadzieję, że chociaż część z Was będzie tu, jeśli wrócę. Jeśli kiedykolwiek pojawi się coś nowego, pojawi się tu.
Może jeszcze coś wymyślę. Chciałabym. Może przeczytam coś, co podsunie mi pomysł, jak już wielokrotnie bywało. Może jeszcze kiedyś słowa nie dadzą mi spać. Może... ale nic na siłę.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Delusion 12.

Był przygotowany na płacz i krzyk. Był przygotowany  na totalną rozsypkę emocjonalną. Był przygotowany na krępującą ciszę oraz na setki niewygodnych pytań. Był przygotowany na walkę o to, by móc wyjaśnić i spróbować pomóc. Był przygotowany na żądanie, by znalazł Pawła. Był chyba nawet przygotowany na konieczność wzywania karetki, ale na to przygotowany nie był.
Za cholerę nie był przygotowany na widok trzech pięknych dziewczyn, tańczących jakiś dziwny, perwersyjny taniec na stole. Nie był przygotowany na ich kocie ruchy.  I nie, najdziwniejsze nawet sny nie przygotowały go na to, że Dorota obejmowała Lenę od tyłu, trzymając splecione dłonie na jej brzuchu i szepcząc jej coś do ucha z tak bliska, jakby miała ją zaraz pocałować w ten czuły punkt, który odkrył, zanim zwiał, a Lena miała minę tak zadowoloną, jak wtedy, gdy trzymał ją w ramionach. I pewnie stałby tak jeszcze dłuższą chwilę z otwartymi ustami i pęczniejącą zawartością spodni, ciesząc się, że go nie widziały, gdyby nie przypomniał sobie po co tu przyszedł. A skoro sobie przypomniał, to się zdenerwował. Nie tak powinna wyglądać opieka nad ciężarną z myślami samobójczymi. Zdecydowanie nie tak. Nie powinno tu być alkoholu, a puste butelki po piwie świadczyły dobitnie, że był. Zawartość szklaneczek stojących na parapecie też nie wyglądała na sok, a w powietrzu wciąż jeszcze czuć było dym. Otworzył usta szerzej, by podzielić się tymi spostrzeżeniami, lecz uprzedziła go Lena, która parsknęła śmiechem i powiedziała głosem sugerującym, że wypiła już sporo:
- Wiecie co jest najśmieszniejsze? Ja naprawdę chciałam, żeby mnie przeleciał. Zastanawiałam się co jest ze mną nie w porządku, że on tego nie chce. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że kogoś ma.
- Mówiłam ci już, że tak bym tego nie nazwała - zaprotestowała Dorota - On mnie nie miał. Miał tylko złudzenie, że mnie potrzebuje.
- To są szczegóły. Ważne, że nie był szczery. Nie zachowywał się jakby miał dla mnie tylko dwa tygodnie. Przeciwnie. Pozwolił mi wierzyć, że to będzie trwało.
Stwierdził, że nie chce dłużej tego słuchać, więc chrząknął, by dodać sobie pewności i huknął:
- Może mi ktoś wyjaśnić, co tu się dzieje?!
Odwróciły się tak gwałtownie, że aż stół się zakołysał i niewiele brakowało, by musiał ratować je przed upadkiem na podłogę.
- Ha, mówiłam wam, że przyjdzie! - ucieszyła się Dorota, lecz zamilkła, gdy zgromił ją spojrzeniem.
- Myślałem, że jesteście rozsądniejsze. Przecież wiecie, że jej nie wolno pić - prawie krzyknął i dodał spokojniej, celując palcem w Lenę i ignorując Gosię, dającą mu jakieś dziwne sygnały - Musimy porozmawiać.
Chciał ja złapać i zabrać w bardziej ustronne miejsce, lecz odsunęła się.
- Przecież rozmawiamy.
To nie była Lena, którą znał. To nie była też Lena, która przed chwilą tańczyła. To była jakaś obca Lena. Nieprzystępna i wyniosła. Zimna. Przeczesał palcami włosy i niepewnie rozejrzał się wokół, błagając wzrokiem o zrozumienie dla potrzeby prywatności, lecz się go nie doczekał. Trzy pary oczu wpatrywały się w niego wyczekująco. Westchnął.
- Bo widzisz... Chcę ci pomóc. Nie, nie chcę ci pomóc, bo sama świetnie sobie radzisz, ale chcę być przy tobie.
Gosia próbowała mu przerwać, lecz uparcie parł dalej.
- Nie rozumiem co tu się dzieje, bo nie tak powinnaś się bawić, ale ciesze się, że jesteś, a raczej byłaś, uśmiechnięta. Chcę, żebyś się zawsze uśmiechała i jeśli ten Paweł nie stanie na wysokości zadania, ja to zrobię. Zależy mi na tobie i ...
- Andrzej, musisz o czymś wiedzieć! - przebiła się w końcu Gosia- Lena nie jest w ciąży! Pomyliłam się. To wszystko nie jest tak, jak myślałam...
Patrzył na nią przez chwilę, jakby nie wiedział o co jej chodzi. W końcu chyba dotarło do niego znaczenie tych słów, bo uśmiechnął się.
- To nawet lepiej, ale w zasadzie niczego to nie zmienia. Kocham cię, Lena.
Urwał, bo trochę to było dziwne, wyznawać miłość przy jeszcze nie tak dawnej dziewczynie, ale gdyby trzeba było, zrobiłby to ponownie. Wolałby jednak, żeby nie zareagowała śmiechem.
- Już raz to słyszałam. To co, teraz mnie pocałujesz i uciekniesz? - zadrwiła.
Zagryzł wargę. Miała prawo być wściekła. 
- Nie. Wtedy powiedziałem, że myślę, że chyba cię kocham, teraz mówię, że cię kocham.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Może faktycznie tak było, tylko co to zmienia? Nic. Absolutnie nic. Nie będzie przecież analizować każdej jego wypowiedzi, szukając ukrytych gwiazdek i podwójnych znaczeń. Życie to nie reklama. Chciała ufać. Chciała wierzyć. Tak po prostu, bez podtekstów.
- Nie. Powiedziałeś, że mnie kochasz. Reszta to tylko ozdobniki.
- Teraz mówię, że cię kocham - drążył uparcie.
- Szkoda, - odparła, patrząc mu prosto w oczy - bo teraz ja cię nienawidzę.
Spodziewał się tego, ale i tak zachłysnął się powietrzem. Zabolało. Zabolało jak cholera. Nie wierzył, że to powiedziała, a jeszcze bardziej nie wierzył, że była przy tym tak obojętna i sukowato zimna. Nie wiedział, że w środku trzęsła się jak galareta, a ręce splotła na piersiach, aby przezwyciężyć ochotę wplecenia mu ich we włosy. Nie wiedział, ile samozaparcia kosztowało ją, by wpatrywać się tak hardo w jego oczy. Ona nie wiedziała, że przez to spojrzenie naprawdę uwierzył w to, co usłyszał. Kiwnął głową. Zasłużył na to. Miała prawo go nienawidzić. Miała prawo żądać jego głowy, by powiesić ją na ścianie. Zawiódł ją, choć obiecał sobie, że tego nie zrobi. Cierpiała przez niego, choć chciał ją uszczęśliwić. Nie miała jednak prawa myśleć o nim w taki sposób.
- Nigdy nie chciałem cię przelecieć. Chciałem się z tobą kochać. Spieprzyłem to, wiem. Odszedłem, bo nie chciałem się znaleźć na twojej liście porażek... Zabawne, bo pewnie zajmuję na niej pierwsze miejsce... I masz rację, Lena, chciałem by to trwało, ale wiedziałem, że nie mam prawa tego chcieć, bo jest Dorota. Ty też masz rację, Dorota, że nas od dawna nie było. Przepraszam. Najwyraźniej niszczę wszystko, na czym mi zależy. I jestem ślepy.
Wyszedł ze spuszczona głową przegrany.
- Co to miało być? - zapytała Dorota, gdy zostały same -  Nienawidzisz? Przecież go kochasz, kretynko! Na co liczyłaś? Jeszcze ci mało? Co miał zrobić, żebyś mu wybaczyła?
I wtedy zrozumiała. Zrozumiała, że niczego nie zaakceptowała i z niczym się nie pogodziła. Mentalnie wciąż jeszcze tkwiła na kanapie, nie wierząc, że odszedł w takim momencie. Zrozumiała, że chciała mu pokazać, jak to jest. Chciała, by poczuł ból. Nie przewidziała tylko, że sama też go poczuje. Chciała pobiec za nim, krzycząc "kochaj mnie, nie krzywdź mnie już nigdy", ale nie ruszyła się z miejsca. I wtedy właśnie Dorota powiedziała coś, co sprawiło, że skuliła się w sobie i miała ochotę zniknąć.
- Andrzej jest uparty jak osioł, ale ma swoją godność i  nie licz na to, że po czymś takim spróbuje jeszcze się do ciebie zbliżyć. Jeśli ci zależy, to ty musisz działać.
A ona nie miała pojęcia czego tak naprawdę chce.


Mam nadzieję, że zakończenie się Wam spodoba. Mi się podoba. W zasadzie mogłabym dodać je za dwa dni, ale nie zrobię tego. Dodam za około tydzień, może nieco wcześniej.
No i, oczywiście, znów mam zaległości. Przepraszam. Nie wiem kiedy dogonię czas.

niedziela, 9 czerwca 2013

Delusion 11.

Samochody na ulicy Toruńskiej poruszały się tak wolno, że Lena mijała je bez żadnego problemu. Daleko za nią Gosia stukała nerwowo paznokciami w kierownicę i kątem oka obserwowała, jak Dorota spokojnie rozgląda się po okolicy. Nie bardzo wiedziała, jak obecność dziewczyny Andrzeja miałaby pomóc Lenie, nie potrafiła jednak skutecznie przeciwstawić się nieznajomej, która uparcie powtarzała, że wie, co robi. Wybiegły z samochodu mniej więcej wtedy, gdy Lena znalazła na dnie szuflady paczkę papierosów, pozostałość po nałogu porzuconym przed kilkoma miesiącami. Zdążyła jeszcze odnaleźć zapalniczkę, użyć jej, poczuć, jak dym napełnia jej płuca i odnotować, że wbrew oczekiwaniom, to nie pomogło. Zdążyła nawet poczuć złość, że się złamała, a przecież obiecywała sobie, że palić nie będzie i zdążyła stwierdzić, że musi wyjść na balkon, gdy do jej mieszkania wtoczyło się tornado pod postacią Gosi i blondynki Andrzeja. Prychnęła ze złością, gdy przyjaciółka utopiła jej papierosa w szklance, wykrzyczała, że jest niepoważna i musi myśleć o dziecku. Wysłuchała tego nieprzyjemnego monologu do końca, po czym sięgnęła po paczkę, by spokojnie odpalić kolejnego. Zrobiłaby to, zupełnie bez przyjemności, ale by to zrobiła, po to tylko, by Gosia nie myślała, że może wpadać do niej z takim gościem i wygłaszać głupią gadkę umoralniającą, jednak zatrzymało ją pytanie gościa:
- Ty nie jesteś w ciąży, prawda? 
Spojrzała zainteresowana na dziewczynę przeszywającą ją spojrzeniem szarych oczu. Zastanawiała się o co im chodzi z tą ciążą, gdy padło stwierdzenie:
- I nie zamierzasz się zabić.
Parsknęła śmiechem, na co twarz Doroty rozpromieniła się w uśmiechu, a czoło Gosi zniekształciła bruzda, pokazująca światu, że Gosia zupełnie nic z tego nie rozumie. Dorota kontynuowała, a im dłużej tu była i im więcej ciepłego spojrzenia prezentowała, tym bardziej Lena czuła, że mogłaby ją polubić.
- Więc to ty go zmieniłaś... I tu chciał być, gdy był ze mną - rozejrzała się ciekawie po pokoju - Nie marnowałaś czasu.
Lena już miała zaprotestować i wyjaśnić, że ona nie miała z nic wspólnego z niemarnowaniem czasu i to jego, Andrzeja, wina, że spędzał go z nią, zamiast, jak powinien, ze swoją blondynką, wtedy jednak Dorota uśmiechnęła się, chwyciła Lenę za ramiona i przytuliła mocno, by po chwili oderwać się i odtańczyć dziki taniec radości.
- Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę!
Faktycznie nie miały pojęcia. Miały za to otwarte usta, bo nie codziennie widzi się dziewczynę zadowoloną z faktu, że jej facet ma inną. Dorota zaśmiała się, widząc ich miny i wyjaśniła, gdy już opadła na fotel.
- Nawet nie wiecie, czego próbowałam, żeby mnie zostawił, ale jak ten osioł się zaprze, to nic nie działa. Przyzwyczaił się do mnie, w zasadzie to normalne, bo znamy się tyle lat. Tak było mu wygodnie, bo kochać to on mnie już od dawna nie kocha. A może nigdy mnie nie kochał... Nie było nam źle razem, nie męczyłam się z nim, tyle, że to nie było TO. A ja nie potrafiłam go po prostu zostawić... Bałam się, że przeze mnie może stracić pewność siebie... Gorzej grać... A ja lubię, jak on dobrze gra... Chciałam go zniechęcić, tyle, że nic nie działało. Ale to nieistotne. Ważne, że kocha ciebie, a ty jego! - klasnęła w dłonie z radości, jak mała dziewczynka.
Gosia patrzyła na Dorotę jak zahipnotyzowana, a Lena prychnęła lekceważąco.
- Miałam niedawno okazję przekonać się, jak mnie kocha i nie było to miłe doświadczenie.
- Bo odszedł? Oj tam, nie martw się tym. Wróci. Zobaczysz, przemyśli wszystko i wróci. On się męczy bez ciebie, długo tak nie wytrzyma, a jak już wróci, to zostanie - zaśmiała się - Możesz mi wierzyć, wytrwałość to jedna z jego większych wad.
- Zaraz obok oziębłości - wyrwało się Lenie, nim zdążyła ugryźć się w język.
- Oziębłości? Nie, daleko mu do oziębłości. Musiało mu chodzić o coś innego... Może nie chciał cię skrzywdzić? Widzisz, zależy mu na tobie!
"Może to ma sens" - pomyślała Lena i uśmiechnęła się do siebie.

To był dla niego wieczór niespodzianek.
Nie sądził, że jeszcze kiedyś stanie przed tymi drzwiami. Nie spodziewał się, że spacer, który miał ukoić nerwy, doprowadzi go do miejsca, w którym cały ten bałagan się rozpoczął. W zasadzie do miejsca, w którym sam sprawił, że to dziwne coś zaczęło istnieć. Wszedł do lokalu, który teraz, późnym popołudniem, wyglądał jeszcze gorzej, niż w środku nocy, gdy zawitał tu po raz pierwszy. Usiadł na tym samym, co wówczas, stołku przy barze i zamówił to samo, co wówczas, piwo. Z głośników znów Markowski oznajmiał, że niewiele może dać, barman nadal wyglądał, jakby właśnie zsiadł z harleya, którego zdjęcie wisiało na ścianie a nieliczni goście zajęci byli zgłębianiem pojemności swych kufli. Pozornie wszystko wyglądało tak, jak wówczas, z tą jednak różnicą, że wtedy było mu dobrze, a teraz czuł się nic nie wart. Czuł się również tak samotny, że ucieszyłby się, gdyby w drzwiach stanął trener, nawet jeśli chwilę później miałby zostać wyciągnięty z lokalu za ucho jak uczniak i obdarowany stertą wyzwisk. Przynajmniej wiedziałby, że komuś zależy na jego, jakkolwiek dziwnie pojmowanym, a jednak szczęściu. Trener jednak wybrał inną rozrywkę na wieczór, więc Andrzej kontemplował wnętrze baru i zawartość kolejnych kufli samotnie i z coraz bardziej wyraźnym smutkiem na twarzy. I wcale nie chodziło o Dorotę. Miała rację - nie zależało mu. Chodziło o Lenę. Od początku chodziło o Lenę. Zakochał się w niej. Zakochał się w niej tak, że nigdy nie uwierzyłby, że to możliwe. Zakochał się w niej, może nie od pierwszego uśmiechu, ale za to zakochał się tak żeojapierdolę.
Przez chwilę zastanawiał się, jak to możliwe, że sam przed sobą tak długo ukrywał tą prawdę, stwierdził jednak, że ta analiza nie ma sensu.
No to już wie.
Tylko co z tego?
Co z tego, skoro ona zapewne go nienawidzi, a i tak ma na głowie inne problemy, niż jego niewiele warta miłość? Przecież Gosia wyraźnie powiedziała, że Lena chce się zabić. Zaraz, zaraz, zabić? Jezu! Nie może do tego dopuścić. Nie może, bo świat bez Leny będzie równie nieciekawy i pozbawiony sensu, jak to miejsce przycupnięte na górce.
Zerwał się, ciesząc się, że natura obdarzyła go silną głową i dobrą orientacją w terenie. Innym razem pewnie zaśmiałby się, gdy stali bywalcy baru pełnym zniesmaczenia kręceniem głowami skomentowali marnotrawstwo, jakim było pozostawienie niedopitego alkoholu, teraz nawet tego nie zauważył. Innym razem pewnie zdziwiłby się na widok zaparkowanego przed wejściem stylowego motoru, teraz minął go bez jakiejkolwiek refleksji. Gdyby się nad tym zastanowił, stwierdziłby pewnie, że w stanie, w jakim się znajdował, nic nie może go zaskoczyć.
I to byłby kolejny błąd.
Bo nigdy jeszcze nie był tak zaskoczony, jak wtedy, gdy w końcu odważył się zapukać do drzwi Leny, gdy drzwi te same się otworzyły i gdy zrobił kilka kroków w stronę muzyki i roześmianych głosów. 

Jeszcze tylko dwa. Nadal nie wiem, jak to się skończy...

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Delusion 10.

Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie chce tu być, ale skłamałaby również, gdyby stwierdziła, że nie czuje się tu dziwnie.
Mimo wszystko, miło było go zobaczyć, chociaż tak, anonimowo i z daleka.
- Dziękuję - powiedziała do Gosi w czasie przerwy technicznej. Gosia odpowiedziała uśmiechem i uściskiem dłoni. Pewnie Lena nie dziękowałaby, gdyby wiedziała, że przyjaciółka nie zaciągnęła jej na mecz dlatego, że "nie chce iść sama, a facet, z którym była umówiona, nie odzywa się od tygodnia i jedyne, co po nim zostało, to te bilety". Pewnie wcale by nie poszła, gdyby wiedziała, że Gosia próbuje załatwić im "przypadkowe spotkanie". Bo to przecież zupełny przypadek, że zaparkowała swojego forda, zwanego pieszczotliwie Kaczuszką, przy samochodzie, który, dziwnym zbiegiem okoliczności, należał do Andrzeja... Innym przypadkiem miało być "zagubienie" kluczyków, ale o tym też Lena nie wiedziała. Wiedziała za to, że Andrzej wygląda jakoś nie jak Andrzej. Ona też wyglądała nieciekawie przez to, że nie mogła spać, ale on nie powinien mieć takich problemów. Nie musiał się zastanawiać dlaczego odszedł, a skoro odszedł i nie wrócił, to chyba był zadowolony z tego wyboru. A jednak wyglądał inaczej... Zajęta analizą jego wyglądu, nie zauważyła, że mecz zmierzał ku końcowi, wystraszyła się więc, gdy zgromadzeni na trybunach ludzie zaczęli głośno cieszyć się z wygranej. On też się cieszył. Tylko dlaczego zamiast cieszyć się z kolegami, sprowadził na boisko jakąś blondynkę? Może to siostra? Nie. To zdecydowanie nie siostra. Siostry się tak nie całuje.
"No proszę, potrafi całować i nie uciekać" - zadrwił głosik w jej głowie.
I nagle wszystko stało się jasne. Zabawił się nią. Zwyczajnie się nią zabawił. To z powodu tej blondynki jego koledzy żądali wyjaśnień. Przez chwilę miała ochotę iść tam i opowiedzieć jego uroczej towarzyszce jak miło spędzili razem dwa tygodnie, ale zrezygnowała. Co by to dało? Nie wiedziała nawet, czy byłaby w stanie zebrać myśli, gdy on by był tak blisko...
- Muszę wyjść. Wrócę sama - rzuciła i zaczęła się przeciskać przez tłum. Gosia próbowała ją zatrzymać, ale bezskutecznie. Może dlatego, że rozumiała tą chęć ucieczki. Ona też widziała, co działo się na boisku i była wściekła. Jak on mógł? 
Obie nie wiedziały, ile go to kosztowało. Nie miały pojęcia, że próbował żyć normalnie, ale wyglądało na to, że wszystkie okoliczności sprzysięgły się przeciwko niemu. Wszystko szło nie tak, jak powinno. Ciągle czegoś brakowało, mimo, że Dorota wróciła odmieniona. Tryskała energią, optymizmem i chęcią spędzania z nim czasu. Kiedyś byłby szczęśliwy z takiej zmiany, dziś tylko go irytowała. Dziś wolałby więcej samotności, bo samotność dawała przestrzeń do rozpamiętywania. Nękały go wyrzuty sumienia i usiłował zdusić je, poświęcając Dorocie tyle czasu, ile chciała i udając, że jest szczęśliwy. A nie był. Miał ochotę skakać przez kałuże, a Dorota, nawet odmieniona, była zbyt poważna na takie skakanie. Tęsknił za Leną. Wkładał nawet tą kretyńską czapkę, choć jej nie było obok. Tak, jakby miał jej tym zrekompensować to, co zrobił.
Idiota.
Stracił ją.
Gdyby rozegrał to inaczej, może miałby może szanse na przyjaźń z nią. Na dobrą zabawę od czasu do czasu. Na rozmowy. Na... nie, przyjaciół się nie całuje, nawet dobrych przyjaciół. A chciałby ją pocałować... Zamiast jej, całował Dorotę, nie wziął tylko pod uwagę, że Dorota głupia nie była i zauważyła, że całował jakoś inaczej. Wszystko było inne od kiedy wróciła. Myślała, że to złość, ale wyśmiał ten pomysł. Ona zresztą też go odrzuciła, bo nie zachowywał się, jakby był zdenerwowany. Zachowywał się, jakby chciał być gdzieś indziej. Z kimś innym. Może z tą dziewczyną, która właśnie podeszła ze sztucznym uśmiechem na ustach?  Ślepy by zauważył, że zbladł, gdy ją zobaczył.
- Gratuluję - zaczęła Gosia, nie wyjaśniając, co ma na myśli - Dobrze się bawisz, Andrzej? - zapytała.
- Świetnie - odpowiedział, udając spokój. 
- To miło... Bo wiesz, Lena jest w ciąży.
Z satysfakcją zauważyła szok na jego twarzy i uniesione brwi dziewczyny, którą wciąż jeszcze obejmował.
- I chce się zabić - dodała ciszej.
Przełknął ślinę. Lena? Zabić? Niemożliwe... Cholera, wiedział przecież, że nie powinien wyrzucać tego całego Pawła... No właśnie, Paweł. Pięknie, wyrzucił za drzwi ojca jej dziecka.
- Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? 
Teraz to Gosia się zdziwiła, ale jeszcze bardziej się zdenerwowała. Jak mógł być tak zimny, gdy właśnie dowiedział się, że będzie ojcem? 
- Posłuchaj - wycedziła, wbijając mu palec tam, gdzie powinno być serce - odkręcisz to. Wrócisz do niej i wychowasz to dziecko. A jeśli ona coś sobie zrobi, zniszczę Twoje życie. Zniszczę ci reputację, zadbam o to, by twoja kariera się zakończyła. Zniszczę wszystko, na czym ci zależy. Ubieraj się, trzeba jej poszukać.
- Nie - odpowiedział spokojnie, choć daleko było mu do spokoju - pomyliłaś adres, ja nie mam z tym nic wspólnego.
Obie dziewczyny zazgrzytały zębami ze złości.
- Ja z tobą pojadę - powiedziała Dorota. 
- Ale... - chciał zaprotestować, lecz uciszyła go zdecydowanym ruchem ręki.
- Nie jesteś wart tego, by się przez ciebie zabijać. Chyba nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Skoro ty nie masz dość odwagi, by to wyjaśnić tej Lenie, ja to zrobię - dodała z krzywym uśmiechem.
- Ale to nie jest moje dziecko - fuknął.
- I co z tego? Znasz ją? - niemrawo kiwnął głową - Więc powinno cię obchodzić, co się z nią stanie, ale ciebie obchodzi tylko to, co stanie się z tobą. Próbowałam, naprawdę się starałam, ale to nie ma sensu. Oboje już tego nie chcemy. Nie chce mi się walczyć o twoje zainteresowanie, a ty zainteresowany najwyraźniej nie jesteś, więc...- machnęła ręką, jakby to miało wszystko wyjaśnić i odeszła, ciągnąc zaskoczoną Gosię za sobą.
- Jak myślisz, gdzie powinnyśmy jej szukać?

poniedziałek, 27 maja 2013

Delusion 9.

Podciągnęła kolana pod brodę i usiłowała zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, ale mimo usilnych starań nie rozumiała niczego. Dlaczego wysyłał jej tak mylne sygnały? Co miał na myśli? Po co? Dlaczego wszedł w jej życie i trwał w nim, tworząc złudzenie, że tak ma być. W porządku, nie rozmawiali o przyszłości i podejrzewała, że nie będzie przyszłości wspólnej, ale, do cholery, chyba mogła zakładać, że facet, z którym śpi, powie coś więcej, zanim trzaśnie drzwiami. Czuła się jak zabawka rzucona w kąt, gdy pojawił się lepszy model. Nie, było jeszcze gorzej, bo nie wiedziała nawet z jakiego powodu wylądowała w tym kącie. Zdziwiła się, bo nie była smutna. Była wściekła. I tu zdziwiła się jeszcze bardziej, bo była wściekła na siebie. Przecież wiedziała. Przecież widziała. Widziała nawet, że od kilku dni się z nią żegnał. Tylko... co miało znaczyć to "kocham"? Właśnie to ją zgubiło. Chciała w to uwierzyć. Chciała dać się temu ponieść. Zapomnieć o wątpliwościach. Spróbować. Mieć nadzieję, że może tym razem. I po co? Po to, by usłyszeć, że on nie jest taki? Jaki? A ona niby była?
W zasadzie w ogóle się nie znali...
Może miał rację.
Może pomyliła się co do niego.
Może cudem uniknęła największego ze swoich błędów.
"Pięknie. Zamiast uczyć się na błędach, popełniam coraz większe."
To nie był miły wniosek, ale wystarczająco dobitny, by  stwierdziła, że dalsze siedzenie półnago na kanapie nie ma sensu, więc aby nadać następnym minutom nieco sensu, ubrała się i poszła do kuchni. Tam miało być lepiej, ale maszyna, okrzyknięta roboczo Maryśką, nie pozwoliła zmienić tematu rozmyślań. Kubek przeżył dwa upadki na blat, jednak rozpadł się na drobne kawałki, gdy za trzecim razem wylądował na płytkach. Pokręciła głową z dezaprobatą, gdy Marcel w popłochu opuścił pomieszczenie i zabrała się za zbieranie skorup. Stwierdziła, że to właśnie musi teraz zrobić. Posprzątać. Po nim. Musi uporządkować bałagan w swojej głowie. Nie zapomnieć, tylko zaakceptować. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie, jak niedawno planowała zemstę w razie, gdyby miał zrobić to, co właśnie zrobił. Teraz nie chciała zemsty. Nie chciała też, by wrócił. Nie, oczywiście, że chciałaby, aby wrócił, ale na jej warunkach. Przede wszystkim jednak chciałaby zrozumieć. Do zemsty nie miała ani powodów, ani ochoty. Dał jej miły czas, mnóstwo radości i kilka nowych doświadczeń. Tak naprawdę, to było warte cierpienia. A może to on był wart cierpienia? Może należał do tych, do których się ciągnie niczym ćma do ognia, choć doskonale się wie, że prędzej czy później skrzydła spłoną. Może taki właśnie był? Tylko dlaczego poszedł wtedy z nią? Dlaczego został? To ona, ćma, powinna szukać ognia...
Te pytania nie dawały jej spokoju. Podobnie, jak kilka jego drobiazgów, które złośliwie rzucały się jej w oczy. Próbowała zająć się zwykłymi rzeczami. Uczyła się, bo wtedy łatwiej było skupić myśli na czymś innym. Uczyła się tak, że Gosia otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Może nie uczyłaby się tak intensywnie, ba, pewnie nie uczyłaby się wcale, a już na pewno nie poszłaby na to głupie kolokwium, gdyby wiedziała, że on wybierze ten właśnie czas na zabranie swoich rzeczy z mieszkania. "Jak tchórz" pomyślała, gdy znalazła w skrzynce na listy klucz. Żałosne. Uważała go za dojrzałego faceta, tymczasem okazał się niewiele wartym dzieciakiem, który boi się przyznać do błędu. Chyba, że dla niego nie był to błąd. Chyba, że to właśnie taką przyszłość dla nich wybrał. Może to właśnie było to niemiłe miejsce, które dla niej znalazł?

Mijały dni, a pytania uparcie powracały. Gosia z niepokojem obserwowała jej płynne przyjścia od złości do histerycznego śmiechu. Nie komentowała już różowej koszulki, która na stałe zagościła w domowej garderobie Leny, komentowała za to jej izolowanie się od świata.
- Nie, to nie jest normalne, że nie chcesz iść - stwierdziła - Zawsze lubiłaś czwartki w Kubryku. Daję ci dwa dni. Słyszysz? Dwa dni! I ma wrócić moja Lena, albo sama ją sprowadzę.
Lena nie wróciła, więc Gosia postanowiła działać. Zwołała dziewczyny. O ile paluszki i gorzką czekoladę Lena, jak zawsze, pochłaniała w ilościach hurtowych, o tyle radość z ich przybycia udawała kiepsko. Nie pomogło nawet zaciągnięcie jej na balkon z bardzo mocnym drinkiem w ręce. Zwykle pomagało. Może to dlatego, że było za zimno? Lena przykucnęła przy barierce i nie chciała mówić. Nie chciała też pić. A, że nie chciała mówić, to nie powiedziała, że czuje się chora, ale nie chce sprawić im przykrości, więc udaje, że wszystko jest w porządku. Bo to musi być jakaś choroba, gdy człowiek nie myśli racjonalnie, niby widzi i słyszy, ale nie potrafi wyciągać wniosków? I tęskni za czymś, za czym tęsknić nie powinien i chyba nawet nie ma prawa. Nie powiedziała tego, więc Gosia snuła swoje domysły. To oczywiste, że obwiniała Andrzeja i nie przyszło jej do głowy coś tak banalnego, jak urażona duma i męczące myśli. Porażona jednym ze swych pomysłów, zaczęła nieco płaczliwie:
- Lena... A może ty w ciąży jesteś?
Przyjaciółka obrzuciła ją rozbawionym spojrzeniem. Nie chciało się jej tłumaczyć, że wie co to antykoncepcja. W ogóle nic się jej nie chciało.
- Nie powiesz mi chyba, że z nim nie spałaś...
No, tego faktycznie powiedzieć nie mogła. Spała z nim, owszem. Tyle, że w tym grzecznym rozumieniu. I, cholera, dobrze się z nim spało, a gdy miało dojść do tego mniej grzecznego, to on zwiał. Może coś jest z nią nie tak?
Łzy, jakie pojawiły się w jej oczach, dały Gosi odpowiedź, niekoniecznie właściwą, ale jednak odpowiedź, więc drążyła dalej.
- Co byś zrobiła, gdyby okazało się, że jesteś w ciąży?
- Zabiłabym się - odpowiedziała Lena i weszła do mieszkania. Nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Może po prostu było jej zbyt zimno. Może to zmęczenie. A może ta pieprzona choroba.
"Andrzejku, nabroiłeś, to posprzątasz" obiecała Gosia.
Gosia zawsze dotrzymywała obietnic, szczególnie tych dotyczących przyjaciół, a Lena była jej najlepszą przyjaciółką.


środa, 22 maja 2013

Delusion 8.

Tak, jak sobie obiecał, kolejne dni mijały jej szybko i radośnie. Sama się dziwiła, że jest to możliwe, ale najwyraźniej było. Nie przeszkadzał jej mokry śnieg, który oblepiał ciężką breją chodniki, bo jego dłoń ratowała ją przed upadkiem. Nie przeszkadzała jej konieczność czekania na spóźniający się autobus, bo czas zajmowało jej zgadywanie, co tym razem zaplanował na wieczór. Nie przeszkadzała jej nawet pewność, że coś przed nią ukrywa. Coś ważnego. Było jej dobrze. Zbyt dobrze, by się martwić, zresztą nie lubiła się martwić, a jeszcze bardziej nie lubiła robić tego, czego nie lubiła. Stwierdziła, że mogłaby przyzwyczaić się do jego obecności, a później przyznała cichutko, że właściwie, to już się przyzwyczaiła. Przyzwyczaiła się do wielkiego swetra, który miał niesamowitą zdolność do pojawiania się tam, gdzie akurat chciała usiąść. Przyzwyczaiła się nawet do porządku, który zaprowadził w jej kuchni i do tego, że Marcel wybierał zwykle jego kolana. Polubiła zasypianie przy nim i budzenie się pod jego ręką. Polubiła obecność kilku drobiazgów, które rozrzucił w różnych miejscach. Nie, przepraszam, on nie rozrzucał, ona rozrzucała, a on dla wszystkiego próbował znaleźć "odpowiednie miejsce". Śmiała się, gdy usłyszała z jego ust to określenie po raz pierwszy. Niesiona wybuchem radości, zapytała, jakie miejsce dla niej znalazł i miała ochotę kopnąć się w kolano za głupotę, gdy zobaczyła jego minę. Nie musiał nic mówić, by wiedziała, że coś jest nie tak, jak być powinno. Bardzo nie tak. Utwierdziło ją w tym jego nerwowe trajkotanie zupełnie bez sensu i celu.
A więc miejsce odpowiednie dla niej nie było miłe. Żadnego "na zawsze", żadnego "tylko ty", żadnych serduszek, pszczółek i kwiatków.
Świetnie. Przynajmniej z góry wie, na co może liczyć.
"Tylko po co tak się stara?" - gdyby była kimś innym, pewnie to pytanie nie dawałoby jej spokoju, podobnie zresztą, jak kilka innych pytań. Była jednak sobą i z otwartymi ramionami przyjmowała to, co los zechciał jej dać.
Skoro dał jej Andrzeja, nie miało sensu zastanawianie się nad nieprzyjemnymi aspektami tego daru. Sens miało skakanie przez kałuże, zakładanie mu czapki, którą zdjął po raz dwudziesty drugi, zasypianie przy nim, śpiewanie podczas gotowania i głupi taniec, który wspólnie ćwiczyli. No i śmiech, oczywiście. Śmiech zawsze ma sens.
Nie wiedziała, jak bardzo takie podejście do życia mu odpowiada i jak bardzo jest zgodne z jego własnym, choć w ostatnich miesiącach nieco o tym zapomniał. Nie wiedziała, że czasem wracał zmęczony i widok jej uśmiechu był jedynym, co dodawało mu sił. Nie widziała, że czasem obserwował ją ukradkiem, tak, jakby próbował zapamiętać każdy jej ruch, każdy gest, każdą reakcję, a najbardziej sposób, w jaki zamykała na chwilę oczy, by pomyśleć. Nie wiedziała też, że czasem miał ochotę uciec, bo zwyczajnie się bał. Bał się wpływu, jaki na niego miała. Bał się, że jeszcze kilka dni, jeszcze szczypta radości w jej oczach, jeszcze trochę wypitego razem wina, jeszcze odrobina zrozumienia podczas nocnych rozmów, jeszcze kilka jej oddechów muskających jego ucho, jeszcze parę innych głupot i nie będzie potrafił odejść. A miał świadomość, że odejść musi. Choćby dlatego, że nie był z nią szczery. I dlatego, że odbierał jej to, na czym jej zależało. Nie wiedział tylko, że coraz bardziej zależało jej na nim, nawet jeśli nikomu by się do tego nie przyznała. Łudził się, że jemu na niej nie zależy i udawał, że nie widzi związku pomiędzy nią, a niechęcią do swojego życia sprzed dnia, w którym ją poznał.

Pewnie połudziłby się jeszcze kilka dni, a ona jeszcze przez kilka dni udawałaby, że wcale jej na nim nie zależy, gdyby nie tamten wieczór. Zaczął się banalnie, bo czasem tak bywa, że studenci się uczą, a sportowcy trenują. Gdyby Lena wiedziała, co wydarzy się później, pewnie nie traciłaby czasu na naukę, ale przecież tego nie wiedziała. Wiedziała tylko, że chce skończyć te pieprzone studia, więc siedziała nad notatkami, gdy on wrócił z treningu. Nie była w nastroju do nauki, więc nie musiał jej długo namawiać, by zdecydowała się zostawić książki, zamówić pizzę i zasiąść z nim do obejrzenia filmu, który przyniósł. Oparła głowę na jego ramieniu w chwili, gdy na ekranie lała się krew, pomyślał więc, że się wystraszyła i postanowił ją objąć. Wtedy właśnie zorientował się, że ona wcale się nie boi. Ona się uśmiechała. I kiedy tak na nią patrzył, jego usta, zupełnie bez jego woli, wyrzuciły zdanie:
- Wiesz, myślę, że chyba cię kocham.
Zdziwił się, kiedy usłyszał te słowa wypowiedziane własnym głosem. Bardzo się zdziwił. Przecież jej nie kochał. Przecież był już czwartek, co oznaczało, że zostały im tylko trzy dni. Później przeanalizował to, co powiedział i lekko się uśmiechnął, bo to nie było kłamstwo. Nie złamał swojej obietnicy. "Myślę" i chyba" wykluczały powagę wyznania, prawda? Po prostu bardzo ją lubił, może nawet kochał, ale jak przyjaciółkę, a nie powiedział przecież, że kocha ją "w ten" sposób. Obserwowała emocje, które przebiegły przez jego twarz i też się uśmiechnęła, gdy w końcu zobaczyła ulgę. Zinterpretowała ją jako reakcję na zrzucenie ciężaru z serca, bo nie miała powodu, by szukać innych przyczyn. Nie miała też powodów powstrzymywać się dłużej z tym, co chciała zrobić od kiedy tak razem usiedli, a powstrzymywać się również nie lubiła, więc po prostu go pocałowała. Zaskoczyła go, ale było to miłe zaskoczenie. Mogłaby częściej go tak zaskakiwać. Mogłaby też częściej siadać na nim okrakiem i wyczyniać swym językiem te cuda w jego uchu. Nie zarejestrował momentu, w którym pozbawił ją wielkiej bluzy, ale zapamiętał, że nie miała pod nią niczego. Zapamiętał też, jak jęczała, gdy bawił się jej sutkami i jak wielką miał na nią ochotę. Wtedy właśnie jego komórka zaczęła grać melodyjkę, która grała jedynie, gdy dzwoniła Dorota. To go trochę otrzeźwiło. Najpierw pomyślał ze złością, że świetny moment sobie znalazła na pierwszy telefon z Kołobrzegu, później spojrzał na nabrzmiałe usta Leny i swoją dłoń, wciąż jeszcze spoczywającą na jej lewej piersi i stwierdził, że to zupełnie nie pasuje do dźwięków płynących z telefonu. Ba, to nigdy nie powinno się wydarzyć! Ruchem zdecydowanie zbyt  szorstkim zrzucił ją z siebie, wstał, chwycił komórkę, przeszedł kilka kroków i zawahał się. Zatrzymał się na chwilę, lecz nie odwrócił się. Nie miał dość odwagi, by spojrzeć jej w oczy.
- Przepraszam, nie jestem taki, jak myślisz.
I wyszedł trzaskając drzwiami tak, że aż podskoczyła.
- Skąd możesz wiedzieć, co o tobie myślę? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy - wyszeptała, choć nikt jej nie słuchał. Nawet Marcel akurat postanowił się gdzieś ulotnić.


Przepraszam za opóźnienie. Nie obiecuję, że będzie lepiej, ale na pewno skończę to opowiadanie.

poniedziałek, 13 maja 2013

Delusion 7.

 - Co tu robisz? Nie powinieneś być teraz w Irlandii? - zapytała, a chłód bijący z tego pytania zmył ciepło, którego źródła nie zdołał rozpoznać.
Odpowiedział jej uśmiech, pozornie sympatyczny i jakby odrobinę przepraszający, lecz kłamliwy, bo z oczu Pawła nadał biła wściekłość.
- Tęskniłem za tobą - zaczął, udając niepewność, lecz szybko dodał, nie kryjąc już prawdziwych intencji - ale widzę, że szybko się pocieszyłaś.
Andrzej postanowił zareagować, gdy zapadła pełna napięcia cisza, a jej zmieszanie musiała dostrzec również sąsiadka, która nieudolnie próbowała ukryć swą obecność za zamkniętymi drzwiami.
- Pocieszyłaś? - zaczął, obejmując ją z tyłu i splatając dłonie na jej brzuchu w geście tak naturalnym, jak wszystko, co robił - Nie mówiłaś, że potrzebujesz pocieszenia, Skarbie.
Złapał jej pełne ulgi i chyba wdzięczności spojrzenie, po czym spokojnie oparł brodę na jej wilgotnej głowie i obserwował oburzenie, które chyba nie było udawane.
- Bo nie potrzebowałam! Co naprawdę tu robisz, Paweł?
Teraz to brunet się zmieszał i niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
- Bo, widzisz... w Irlandii nie było żadnej pracy...  Aśka oszukała mnie... Chciała tylko, żeby ktoś był zazdrosny... A moje mieszkanie już nie jest moje i ... i nie mam gdzie się podziać...
Andrzej poczuł, że musi zareagować, zanim zrobi to Lena. Troje to już tłok, a ten facet mógł wszystko zniszczyć.
- A dlaczego miałoby nas to interesować? - wypalił.
Brunet obrzucił go morderczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, za to Lena odzyskała kontrolę nad sobą i stwierdziła lodowatym głosem.
- Dokładnie. Dlaczego miałoby nas to interesować? - i nie czekając na odpowiedź kontynuowała - Wybacz, nie mam teraz czasu.
Zatrzasnęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Podobnie, jak Andrzej. Uśmiechnęła się, nie, ona się nie uśmiechnęła, ona się rozpromieniła.  Nie mógł wiedzieć, że jej radość była szczera, bo dostrzegła fałsz w zachowaniu Pawła i stwierdziła, że wcale nie cieszy się, że go widzi. Nie mógł też wiedzieć, że ciepło, które zobaczył w jej oczach, było wytworem jego wyobraźni. Pocałowała go nieśmiało w policzek, podziękowała i pobiegła do łazienki. A on został jeszcze chwilę w przedpokoju i zastanawiał się nad tym, co właśnie odpieprzył. Spławił byłego faceta Leny. Faceta, któremu być może na niej zależało. Faceta, o którym opowiadała mu kilka godzin wcześniej, nie kryjąc smutku i tego, że darzyła go uczuciem większym niż sympatia, choć nie była to może miłość jej życia. I po co? Po to, by to jemu, a nie Pawłowi poświęciła najbliższe dni. Zastanawiał się dlaczego nie potrafił znieść myśli, że ona mogłaby chcieć tego, by to Paweł był teraz przy niej. Czy to zazdrość? Odpędził ten pomysł. Raczej egoizm. Gdzieś z tyłu głowy pulsowała jednak nieznośna myśl, że on przecież odejdzie. Całkiem niedługo odejdzie. A ona zostanie sama. A mogłaby nie być sama, gdyby nie jego egoizm. Nawet, jeśli ten cały Paweł nie podobał mu się. Nawet, jeśli sprawiał wrażenie oszusta. Nawet, jeśli ona sprawiała teraz wrażenie zadowolonej. Była zadowolona, bo była nieświadoma. Gdyby była świadoma tego, co dla niej przygotował, nie nuciłaby teraz do swojego odbicia w lustrze. Zastanawiał się jeszcze, czy zawsze był takim sukinsynem, czy to ona wyzwala w nim tą cechę.
Miał coraz gorsze przeczucia.
Miał wrażenie, że to, co zrobił, to była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobił kiedykolwiek.
Nie, to była najgłupsza rzecz.
I poczuł, że przyjdzie mu za to zapłacić.
I pewnie z tego powodu obiecał sobie, że jej to wynagrodzi. Że sprawi, aby ten tydzień z haczykiem był najlepszym tygodniem z haczykiem w jej życiu.  
- Lena! - krzyknął, choć łazienka nie była aż tak daleko, by musiał krzyczeć -  Musisz iść na ten wykład?
Otworzyła drzwi i obrzuciła go pytającym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami i bąknęła:
- Właściwie to nie muszę. 
- Świetnie! Ubierz coś luźnego - rzucił i zniknął w kuchni zastanawiając się, czy nie robi właśnie kolejnej głupiej rzeczy tego dnia. Chłopacy byli dociekliwi i lubili wpieprzać się w cudze życie, a on rzadko kogoś przyprowadzał, więc Lena wywoła lawinę pytań. Właściwie nigdy nikogo nie przyprowadził, bo Dorota nawet na mecze przychodzi niechętnie. I zawsze później się kłócą. Ale to nie jest problem na teraz. Teraz problemem było, jak przekonać tą bandę wyrośniętych dzieciaków, że Lena to tylko jego koleżanka. W końcu niektórzy z nich znali Dorotę, a nawet ją lubili...
Ona tymczasem stała przed szafą i rozważała różne znaczenia słów "coś luźnego". W końcu stwierdziła, że pierwsza myśl jest najlepsza i wybrała leginsy świetnie podkreślające jej długie nogi oraz tunikę w odcieniu pasującym do jej oczu. Poczuła zadowolenie, gdy zobaczyła w jego oczach podziw, lecz, gdy podziw taki zobaczyła w oczach bandy jego klubowych kolegów, była już tylko skrępowana. Zasiadła na wskazanym krzesełku z wielką plakietką z napisem "Gość" przypiętą do dekoltu, choć i bez tej plakietki wszyscy obecni wiedzieli, że jest gościem. Gościem Andrzeja. Wolałaby nie widzieć rzucanych mu wymownych spojrzeń. Wolałaby nie mieć tej cholernej plakietki, która dawała im świetny pretekst do gapienia się na jej biust, bo chyba nikt nie uwierzyłby, że można przez pół minuty składać w całość cztery litery. Wolałaby nie słyszeć wypowiedzianych kilkukrotnie pod jego adresem sugestii, że podupadł na zdrowiu psychicznym. Wolałaby nie widzieć jego zmieszania i nie słyszeć nerwowych prób ucieszenia kolegów. Wolałaby nie wiedzieć, że "wyjaśni im wszystko później". Wolałaby, żeby to jej wszystko wyjaśnił.
A skoro nie miał takiego zamiaru, to postanowiła się chociaż dobrze bawić.
Właśnie dlatego stanęła na krzesełku i zaczęła udawać sędziego w treningowym meczu, który rozgrywali. Nie ważne, że nie znała zasad. Oni znali. To wystarczało, bo z ich reakcji potrafiła wyczytać, komu należy się punkt. Nie potrafiła rozgryźć jedynie Andrzeja.
I wtedy zrozumiała, że nie miałaby pojęcia, gdyby ją okłamał.
Zrozumiała, że wszystko, co mówił, mogło być kłamstwem.
A później zrozumiała, że tak naprawdę, to niewiele mówił.
Może więc nie kłamał?
Może powinna mu zaufać?
Na koniec zrozumiała, że właściwie to on ma więcej do stracenia.
Nie miała pojęcia, jak prawdziwe jest to odkrycie, a jednak obiecała sobie, że nadszedł czas, by przestać być ofiarą.
Że zniszczy go, jeśli okaże się draniem.


Znów ktoś odebrał mi czas. Wszystko nadrobię. Kiedyś.  
Jakieś życzenia? Nie obiecuję, że spełnię, ale kto wie... Może, na przykład, wysłać Andrzejka na Syberię?
I, jeśli możecie i macie ochotę, trzymajcie za mnie kciuki... Mam szansę na coś, na czym bardzo mi zależy. 
Uś, pamiętam. Potrzebuję tylko trochę wolnych minut, a z tym ostatnio nie jest najlepiej.

wtorek, 7 maja 2013

Delusion 6.

Przewracała się z boku na bok, ale nadal nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to przez alkohol, a nie dlatego, że niedawno opowiedziała historię swojego życia facetowi, o którym jej przyjaciółka czyta na sportowych stronach gazet. Co gorsza, sama wiedziała o nim niewiele, bo wszelkie prywatne pytania zbywał tekstem, że jest nudny i woli posłuchać o niej. A jej podobało się to zainteresowanie. Schlebiało jej. Na tyle, że pozbyła się wszelkich zahamowań i opowiedziała mu wszystko. Cóż, zawsze lubiła mówić, a rzadko trafiała na dobrego słuchacza... Wmawiała sobie, że to właśnie z tego powodu leży teraz, wpatrując się w sufit i nie ma to związku z przyspieszonym tętnem i natrętną świadomością, że on leży po drugiej stronie cienkiej ściany, na niewygodnej kanapie, na której umieściła go mimo, że prezentował minę bardziej przekonującą, niż kot ze Shreka. Nie chciał wracać do siebie, gdziekolwiek to było. Ona również nie chciała, by wracał, ale nie znaczyło to, że musi wpuścić go do swojego łóżka, prawda? Teraz żałowała swojej decyzji. Był tak blisko, że gdyby nie kawałek muru, czułaby dokładnie jego ciepło, jednak na tyle daleko, że żadnego ciepła nie czuła. On też nie spał. Analizował to, co niedawno usłyszał. Cieszył się, że  jednak zadał pytanie, którego w sumie zadawać nie chciał, bo przynajmniej ma szansę uniknąć wpisania się w ciąg nieciekawych typków, na których niewątpliwie miała pecha trafić ta dziewczyna. Obiecał sobie, że nie będzie jej okłamywał. Nie, nie powie jej całej prawdy, bo od razu wyrzuciłaby go za drzwi, a tego przecież nie chciał, ale nie będzie też kłamał. Powie jej tyle, ile będzie mógł. I spróbuje jej nie skrzywdzić. Zbyt mocno. O ile to możliwe. Ale spróbuje. Przewrócił się na drugi bok i westchnął, gdy usłyszał, że ona zrobiła to samo za ścianą. Zaczął się zastanawiać, co zrobiłaby, gdyby do niej poszedł. Powiedziała mu wyraźnie, że chce spać sama, a on nie był z tych, którzy na siłę wpraszają się dziewczynie do łóżka. Gdyby tylko kanapa nie była tak krótka... Wstał cicho, bo nie chciał obudzić jej, gdyby jednak spała. Zawahał się, gdy stanął przed jej sypialnią, lecz niedomknięte drzwi aż się prosiły, by je pchnąć, i to właśnie zrobił. Uniosła się na łóżku, gdy usłyszała kroki, więc wyjaśnił:
- Twoja kanapa jest strasznie niewygodna.
Nie odpowiedziała, za to przesunęła się, robiąc mu miejsce. Wsunął się pod kołdrę, z ulgą stwierdzając, że jej łóżko, wraz z dostawioną pufą, ma całkiem przyzwoitą długość. Przytulił się do jej pleców i z przyjemnością wciągnął w nozdrza jej zapach zmieszany z wonią owocowego płynu do kąpieli, którym pachniało całe mieszkanie od czasu, gdy opuściła łazienkę. Z jeszcze większą przyjemnością odnotował, że Lena zamarła i spięła mięśnie, lecz nie odepchnęła go i rozluźniła się po chwili. Leżeli tak bez słowa i ruchu. Drażnił oddechem jej kark i sprawiał, że jej ramiona ozdobiła gęsia skórka. Cieszyła się, że otaczają ich całkowite ciemności, więc pozostanie to jej tajemnicą. Mówiła sobie, że powinna go odepchnąć, w zasadzie powinna go wyprosić. Tyle, że nie chciała. Było jej dobrze. Bezpiecznie. I wreszcie poczuła, jak ciepło rozchodzi się po jej zmarzniętym ciele, postanowiła więc, że tym razem pozwoli mu zostać. Jemu tez było dobrze, choć, gdyby go zapytać, na pewno nie nazwałby tego uczucia poczuciem bezpieczeństwa. Raczej podnieceniem. Już, już chciał pocałować jej kark, gdy usłyszał, że ona oddycha miarowo. Zasnęła. Pomyślał jeszcze, że chyba musi coś z tym zrobić, bo najwyraźniej wyszedł z wprawy, skoro dziewczyna, która mu się podoba, zasypia, gdy on znajduje się tak blisko. I również zasnął. Z góry, ze swojej ulubionej szafy obserwował ich Marcel. Marcel miał rację, odwracając wzrok ze znudzeniem i koncentrując się ponownie na porządkowaniu sierści. Tej nocy nie miało się tam zdarzyć już nic ciekawego.

Każdemu trafiają się takie poranki, że od samego początku, od chwili, gdy ciszę rozerwie natrętny dźwięk budzika, wiemy, że wydarzy się coś złego. Niby nic na to nie wskazuje, a jednak nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości. Wszystko wokół zdaje się krzyczeć ostrzegawczo, a my nie wiemy czego się spodziewać, z której strony nadejdzie zagrożenie i jak wiele mamy do stracenia. Uśmiechamy się, chyba tylko po to, by dodać sobie nieco wiary we własne siły i udajemy, że jest tak, jak być powinno. Próbujemy zaklinać rzeczywistość, lecz prędzej czy później i tak coś przypomni nam o tym paskudnym porannym uczuciu.
To nie był jeden z tych poranków.
To był jeden z poranków okraszonych speszeniem i cichym drwiącym uśmieszkiem wewnętrznego głosu. To, co nocą wydawało się akceptowalne, bo normalne nie było nawet w nocy, okazało się dziwne, gdy zadzwonił budzik. Nie wiedziała co zrobić, gdy zrozumiała, że ciężar, który czuje na sobie to nic innego jak jego ręka i ciężar ten jest na tyle duży, że wyłączenie dzwonka pozostanie w sferze jej marzeń. A może tak tylko sobie wmawiała, by móc poleżeć jeszcze kilka minut. Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy ręka ta ruszyła się, irytujący dźwięk ustał, poczuła za to ciepły oddech na karku i usłyszała zachrypnięte pytanie:
- Zawsze wstajesz tak wcześnie?
Uśmiechnęła się pod nosem i wyjaśniła, że tylko w poniedziałki, bo poranne poniedziałkowe wykłady są jedynymi ciekawymi w ciągu całego tygodnia. Westchnął i stwierdził, że w takim razie przygotuje śniadanie. Korzystając ze swobody, jakiej nigdy rano nie miewała, pobiegła do łazienki i siedziała tam do czasu, aż usłyszała dzwonek do drzwi. On też go usłyszał i odruchowo poszedł w kierunku dźwięku, nie zastanawiając się, że może to nie jest zbyt odpowiednie, by otwierać przed kimś jej mieszkanie w samych bokserkach po zaledwie trzech dniach znajomości. W każdym razie, gdy już otworzył te cholerne drzwi, a po ich drugiej stronie napotkał pełne zdziwienia spojrzenie jakiegoś bruneta, pomyślał, że to był dobry pomysł. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy to spojrzenie szybko ze zdziwienia przeszło do wściekłości, a obok gościa dostrzegł wielką walizkę. Wiedział już kogo ma przed sobą, nie wiedział tylko co z tym zrobić. I kiedy tak mierzyli się spojrzeniami, żałując, że nie posiadają umiejętności bazyliszka, albo chociaż rewolwerów przypiętych do pasa, jak w porządnym westernie, z łazienki wyszła ona. A w zasadzie wybiegła. Z mokrymi włosami, które wciąż jeszcze wycierała ręcznikiem i niedokończonym makijażem. Nie uszło uwadze Andrzeja, że wyglądała pięknie. Nie uszło tez jego uwadze, że gdy zobaczyła bruneta, ścisnęła wargi w wąską, niemal białą kreskę, lecz w jej oczach pojawiło się cudowne ciepło. Nie znał tego spojrzenia. Może to radość? Może nadzieja? Uszło za to jego uwadze, że jego własne dłonie zbiły się w twarde kule, zęby zacisnęły ze złością i miał ochotę zatrzasnąć te drzwi, przy okazji obijając nieco nos stojącemu za nimi, i próbować przekonać ją, że to był tylko natrętny akwizytor. Albo zaciągnąć do łóżka i sprawić, by zapomniała o tym, co wywołało to ciepłe spojrzenie. Bo jednak trochę głupio byłoby tak tu, przy tym intruzie, choć i tej opcji nie wykluczał, gdyby nie miał wyboru.
A najbardziej chciałby sprawić, by to na niego tak patrzyła.
Owszem, całkiem sporo uszło jego uwadze.


Nie tylko Dorotka może namieszać ;)
Nie potrafię wyobrazić sobie kolejnego sezonu. Może po prostu mam kiepską wyobraźnię.

środa, 1 maja 2013

Delusion 5.

Zwlokła się z kanapy, gdy dzwonek po raz trzeci oznajmił, że ktoś po drugiej stronie drzwi się niecierpliwi. Otworzyła je z impetem i zamiarem opieprzenia Gosi, że nie używa klucza, który przecież miała, jednak nie zrobiła tego. Nie dlatego, że nagle straciła ochotę. Nie dlatego, że Gosia oprócz słodyczy i alkoholu przyniosła również ich ulubione pikantne chipsy. Nie, nie... Nie opieprzyła Gosi, bo po prostu nie była to Gosia. To był Andrzej, na wizytę którego straciła wszelką nadzieję dwie godziny wcześniej i z powodu utraty tej nadziei zadzwoniła po przyjaciółkę. Dlatego teraz stała z szokiem wypisanym na twarzy i ustami otwierającymi się po to, by za chwilę się bezdźwięcznie zamknąć, dając mu czas na dogłębną analizę jej stroju, na który składała się nieco przyduża koszulka w przykuwającym wzrok odcieniu ostrego różu. Wyłącznie koszulka. No i jeszcze skarpetki, ale one specjalnie go nie interesowały... Już chciała wyjaśnić, że to jej ulubiony strój rozpraszający smutki, ale stwierdziła, że ta wiedza raczej nie jest mu potrzebna do szczęścia. Co gorsza, mógłby zapytać jakie smutki rozprasza, a nie musiał przecież wiedzieć, że sam jest, a w zasadzie był, sprawcą jej złego humoru. Zamiast cokolwiek tłumaczyć, stwierdziła tylko:
- Myślałam, że nie przyjdziesz.
Uśmiechnął się zniewalająco i zaczął trajkotać, mijając ją i idąc wgłąb mieszkania, jakby bywał w nim od zawsze, o tym, że musiał zostać dłużej (zawahał się na moment) w pracy. I że chciał zadzwonić, ale nie miał jej numeru. A później musiał załatwić kilka spraw no i pomyślał jeszcze, że pewnie nic nie jadła, więc pojechał po chińszczyznę. A do chińszczyzny najlepsze jest piwo, a najlepsze piwo jest... w tym momencie przestała go słuchać. Efektownie plasnęła swoją dłonią w czoło, czym wywołała jego pytające spojrzenie, więc wyjaśniła:
- A podobno to kobiety dużo gadają.
Wzruszył ramionami i pewnie odpyskowałby jej, bo wielokrotnie się już przekonała, że ripostę ma ciętą, ale zaskoczyło go trzaśnięcie drzwiami i krzyk:
- Co to za debil i co ci zrobił?
Właściwie ją również to zaskoczyło, bo zdążyła już zapomnieć o Gosi, która niczym tornado wtoczyła się właśnie do pokoju i zamarła na środku. Obrzuciła Lenę krótkim spojrzeniem, po czym wbiła wzrok w jej towarzysza, by po dłuższej chwili wymamrotać:
- A....A....Andrzej? 
Gdy odzyskała już zdolność mówienia, dodała jeszcze oskarżycielskim tonem, dla wzmocnienia efektu celując w Lenę palcem wskazującym:
- Zamorduję cię.
Lena przerzuciła w myślach wszystkich byłych i niedoszłych chłopaków Gosi, ale żadnego Andrzeja nie znalazła. Przerzuciła więc bliższych i dalszych znajomych i tu również nic. Co jak co, ale takiego dwumetrowca Gosia, nałogowo robiąca wszystkim zdjęcia, by nie ukryła. Gdy cofnęła się do przedszkolnych kolegów, przerwał jej śmiech przyjaciółki i jej wesołe pytanie :
- Ty naprawdę nie wiesz kim on jest?
Nie, wcale nie było to krępujące. Ani niegrzeczne. Zupełnie. Cóż, zmarszczyła brwi, zagryzła wargę i zapytała nieśmiało:
- A powinnam?

Trzy godziny później nadal była naburmuszona i po raz setny mówiła sobie, że więcej z nimi pić nie będzie. Obiecała Andrzejowi, że wypije z nim kieliszek wina "na zgodę", nie przewidziała tylko, że będzie wciąż uzupełniał poziom alkoholu, nie pozwalając, by ten kieliszek kiedykolwiek się skończył. Po raz setny obiecywała też sobie, że jeśli jeszcze kiedyś Gosia wpadnie na pomysł, który wyda się jej niedorzeczny, zgodzi się na wszystko. Tak, jak powinna się zgodzić na zakup jakiegoś karnetu do Łuczniczki. Pokręciła głową nad swoją ignorancją. Jak mogła myśleć, że w tej hali odbywają się tylko koncerty? Kiepskie koncerty zresztą... Przyjrzała się swoim towarzyszom i poczuła nieprzyjemne ukłucie zazdrości, widząc jej zachwycone spojrzenie i jego uśmiech. Westchnęła i zajęła się głaskaniem Marcela, nie wiedząc nawet, że Andrzej ukradkiem obserwuje jej ruchy, a Gosia uśmiecha się pod nosem, by po chwili wstać i oznajmić, że jest potwornie zmęczona. Gdy zostali sami odgarnął włosy z jej czoła i poprosił.
- Skarbie, nie złość się już.
Skarbie??? Uśmiechnęła się nieśmiało, bo w sumie to było miłe, a on wykorzystał jej nieuwagę, by posadzić ją na swoich kolanach i zapytać:
- Więc kim on jest i co ci zrobił?
No i przestało być miło... Ona zagryzła wargę i rozpaczliwie szukała właściwej odpowiedzi. On miał ochotę odgryźć sobie język natychmiast po tym, jak zadał to pytanie. Przecież nie miał się o niej niczego dowiadywać. Przecież miał tylko spędzić z nią trochę czasu. Przecież właściwie nie interesowała go odpowiedź. A może problem tkwi w tym, że, owszem, interesowała go i to bardzo. Tak samo, jak wszystko, co związane z Leną.


Nie działa...