środa, 22 maja 2013

Delusion 8.

Tak, jak sobie obiecał, kolejne dni mijały jej szybko i radośnie. Sama się dziwiła, że jest to możliwe, ale najwyraźniej było. Nie przeszkadzał jej mokry śnieg, który oblepiał ciężką breją chodniki, bo jego dłoń ratowała ją przed upadkiem. Nie przeszkadzała jej konieczność czekania na spóźniający się autobus, bo czas zajmowało jej zgadywanie, co tym razem zaplanował na wieczór. Nie przeszkadzała jej nawet pewność, że coś przed nią ukrywa. Coś ważnego. Było jej dobrze. Zbyt dobrze, by się martwić, zresztą nie lubiła się martwić, a jeszcze bardziej nie lubiła robić tego, czego nie lubiła. Stwierdziła, że mogłaby przyzwyczaić się do jego obecności, a później przyznała cichutko, że właściwie, to już się przyzwyczaiła. Przyzwyczaiła się do wielkiego swetra, który miał niesamowitą zdolność do pojawiania się tam, gdzie akurat chciała usiąść. Przyzwyczaiła się nawet do porządku, który zaprowadził w jej kuchni i do tego, że Marcel wybierał zwykle jego kolana. Polubiła zasypianie przy nim i budzenie się pod jego ręką. Polubiła obecność kilku drobiazgów, które rozrzucił w różnych miejscach. Nie, przepraszam, on nie rozrzucał, ona rozrzucała, a on dla wszystkiego próbował znaleźć "odpowiednie miejsce". Śmiała się, gdy usłyszała z jego ust to określenie po raz pierwszy. Niesiona wybuchem radości, zapytała, jakie miejsce dla niej znalazł i miała ochotę kopnąć się w kolano za głupotę, gdy zobaczyła jego minę. Nie musiał nic mówić, by wiedziała, że coś jest nie tak, jak być powinno. Bardzo nie tak. Utwierdziło ją w tym jego nerwowe trajkotanie zupełnie bez sensu i celu.
A więc miejsce odpowiednie dla niej nie było miłe. Żadnego "na zawsze", żadnego "tylko ty", żadnych serduszek, pszczółek i kwiatków.
Świetnie. Przynajmniej z góry wie, na co może liczyć.
"Tylko po co tak się stara?" - gdyby była kimś innym, pewnie to pytanie nie dawałoby jej spokoju, podobnie zresztą, jak kilka innych pytań. Była jednak sobą i z otwartymi ramionami przyjmowała to, co los zechciał jej dać.
Skoro dał jej Andrzeja, nie miało sensu zastanawianie się nad nieprzyjemnymi aspektami tego daru. Sens miało skakanie przez kałuże, zakładanie mu czapki, którą zdjął po raz dwudziesty drugi, zasypianie przy nim, śpiewanie podczas gotowania i głupi taniec, który wspólnie ćwiczyli. No i śmiech, oczywiście. Śmiech zawsze ma sens.
Nie wiedziała, jak bardzo takie podejście do życia mu odpowiada i jak bardzo jest zgodne z jego własnym, choć w ostatnich miesiącach nieco o tym zapomniał. Nie wiedziała, że czasem wracał zmęczony i widok jej uśmiechu był jedynym, co dodawało mu sił. Nie widziała, że czasem obserwował ją ukradkiem, tak, jakby próbował zapamiętać każdy jej ruch, każdy gest, każdą reakcję, a najbardziej sposób, w jaki zamykała na chwilę oczy, by pomyśleć. Nie wiedziała też, że czasem miał ochotę uciec, bo zwyczajnie się bał. Bał się wpływu, jaki na niego miała. Bał się, że jeszcze kilka dni, jeszcze szczypta radości w jej oczach, jeszcze trochę wypitego razem wina, jeszcze odrobina zrozumienia podczas nocnych rozmów, jeszcze kilka jej oddechów muskających jego ucho, jeszcze parę innych głupot i nie będzie potrafił odejść. A miał świadomość, że odejść musi. Choćby dlatego, że nie był z nią szczery. I dlatego, że odbierał jej to, na czym jej zależało. Nie wiedział tylko, że coraz bardziej zależało jej na nim, nawet jeśli nikomu by się do tego nie przyznała. Łudził się, że jemu na niej nie zależy i udawał, że nie widzi związku pomiędzy nią, a niechęcią do swojego życia sprzed dnia, w którym ją poznał.

Pewnie połudziłby się jeszcze kilka dni, a ona jeszcze przez kilka dni udawałaby, że wcale jej na nim nie zależy, gdyby nie tamten wieczór. Zaczął się banalnie, bo czasem tak bywa, że studenci się uczą, a sportowcy trenują. Gdyby Lena wiedziała, co wydarzy się później, pewnie nie traciłaby czasu na naukę, ale przecież tego nie wiedziała. Wiedziała tylko, że chce skończyć te pieprzone studia, więc siedziała nad notatkami, gdy on wrócił z treningu. Nie była w nastroju do nauki, więc nie musiał jej długo namawiać, by zdecydowała się zostawić książki, zamówić pizzę i zasiąść z nim do obejrzenia filmu, który przyniósł. Oparła głowę na jego ramieniu w chwili, gdy na ekranie lała się krew, pomyślał więc, że się wystraszyła i postanowił ją objąć. Wtedy właśnie zorientował się, że ona wcale się nie boi. Ona się uśmiechała. I kiedy tak na nią patrzył, jego usta, zupełnie bez jego woli, wyrzuciły zdanie:
- Wiesz, myślę, że chyba cię kocham.
Zdziwił się, kiedy usłyszał te słowa wypowiedziane własnym głosem. Bardzo się zdziwił. Przecież jej nie kochał. Przecież był już czwartek, co oznaczało, że zostały im tylko trzy dni. Później przeanalizował to, co powiedział i lekko się uśmiechnął, bo to nie było kłamstwo. Nie złamał swojej obietnicy. "Myślę" i chyba" wykluczały powagę wyznania, prawda? Po prostu bardzo ją lubił, może nawet kochał, ale jak przyjaciółkę, a nie powiedział przecież, że kocha ją "w ten" sposób. Obserwowała emocje, które przebiegły przez jego twarz i też się uśmiechnęła, gdy w końcu zobaczyła ulgę. Zinterpretowała ją jako reakcję na zrzucenie ciężaru z serca, bo nie miała powodu, by szukać innych przyczyn. Nie miała też powodów powstrzymywać się dłużej z tym, co chciała zrobić od kiedy tak razem usiedli, a powstrzymywać się również nie lubiła, więc po prostu go pocałowała. Zaskoczyła go, ale było to miłe zaskoczenie. Mogłaby częściej go tak zaskakiwać. Mogłaby też częściej siadać na nim okrakiem i wyczyniać swym językiem te cuda w jego uchu. Nie zarejestrował momentu, w którym pozbawił ją wielkiej bluzy, ale zapamiętał, że nie miała pod nią niczego. Zapamiętał też, jak jęczała, gdy bawił się jej sutkami i jak wielką miał na nią ochotę. Wtedy właśnie jego komórka zaczęła grać melodyjkę, która grała jedynie, gdy dzwoniła Dorota. To go trochę otrzeźwiło. Najpierw pomyślał ze złością, że świetny moment sobie znalazła na pierwszy telefon z Kołobrzegu, później spojrzał na nabrzmiałe usta Leny i swoją dłoń, wciąż jeszcze spoczywającą na jej lewej piersi i stwierdził, że to zupełnie nie pasuje do dźwięków płynących z telefonu. Ba, to nigdy nie powinno się wydarzyć! Ruchem zdecydowanie zbyt  szorstkim zrzucił ją z siebie, wstał, chwycił komórkę, przeszedł kilka kroków i zawahał się. Zatrzymał się na chwilę, lecz nie odwrócił się. Nie miał dość odwagi, by spojrzeć jej w oczy.
- Przepraszam, nie jestem taki, jak myślisz.
I wyszedł trzaskając drzwiami tak, że aż podskoczyła.
- Skąd możesz wiedzieć, co o tobie myślę? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy - wyszeptała, choć nikt jej nie słuchał. Nawet Marcel akurat postanowił się gdzieś ulotnić.


Przepraszam za opóźnienie. Nie obiecuję, że będzie lepiej, ale na pewno skończę to opowiadanie.

24 komentarze:

  1. Andrzejku, co to miało być? tak się kobiet nie traktuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. po co am być lepiej, skoro teraz jest genialnie?
    oj Wrona, coś ty narobił..........

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwiał. Ucieczka jest najłatwiejsza. Zwykle. Choć czasem się mści.

      Usuń
  3. Andrzeju! Krzyczę na Ciebie baranie ty jeden!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Cię posłucha, bo ze mną współpracować nie chce.

      Usuń
  4. No to szybko mu się te trzy dni skończyły.
    Żałuję trochę, bo pełna naiwności sądziłam, że dokona jednak innego wyboru. Wybrał chyba to wyjście, które wybrać trzeba było,ale chyba nie ma sensu mówienie o honorze, skoro zdradzał.
    Że chciał wrócić, to miło. Ale że w ogóle musiał, to już jakby mniej.
    Pozdrawiam.
    [meska-przyjazn]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic jeszcze nie jest przesądzone, do końca zostało kilka części ;)

      Usuń
  5. Zaczynałam tęsknić za rozdziałami, ale warto było trochę poczekać :)
    Wrona idioto...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że trwało to zbyt długo. Brak czasu źle wpływa na chęć do pisania. Końcówka niedaleko, postaram się zwiększyć tempo.

      Usuń
  6. Jednak życie nie jest piękne i kolorowe... Jest okrutne, bo zabiera im tak ważne w życiu człowieka szczęście, albo chociaż nadzieję na jego przybycie. Dlaczego akurat, gdy wszystko szło ku temu, by wreszcie zasmakowali tego co cementuje każdy związek, musiała zadzwonić Dorota? Teraz, gdy się prawie 2 tygodnie nie odzywała? Ma wyczucie czasu dziewczyna, nie ma co :/ Wczesna jest :( Dlaczego tylko Andrzeju nie pomyślałeś o tym, co może poczuć Lena? Dlaczego tak po prostu wyszedłeś, bo tak będzie lepiej?
    Pozdrawiam,
    Dzuzeppe :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje się, że oni nie bardzo mieli co cementować. A Lena? Czy to ważne co ona czuje? Przecież od początku wiedział, że tak się to skończy. Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Dobrze, że nie doszło do tego, do czego mogło dojść, bo to wszystko by jeszcze bardziej się skomplikowało, chociaż nie wiem, co jeszcze mogłoby się skomplikować... Uczucia, uczucia i jeszcze raz uczucia - od nich nie uciekniesz ani ich nie oszukasz. Życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam cię, że ta sytuacja może się skomplikować bardziej. Mogę Cię nawet zapewnić, że to nastąpi już niebawem :)

      Usuń
  8. No zabić to za mało!! Pomacał sobie, pocałował i nagle przypomniał sobie o Dorotce!!!!! Zdenerwowałam się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie! Faceci to inny gatunek, nie ma sensu się denerwować ;)

      Usuń
  9. W porę sobie przypomniał o Dorocie nie ma co.

    OdpowiedzUsuń
  10. Andrzej ogar! Albo Lena, albo Dorota.
    Swoją drogą, a podobno kobiety są bardziej pogmatwane od facetów...

    OdpowiedzUsuń
  11. Dlaczego on tak postąpił?! no grrrr...-.- Rozdział jak zwykle genialny, naprawdę! :D Uwielbiam czytać twojego bloga! Jest świetny! :D
    A tak przy okazji, zapraszam do siebie! :D
    http://heroes-in-the-sky.blogspot.com/
    Pozdrawiam ! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Wronka, weź Ty się puknij w łeb.

    OdpowiedzUsuń
  13. o kurczaki, tuptam czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń