sobota, 30 listopada 2013

Let's play birds 6.

Twoja radość znika, gdy tylko docierasz do swojego pokoju. Nie tak to miało wyglądać. Zupełnie nie tak. Zamykasz oczy i przygryzasz wargę aż do krwi, by upewnić się, że to nie sen, ale gdy je otwierasz, wciąż widzisz swojego ojca rozpartego wygodnie w fotelu obok łóżka w którym jeszcze wczoraj... nie lepiej o tym nie myśleć... 
Nie tak to miało wyglądać.
Patrzysz na niego wrogo, a on wytrzymuje to spojrzenie. Jego wzrok nie wyraża żadnych emocji. Zupełnie, jakbyście widzieli się wczoraj, a nie wieki temu. Zupełnie, jakby był tu z własnej woli. Zupełnie, jakbyś nie była jego córką...
- Pakuj się. Masz pięć minut - słyszysz i choć właściwie go nie znasz, jesteś pewna, że nie ma sensu dyskutować.
Gdy szurasz nogami w drodze do recepcji, nie ma w tobie ani grama pewności siebie.
Nie tak to miało wyglądać...
Nie znosisz zmiany planów, a ten plan długo obmyślałaś. Jesteś nieprzygotowana. Jesteś zdenerwowana. Grasz według jego zasad i wcale ci się to nie podoba.
Ani odrobinkę.
Nie tak miało być...

Nie podoba ci się to mieszkanie. Nie podoba ci się zdjęcie sztucznie uśmiechniętej rodzinki męczące gości natarczywymi spojrzeniami już w drzwiach. Nie podoba ci się szpitalna biel mebli. Nie podoba ci się chłód, który zdaje się wnikać wgłąb ciała, niszcząc wszystkie dobre emocje. Najchętniej odwróciłabyś się na pięcie i uciekłabyś w ciemną noc, tymczasem grzecznie zdejmujesz buty i oddajesz portfel na żądanie ojca. Klniesz, gdy nożyczkami tnie twoje karty na małe kawałeczki z uśmiechem sadysty cieszącego się z cierpienia ofiary. Nie, to nieprawda, uśmiech sama wymyśliłaś i chyba nawet wolałabyś go od tego chłodu. Bez słowa prowadzi cię szerokim i , a jakże, białym korytarzem, otwiera jakieś drzwi, informuje cię, że to twój pokój i że śniadanie jest o siódmej. Potrząsasz głową, bo wydaje ci się, że się przesłyszałaś, ale jego już nie ma. Siadasz na łóżku i nie wiesz co myśleć. Nic nie wiesz. Spodziewałaś się złości, dostałaś nijakość. Spodziewałaś się rozmowy, dostałaś kilka nieistotnych informacji. Boisz się. To absurdalne, ale boisz się tak, że aż drżysz. Mogłabyś wstać i wyjść stamtąd choćby oknem, ale nie robisz tego. Jesteś zbyt przerażona, by podjąć jakiekolwiek działanie. Zwijasz się w kłębek na sterylnie białej pościeli i leżysz, pozwalając, by strach paraliżował twoje ciało.

Czujesz się jak ptak, którego ktoś zamknął w klatce.


Powinnam robić coś zupełnie innego, ale mi się nie chce. Kartony są za ciężkie. A ja za słaba. 
Wyjść też mi się nie chce, ale zdaje się, że nie mam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia... Dobrze mieć przyjaciół ;)

wtorek, 26 listopada 2013

Let's play birds 5.

Ciekawsze miejsce okazuje się być zupełnie nieciekawą przychodnią, do której ciągnie cię niemal siłą, nie zważając na twoje protesty. Nie poznajesz samej siebie. Zwykle nie pozwoliłabyś się tak traktować. Zwykle zlekceważyłabyś jego złote rady, że "coś z tym trzeba zrobić" i poprzestałabyś na opłukaniu skaleczeń wodą w toalecie McDonaldsa. Zwykle on również wymagałby opatrzenia ran po tym, jak bezceremonialnie wziął cię na ręce, gdy stawiałaś zbyt silny opór. Ale nie tym razem. Tym razem siedzisz spokojnie na kozetce w gabinecie zabiegowym i z uśmiechem, a właściwie głupkowatym uśmiechem, obserwujesz jak owija sobie wokół palca pielęgniarkę. W innej sytuacji powiedziałabyś, że ją po prostu podrywa, ale tym razem to wykluczone, bo kobieta spokojnie mogłaby być jego matką. On po prostu taki jest, a kobiety uwielbiają, gdy ktoś traktuje je jak księżniczki, więc zrobią dla niego wszystko, co mogą. "A nawet więcej" myślisz, gdy pielęgniarka macha niedbale ręką na wieść o tym, że nie masz przy sobie nawet dowodu osobistego, nie mówiąc już o potwierdzeniu ubezpieczenia.
- Lois dopiero przyjechała, nie zdążyliśmy jeszcze załatwić tych wszystkich  papierków - rzuca on od niechcenia gdzieś pomiędzy wyrażeniem podziwu dla kolczyków i koloru szminki pielęgniarki.
- Lois? - pytacie obie.
Rzuca ci rozbawione spojrzenie.
- Lois - potwierdza, a ty przypominasz sobie zabawę w Supermana i prawie wybuchasz śmiechem.
- Taki facet to skarb, pilnuj go dobrze, słonko - mówi matczynym tonem pielęgniarka, przyklepując lekko ostatni opatrunek. Normalnie wyśmiałabyś ten pomysł, dziś jednak oblewasz się rumieńcem i szybko spuszczasz głowę, udając, że podziwiasz nierówno przyklejone plastry wielkości twojej dłoni.
- Ależ Lois nie jest przecież moją dziewczyną! - krzyczy on, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie- To tylko przyjaciółka! O, tu mam zdjęcie Kasi, mojej narzeczonej.
Aha. Próbujesz się uśmiechać, ale wiesz dobrze, że bardziej przypomina to suszenie zębów. Aha... PRZECIEŻ nie jesteś jego dziewczyną, TYLKO przyjaciółką. Czy to takie oczywiste? Czujesz, że mdli cię od nadmiaru słodkości, gdy rozpływają się w zachwycie nad podobizną brunetki, z którą widziałaś go w klubie. Narzeczona! Phi, nie takie związki rozbijałaś...

Okazuje się, że z Clarkiem można całkiem miło spędzić czas. Można biegać po parku. Można jeść lody. Można śmiać się do łez. Można robić niewinne żarty przechodniom. Można trzymać się za ręce i machać splecionymi dłońmi, jak dzieci w przedszkolu. Można podziwiać zachód słońca z dachu najwyższego budynku w okolicy, pijąc paskudnie kwaśne, bo wytrawne, a ty nie znosisz wytrawnych, wino prosto z butelki. Można uciekać przed ochroniarzem. Można zapomnieć o problemach. Wiele można, ale, gdy stoicie przed hotelem i chcesz zaprosić go do siebie, on tylko całuje cię delikatnie w policzek. Niby nic, ale przywiera ustami do twojej skóry na ułamek sekundy zbyt długo, by można to uznać za niewinne pożegnanie. Uśmiechasz się  trochę triumfalnie, a trochę z ulgą, gdy wyjmuje elegancką wizytówkę i kreśli na niej koślawo "Clark". Wręcza ci ją i odchodzi, żartując, żebyś zadzwoniła, gdy wpadniesz w kłopoty. Zadzwonisz, oczywiście, że zadzwonisz i to jeszcze tej nocy - tak myślisz idąc lekkim krokiem w stronę windy. Jesteś szczęśliwa i nie wiesz dlaczego, bo w zasadzie nic się nie wydarzyło. A jednak czujesz, jakbyś unosiła się nad ziemią.
Prawie jak ptak.

Nie wiem czy to ma sens.

niedziela, 24 listopada 2013

Let's play birds 4.

Szepty budzą cię tak wiele razy, że nie dziwi cię kolejny, ale tym razem jest inaczej. Doświadczenie nauczyło cię, żeby w takich momentach nie otwierać oczu, stwarzasz więc w wyobraźni obraz dwójki znajomych-nieznajomych, próbujących ukradkiem wymknąć się z twojego życia. Najwyraźniej jednak tylko jedno z nich jest przekonane o słuszności tej decyzji, bo słyszysz gdzieś z okolic drzwi jej zaniepokojony głos:
- A co z nią?
- Nie martw się, poradzi sobie.
Mogłabyś przysiąc, że w tym momencie ją objął. Mogłabyś też przysiąc, że lekko się uśmiechnął i że ten uśmiech był skierowany do ciebie. Takie małe podziękowanie. "Nie ma za co" odpowiadasz w myślach, gdy drzwi zamykają się cicho za nimi. Wstajesz, omiatasz wzrokiem najbliższe kilka metrów i masz ochotę wrócić do łóżka, lecz jego wygląd skutecznie zniechęca od wykonania tej zachcianki. Plamy po czekoladzie, owocach i czymś jeszcze, czego wolisz nie rozpoznawać, zmięta pościel, rozlany szampan... Cóż, panie sprzątające raczej cię nie polubią...

Wychodzisz na rozgrzaną do granic możliwości ulicę. Twoje oczy są ukryte za wielkimi ciemnymi okularami, które, jak wiesz, tylko dodają ci uroku. Krzykliwe sukienki i wysokie obcasy zamieniłaś na zwykłe szorty i  płaskie sandałki. Włosy spięłaś w luźny kok i długo walczyłaś z chęcią przykrycia ich czymś dla niepoznaki, lecz wygrał upał. Chcesz lepiej poznać miasto, w którym mieszka twój ojciec, a wiesz, że już cię szuka. Matka na pewno zadzwoniła do niego kilkanaście godzin temu. Zawsze dzwoni żebrząc o pomoc, zamiast walczyć... Woli, żeby on walczył za nią, choć nigdy nie walczył o nią. Właściwie nawet to rozumiesz - codzienne bycie rycerzem w lśniącej zbroi musi być irytujące, ale nie potrafisz mu wybaczyć, że zrezygnował również z ciebie. Jego też chcesz lepiej poznać, ale to nastąpi pewnie dopiero za kilka dni, gdy przejrzy wyciągi bankowe. O ile żonka nie będzie miała lepszego pomysłu....Nigdy cię nie lubiła, jakby czuła, że zechcesz wkroczyć w jej idealne życie jako żywy dowód na nieidealną przeszłość. Brzydzisz się nimi i ich zakłamanym szczęściem. Wolisz swoje, dalekie od ideału. Wolisz żyć chwilą. Realizować zachcianki. Bawić się. Co z tego, że za jego pieniądze? Sam wybrał taką drogę. Musiał przewidzieć, że córeczka to wykorzysta. Musiał też przewidzieć, że zechcesz go odwiedzić. Co z tego, ze to tylko kolejna twoja zachcianka? Rzeczywistość wkracza brutalnie w twoje rozmyślania z pomocą wyrwy w chodniku, której oczywiście nie zauważyłaś. Lecisz do przodu pchana przez nieubłaganą grawitację na spotkanie z twardym podłożem. Próbujesz amortyzować upadek rękoma, ale to tylko przysparza dodatkowego bólu. Klniesz pod nosem, oglądając piekące krwawe ślady na kolanach i dłoniach. Siedzisz bezradnie, nie bardzo wiedząc co robić. Ignorujesz otoczenie. Nie cierpisz litości. Nie chcesz jej. Wolałabyś, by ktoś ci dokopał niż miałby patrzeć ze współczuciem. Z tego powodu odpychasz dłoń, która nagle pojawia się przed twoim nosem, lecz dłoń uparcie wraca niczym natrętna mucha. Jesteś na granicy wybuchu, gdy postanawiasz spojrzeć w górę. Tym razem nie toniesz. Nie dlatego, że w świetle dnia wydaje się mniej przystojny. Nie dlatego, ze jego oczy po zmroku wydawały się bardziej hipnotyzujące. Bynajmniej... Chyba po prostu miałaś nadzieję, że go spotkasz i podświadomie czułaś, że to nastąpi. Nie spodziewałaś się jednak, że w takich okolicznościach. Ulegasz propozycji wyciągniętej wciąż dłoni, gdy pada kolejna propozycja:
- Chodź, znam ciekawsze miejsca.
Patrzy z uśmiechem jak otrzepujesz się z piasku i upokorzenia. Z uśmiechem, lecz nie złośliwością. Raczej z sympatią. Jak na młodszą siostrę... Odpędzasz tą myśl. Wmawiasz sobie. że na pewno się mylisz. Nie znasz go, skąd niby miałabyś wiedzieć jak patrzy na siostrę. Nie wiesz nawet czy ją ma... Chcesz nawet o to zapytać, gdy on stwierdza z tym samym uśmiechem:
- Lubisz kłopoty, prawda?
Zastygasz w bezruchu, zastanawiając się skąd o tym wie, gdy postanawia kontynuować:
- A ja lubię cię z nich wyciągać.
Śmiejesz się z jego naiwności, a on śmieje się razem z tobą z nieznanego ci powodu. Fakt, pomógł ci, ale to nawet nie były kłopoty, tylko niewielkie turbulencje.
- Pieprzony Superman - mówisz, gdy w końcu się uspokajasz. Uśmiecha się szeroko, po czym kłania się, szurając po chodniku nieistniejącym kapeluszem ozdobionym piórami. Śmiejesz się szczerze, gdy z powagą mówi:
- Do usług jaśnie pani - po czym dodaje, mrużąc zabawnie oczy - Mów mi Clark.
Śmiejesz się i śmiejesz, aż zauważasz motyla, który przysiadł na jego ramieniu. Dziwisz się, bo nigdy nie widziałaś, by motyl siadał na człowieku. Zastanawiasz się, co to może znaczyć, ale jedyne, co przychodzi ci do głowy, to że on dostał skrzydła. Na chwilę i pożyczone, ale to i tak więcej niż masz ty. Gdy motyl postanawia odlecieć, wpadasz na jeszcze jeden pomysł. Skoro motyl mu zaufał, może ty też powinnaś? Ostatecznie Superman też potrafi wzbić się w niebo...

 
Dziękuję Wam za miłe słowa.
Nie mam pojęcia, jak to się potoczy.

sobota, 16 listopada 2013

Let's play birds 3.

Zatracasz się coraz bardziej i chyba nie jesteś odosobniona w tych odczuciach. Czujesz, jakbyś miała eksplodować i pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie brutalne pchnięcie czyjegoś ramienia, wcale nie wyglądające na przypadkowe i towarzyszące mu warknięcie:
- Pierdolone dziwki. 
Odwracasz się z zamiarem udzielenia odpowiedzi godnej tej milutkiej zaczepki, ale zaczynasz się śmiać. Może to i dziwne, ale jak inaczej miałabyś zareagować na ten wulgaryzm zupełnie nie pasujący do jego niewątpliwej nieśmiałości? Szczególnie, gdy widzisz, że ona spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w podłogę. Uspokajasz się dopiero, gdy on machnął ręką, jakby stwierdził, że nie jesteście godne jego uwagi.
- Mógłbyś się przyłączyć, zamiast gadać głupoty.
Zamarł w pół kroku i wlepił w ciebie zaskoczone, a może nawet przerażone spojrzenie. Chyba chciał coś powiedzieć, bo kilka razy poruszał ustami, ale najwyraźniej nie znalazł właściwych słów. 
- Daj spokój, on za bardzo się boi - słyszysz głos swojej nowej "przyjaciółki". Świetnie! Jest lepiej niż myślałaś. Weszła w swoją rolę instynktownie. Kiwasz głową, jakbyś się z tym zgadzała, ale robisz coś zupełnie innego. Podchodzisz do niego blisko, bardzo blisko, i szepczesz w jego usta:
- Przecież wiem, że tego chcesz.
Bez ostrzeżenia chwytasz go za krocze i upewniasz się, że miałaś rację, a on stracił wszelkie argumenty. Za to zyskał pewność siebie.
- Chcę - mówi zachrypniętym głosem, ale nie mówi tego do ciebie, tylko do twojej towarzyszki. Ciebie za to całuje. Mocno. Bardzo mocno - ale nie tu. Chodźmy gdzieś.
Tak właśnie robicie. "Gdzieś" oznacza oczywiście twój hotelowy pokój, ale nie przeszkadza ci to. Skupiasz się na swojej roli. Roli podtrzymującej napięcie. Podnoszącej ciśnienie. Rozbudzającej fantazję. Zaczynasz ich rozbierać już w hotelowej windzie. Powoli. Metodycznie. Prowadzisz ich dłonie. Popychasz do przodu, gdy ogarniają ich wątpliwości. Trzymasz się na uboczu, lecz na tyle blisko, by nie wyczuli podstępu. Całujesz i pieścisz oboje, a oni odwdzięczają się tym samym, choć skupiają się przede wszystkim na sobie. I dobrze. Tak miało być. Ich podniecenie udziela się tobie i prawie dochodzisz, gdy nocną ciszę zakłóca jej stłumiony krzyk. Delikatnie gładzisz jej plecy, gdy uświadamia sobie co zrobiła i w jej oczach zaczynają gromadzić się łzy. Dobrze wiesz, jakie myśli przetaczają się teraz przez jej głowę. Wiesz, że wyzywa się w najgorszy ze znanych sposobów i płacze, bo czuje, że skompromitowała się przed kimś, na kim mogło jej zależeć. Też kiedyś byłaś taka, ale nie miałaś nikogo, kto patrzyłby na ciebie tak, jak on patrzy na nią. Pomagasz jej odnaleźć jego ramiona, a on na szczęście wie co robić dalej. Zaczynasz jej zazdrościć, gdy scałowuje jej łzy i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Chciałabyś w to uwierzyć. Wtulasz się w niego z drugiej strony, by choć trochę załapać się na tą czułość. Słyszysz ich ciche szepty i czujesz się jak intruz, ale to przecież oni są u ciebie i jest nawet lepiej niż miało być. Zasypiasz uśmiechając się. Zabawa w Amora jest całkiem fajna. Amor zresztą też ma skrzydła...
Prawie jak ptak.


Przez długą chwilę chciałam dać sobie z tym spokój, ale naprawdę nie znoszę niedokończonych opowiadań. Postaram się dociągnąć je do końca na, mam nadzieję, sensownym poziomie. Mam na to nieco ponad miesiąc, więc nie powinno już być długich przerw. A później... Później  nie tylko to opowiadanie będzie zakończone. Nadciągają zmiany...
Co do Waszych opowiadań - czytałam, nieregularnie ale czytałam, tyle, że nie mogłam komentować. Dopiero teraz dowiedziałam się dlaczego i zrobiłam porządek z tymi p..mi ciasteczkami. Zaglądam do Was w wolnych od pakowania chwilach i mam nadzieję, że znajdę na to czas również w nadchodzących tygodniach.