Nie była zadowolona, gdy obudził ją dźwięk, który znała aż za dobrze. Mruknęła pod nosem kilka przekleństw skierowanym w stronę Marcela, który z miejsca stał się domniemanym sprawcą pobudki. Nałożyła poduszkę na głowę i starała się ignorować dźwięki oraz natrętne myśli. Nie myśleć. Być. Nie myśleć. O Pawle. O Andrzeju, który wydał się jej tak intrygujący, że aż się przestraszyła tego zaintrygowania. W sumie nadal się bała... Nie myśleć... Zaraz, zaraz... Wytężyła umysł, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie jak znalazła się w łóżku. Właściwie nie pamiętała niczego od momentu, w którym zaczęli tańczyć. Zerknęła pod kołdrę i z ulgą stwierdziła, że ma na sobie ten sam strój, w którym wróciła do domu. Pewnie zostałaby jeszcze w łóżku przez kilka kwadransów, jak miała to w zwyczaju, lecz wstała po kolejnej kanonadzie dźwięków świadczącej o tym, że Marcel dostał się pomiędzy szklanki i jeśli nie zareaguje szybko, będzie zmuszona pić ze słoików. Szurając bosymi stopami, dotarła do kuchni i zamrugała kilkakrotnie oczami, gdy zamiast kota zobaczyła buszującego w jej skromnym kuchennym wyposażeniu Andrzeja. W wersji topless. Udała, że to nic takiego i przeszła obok niego rzucając tylko wielce zachęcające:
- Co ty tu robisz?
Nie czekając na odpowiedź, zajęła się wybieraniem wśród szklanek stojących przy zlewie takiej, która wygląda na najczystszą. Albo raczej najmniej brudną. Usatysfakcjonowana nalała sobie wodę i usłyszała:
- Aha.
- Aha co?
- Nie lubisz sprzątać?
Wzruszyła ramionami.
- Nie lubię zmywać. Co tu robisz?
- Nie słyszałaś o zmywarce?
- Sama jej nie wniosę. Więc?
- Zaprosiłaś mnie - skłamał.
Kolejnym łykiem zamaskowała zaskoczenie. Głosik w jej głowie mówił, że w nocy zrobiła coś głupiego. Bardzo głupiego. Zawsze po pijaku popełniała jakąś głupotę. Ale skoro on wciąż tu był, to może tym razem było inaczej? Przecież nie miał powodu, by zostać, jeśli się wygłupiła... Nie pamiętała nic a nic. To, co powiedział, było możliwe. Nawet bardzo. Potrzebowała towarzystwa, ale to było wczoraj, a dziś nie miała ochoty, by tu był. Owszem, intrygował równie mocno, a może nawet mocniej niż wieczorem, ale dzień rządzi się innymi prawami. Światło dnia wymusza szczerość i rozmowy. Prawdziwe rozmowy, a on zdążył już pokazać, że potrafi być zbyt dociekliwy jak na jej skacowany umysł. Zbyt upierdliwy. Zbyt krytycznie patrzył na bałagan w jej kuchni, który przecież nie powinien go interesować bardziej, niż deszcz za oknem. Pewnie właśnie dlatego zapytała, nie próbując nawet kryć złośliwości:
- A ty nie masz własnego życia, więc się zgodziłeś.
Uśmiechnął się krzywo. Nie pamiętała. To dobrze. Nie będą tracić czasu na głupie skrępowanie i tłumaczenia. Na zaczepkę nie zamierzał odpowiadać, bo co miałby jej powiedzieć? Że to prawda? Że nie ma planów na najbliższe dni, bo Dorota, owszem, zadzwoniła, ale zamiast przeprosić, oznajmiła, że wyjeżdża z siostrą do Kołobrzegu "by nabrać dystansu"? Kto do cholery jedzie do Kołobrzegu w listopadzie? Na dwa tygodnie! I jakiego dystansu? Skwitował tą nowinę przeciągłym "mmmhhhmmm", po którym nastąpiła cisza tak długa, że pomyślał, że nie doczeka się pożegnania, a nie lubił braków pożegnań, więc dorzucił jeszcze "baw się dobrze kochanie". Nie, nie chciał być złośliwy. Ani odrobinkę. Chciał tylko miło zakończyć rozmowę i zupełnie nie rozumiał, dlaczego prychnęła i bez słowa się rozłączyła. Może lepiej by było, gdyby nic nie dorzucił i poczekał na to, co miała do powiedzenia? Właśnie dlatego teraz nie chciał nic więcej mówić. Bez słowa odwrócił się, odnalazł swoją bluzę i już miał wychodzić, gdy z kuchni dobiegła go seria przekleństw, a zaraz po niej Lena z miną winowajcy.
- Przepraszam. Zostań.
Wyglądała słodko, kiedy wyłamywała sobie palce z zagryzioną wargą i rozbieganym spojrzeniem. Po prostu uroczo. Musiał przyznać, że podobała mu się coraz bardziej. Była naturalna i pełna życia. Wesoła, a przynajmniej wieczorem taka była, teraz ewidentnie cierpiała na ból głowy, ale mimo to nadal była spontaniczna. Lubił spontaniczność. Była inna od Doroty, której stateczność i poukładana wizja życia coraz częściej go nużyły. I była tu, a nie w Kołobrzegu.
- Chyba nie myślisz, że pojadę z tobą po zmywarkę bez śniadania? Gdzie tu jest jakaś piekarnia?
Uśmiechnął się, gdy odpowiedział mu pełen radości pisk, z którym Lena rzuciła mu się na szyję. Tak po prostu rzuciła mu się na szyję. Jakby znali się od dawna. Jakby to ktoś inny chciał przed chwilą wyrzucić go z mieszkania. Jakby cieszyła się z jego obecności. Jakby była mu wdzięczna, a przecież nic jeszcze nie zrobił.
Tak, zdecydowanie potrzebował jej towarzystwa.
Ona myślała właśnie o czymś podobnym. Myślała o tym, że spadł jej jak z nieba. Że woli jego uśmiechnięte spojrzenie i poranną upierdliwość, niż lamenty Gosi nad jej fatalnym gustem co do mężczyzn. Tak, to prawda, że zwykle kiepsko lokuje uczucia, ale kiedy była w dołku, niekoniecznie chciała, by ktoś wypominał jej tą przykrą prawdę. Wolała się powygłupiać i udawać, że jest świetnie. Że jest szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że to szczęście wylewa się jej uszami. I to właśnie zamierzała robić. Z Andrzejem, który właśnie potargał jej, i tak niesforne włosy, zdjął sobie klucz wiszący przy drzwiach i oznajmił, że zaraz wraca. Z uśmiechem na ustach i zamiarem zrobienia się na bóstwo ruszyła do łazienki. Uznała, że wysiłki się opłaciły, gdy dwadzieścia minut później powitał jej nowy wizerunek głośnym:
- Łaaaał!
Obrzuciła spojrzeniem jego uśmiech, zawartość patelni oraz smakowite bułeczki czekające na stole i stwierdziła niby żartem:
- Mógłbyś częściej bywać u mnie na śniadaniu.
Oboje poczuli, że chcieliby, by była to prawda. I wcale nie chodziło jej o to, że gotować lubi równie mocno, jak zmywać. On z kolei nie pomyślał nawet o śniadaniach jedzonych w towarzystwie zapachu perfum Doroty, która godzinę wcześniej wyszła na pracy i jak zwykle nie obudziła go, choć wielokrotnie ją o to prosił.
Zapowiadał się dobry dzień.
I pamiętajcie, że nie zaczyna się zdania od "i" ;) "I" jest sponsorem dzisiejszego odcinka. Wraz ze słońcem i nieśmiałą zielenią.
- Co ty tu robisz?
Nie czekając na odpowiedź, zajęła się wybieraniem wśród szklanek stojących przy zlewie takiej, która wygląda na najczystszą. Albo raczej najmniej brudną. Usatysfakcjonowana nalała sobie wodę i usłyszała:
- Aha.
- Aha co?
- Nie lubisz sprzątać?
Wzruszyła ramionami.
- Nie lubię zmywać. Co tu robisz?
- Nie słyszałaś o zmywarce?
- Sama jej nie wniosę. Więc?
- Zaprosiłaś mnie - skłamał.
Kolejnym łykiem zamaskowała zaskoczenie. Głosik w jej głowie mówił, że w nocy zrobiła coś głupiego. Bardzo głupiego. Zawsze po pijaku popełniała jakąś głupotę. Ale skoro on wciąż tu był, to może tym razem było inaczej? Przecież nie miał powodu, by zostać, jeśli się wygłupiła... Nie pamiętała nic a nic. To, co powiedział, było możliwe. Nawet bardzo. Potrzebowała towarzystwa, ale to było wczoraj, a dziś nie miała ochoty, by tu był. Owszem, intrygował równie mocno, a może nawet mocniej niż wieczorem, ale dzień rządzi się innymi prawami. Światło dnia wymusza szczerość i rozmowy. Prawdziwe rozmowy, a on zdążył już pokazać, że potrafi być zbyt dociekliwy jak na jej skacowany umysł. Zbyt upierdliwy. Zbyt krytycznie patrzył na bałagan w jej kuchni, który przecież nie powinien go interesować bardziej, niż deszcz za oknem. Pewnie właśnie dlatego zapytała, nie próbując nawet kryć złośliwości:
- A ty nie masz własnego życia, więc się zgodziłeś.
Uśmiechnął się krzywo. Nie pamiętała. To dobrze. Nie będą tracić czasu na głupie skrępowanie i tłumaczenia. Na zaczepkę nie zamierzał odpowiadać, bo co miałby jej powiedzieć? Że to prawda? Że nie ma planów na najbliższe dni, bo Dorota, owszem, zadzwoniła, ale zamiast przeprosić, oznajmiła, że wyjeżdża z siostrą do Kołobrzegu "by nabrać dystansu"? Kto do cholery jedzie do Kołobrzegu w listopadzie? Na dwa tygodnie! I jakiego dystansu? Skwitował tą nowinę przeciągłym "mmmhhhmmm", po którym nastąpiła cisza tak długa, że pomyślał, że nie doczeka się pożegnania, a nie lubił braków pożegnań, więc dorzucił jeszcze "baw się dobrze kochanie". Nie, nie chciał być złośliwy. Ani odrobinkę. Chciał tylko miło zakończyć rozmowę i zupełnie nie rozumiał, dlaczego prychnęła i bez słowa się rozłączyła. Może lepiej by było, gdyby nic nie dorzucił i poczekał na to, co miała do powiedzenia? Właśnie dlatego teraz nie chciał nic więcej mówić. Bez słowa odwrócił się, odnalazł swoją bluzę i już miał wychodzić, gdy z kuchni dobiegła go seria przekleństw, a zaraz po niej Lena z miną winowajcy.
- Przepraszam. Zostań.
Wyglądała słodko, kiedy wyłamywała sobie palce z zagryzioną wargą i rozbieganym spojrzeniem. Po prostu uroczo. Musiał przyznać, że podobała mu się coraz bardziej. Była naturalna i pełna życia. Wesoła, a przynajmniej wieczorem taka była, teraz ewidentnie cierpiała na ból głowy, ale mimo to nadal była spontaniczna. Lubił spontaniczność. Była inna od Doroty, której stateczność i poukładana wizja życia coraz częściej go nużyły. I była tu, a nie w Kołobrzegu.
- Chyba nie myślisz, że pojadę z tobą po zmywarkę bez śniadania? Gdzie tu jest jakaś piekarnia?
Uśmiechnął się, gdy odpowiedział mu pełen radości pisk, z którym Lena rzuciła mu się na szyję. Tak po prostu rzuciła mu się na szyję. Jakby znali się od dawna. Jakby to ktoś inny chciał przed chwilą wyrzucić go z mieszkania. Jakby cieszyła się z jego obecności. Jakby była mu wdzięczna, a przecież nic jeszcze nie zrobił.
Tak, zdecydowanie potrzebował jej towarzystwa.
Ona myślała właśnie o czymś podobnym. Myślała o tym, że spadł jej jak z nieba. Że woli jego uśmiechnięte spojrzenie i poranną upierdliwość, niż lamenty Gosi nad jej fatalnym gustem co do mężczyzn. Tak, to prawda, że zwykle kiepsko lokuje uczucia, ale kiedy była w dołku, niekoniecznie chciała, by ktoś wypominał jej tą przykrą prawdę. Wolała się powygłupiać i udawać, że jest świetnie. Że jest szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że to szczęście wylewa się jej uszami. I to właśnie zamierzała robić. Z Andrzejem, który właśnie potargał jej, i tak niesforne włosy, zdjął sobie klucz wiszący przy drzwiach i oznajmił, że zaraz wraca. Z uśmiechem na ustach i zamiarem zrobienia się na bóstwo ruszyła do łazienki. Uznała, że wysiłki się opłaciły, gdy dwadzieścia minut później powitał jej nowy wizerunek głośnym:
- Łaaaał!
Obrzuciła spojrzeniem jego uśmiech, zawartość patelni oraz smakowite bułeczki czekające na stole i stwierdziła niby żartem:
- Mógłbyś częściej bywać u mnie na śniadaniu.
Oboje poczuli, że chcieliby, by była to prawda. I wcale nie chodziło jej o to, że gotować lubi równie mocno, jak zmywać. On z kolei nie pomyślał nawet o śniadaniach jedzonych w towarzystwie zapachu perfum Doroty, która godzinę wcześniej wyszła na pracy i jak zwykle nie obudziła go, choć wielokrotnie ją o to prosił.
Zapowiadał się dobry dzień.
I pamiętajcie, że nie zaczyna się zdania od "i" ;) "I" jest sponsorem dzisiejszego odcinka. Wraz ze słońcem i nieśmiałą zielenią.
Ja tam baardzo często zaczynam zdanie od "i" albo jeszcze od "a", ale to tak na marginesie.
OdpowiedzUsuńNie mogę się określić co do Doroty, wydaje mi się, że ma kogoś na boku, ale mniejsza z tym. Relacja między nimi zapowiada się obiecująco :D
Tak, "a" na początku zdania lubię równie mocno jak "i" i zupełnie mnie nie interesują zasady :)
UsuńCo do Dorotki, zobaczymy. Nie wiem jeszcze czy kogoś ma, czy nie.
Jak miło i przyjemnie :D
OdpowiedzUsuńTeż się dziwię. Może to przez wiosnę ;)
UsuńMegaśnie milutko się u Ciebie zrobiło. To dobra odmiana od mojej dramatycznej Julki.
OdpowiedzUsuńSkoro jest tak milutko, to chyba czas coś zmienić ;) Julka będzie niedługo, tak? Zostawiłaś nas w mało komfortowej chwili.
UsuńJest miło.
OdpowiedzUsuń"I" jest fajnie!
I tak ma być :)
UsuńAtmosfera na razie tego opowiadania jest wspaniała :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się taka spontaniczna znajomość. Jest przyjemnie, ale nie nudno. No i obie strony mają z tego same korzyści :)
Bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać tą przyjemność. Albo chociaż brak nudy.
Usuńzdania zaczynające się od 'i' dodają jakby takiego magnetyzmu. może przez to tak je lubię. :)
OdpowiedzUsuńjak dla mnie taka znajomość jest najlepsza. żadnych zobowiązań, żadnych obietnic, co równa się brakiem płaczu i następującej rozpaczy.
czyżby Dorota też miała swoje za uszami? wyjazd do Kołobrzegu w listopadzie śmierdzi mi podstępem. ewentualnie bujdą na resorach.
tylko utwierdzasz mnie w przekonaniu, że muszę sobie kupić kota.
Koty są cudne, ale i wymagające. No i żyją kilkanaście lat...
UsuńA znajomość się rozwinie :)
Fajnie się rozwija ta ich znajomość ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli masz ochotę i czas serdecznie zapraszam na rozdział 18 na blogu http://dwiescie-piec-centymetrow-szczescia.blogspot.com/ oraz na 8 rozdział na blogu http://barwy-malzenstwa.blogspot.com/. Życzę miłej lektury ;)
Cieszę się, że Ci się podoba.
UsuńWidać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie :) Kupno zmywarki? taka drobna rzecz a cieszy :P Fajnie się zaczyna :) Tak niezobowiązująco :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że tak zostanie.
UsuńI podoba mi się:).
OdpowiedzUsuńAndrju się wkręca w tą znajomość, bo ona jest taka inna od tej całej Dorotki. Ciekawe jak daleko się posuną:)
Też jestem ciekawa...
UsuńAle tutaj fajnie! Ja tam wychodzę z założenia, że zdanie mogę zaczynać od czego tylko chcę ;)
OdpowiedzUsuńHm.. może Andrzej będzie jej zmywarką? Chociaż... ja tam bym go wykorzystała do czegoś innego. Hola hola uś, z rana takie głupoty? Eee tam, podoba mi się to co przeczytałam i czekam co będzie dalej, buziaki wiosenne ślę!
i... (tak i) i czy w chwili wolnego odezwałabyś się do mnie na gg (5133661) bo mam ten romans, a nie chcę tak "publicznie" :P
Lubię takie założenia, a co do reszty, to zobaczymy jak będzie :)
UsuńOdezwałam się, nie wiem tylko, czy wiadomość dotarła. Jeśli nie, to pisz proszę na maila.
Buziaki :)
śniadanko się chyba udało ;)
OdpowiedzUsuńnie ma to jak super, extra początek dnia z Andrzejem Wroną.
Wierzę na słowo, bo jakoś nie miałam okazji... ;)
Usuń