Próbowałabyś żyć normalnie, tak, jak żyłaś w ostatnich miesiącach. Próbowałabyś nie zerkać na kalendarz, szukając krzywych kółek, które wyjaśniałyby Twój smutek. Początkowo próbowałabyś śmiać się, lecz zrezygnowałabyś, bo nawet dla Ciebie ten śmiech brzmiałby sztucznie. Ignorowałabyś stwierdzenia, że wyglądasz na zmęczoną i sugestie szefowej, byś wzięła kilka dni urlopu. To byłoby podejrzane, bo ona niechętnie rozdzielała wolne dni, lecz te podejrzenia również byś ignorowała. Nie miałabyś apetytu i lodówkę otwierałabyś właściwie tylko po to, by wyrzucić kolejne zepsute produkty, które mieliście zjeść razem. Telefon milczałby, w zasadzie od kilku dni nie wiedziałabyś nawet gdzie jest Twój telefon. Spędzałabyś popołudnia obserwując rybkę i analizując Wasze ostatnie spotkanie, próbując doszukać się jego winy, lecz wciąż znajdowałabyś wyłącznie własne błędy. Utwierdzałoby Cię to w przekonaniu, że powinnaś pozwolić mu wyjechać, zanim go zniszczysz. Zapadałabyś się coraz głębiej w sobie, coraz mniej przypominając dawną Matyldę i tą, którą byłaś ostatnio. Zareagowałabyś grymasem, który miał udawać uśmiech, gdy żona Luigiego postawiłaby przed Tobą Twoje ulubione cornetto z czekoladą, mówiąc, że to na koszt firmy, siadając obok Ciebie i pytając, co się stało. Patrzyłabyś, jak powoli pije swoje latte i poczułabyś, że chciałabyś być na jej miejscu i móc się cieszyć takim spokojem. Poczułabyś również rozpaczliwą potrzebę bliskości. Bez słowa przytuliłabyś się do niej, a ona objęłaby Cię matczynym gestem, głaszcząc lekko po włosach i szepcząc uspokajające słowa.
- Odszedł? - zapytałaby, bo przecież wielokrotnie widziała Was razem.
Kiwnęłabyś głową.
- Pozwolisz mu na to?
Wzruszyłabyś ramionami.
- A co miałabym zrobić?
- Powiedzieć prawdę. Walczyć - odpowiedziałaby bez zastanowienia - Miłość jest jedną z nielicznych rzeczy, o które warto walczyć.
Miłość? Spojrzałabyś na nią zdumiona, a ona pokiwałaby głową z uśmiechem. Chciałabyś zaprotestować, powiedzieć, że tylko się przyjaźnicie, lecz zrozumiałabyś, że tak nie jest. Pomyliłaś się. To nie była przyjaźń. Milczałabyś przez dłuższą chwilę.
- Nie zasługuję na niego.
Zaśmiałaby się dobrotliwie.
- Nie Ty o tym decydujesz. Myślę, że nie wpatrywałby się w Ciebie z takim uwielbieniem, gdyby tak myślał.
Podziękowałabyś i odeszłabyś z mętlikiem w głowie, a ona krzyknęłaby za Tobą, że możesz z nią porozmawiać, kiedy tylko będziesz chciała. Wróciłabyś do siebie, zastanawiając się co powinnaś zrobić, bo jeśli ona miała rację... nie, wówczas też rozsądniej byłoby pozwolić mu wyjechać. Zabrałabyś się za porządki, by zająć myśli czymś innym i oprzytomniałabyś dopiero, gdy kilka godzin później ukłułabyś się nożem, który chciałaś schować do szuflady. Spojrzałabyś na kroplę krwi pojawiającą się na Twoim palcu i nie myśląc o tym, co robisz przyłożyłabyś ostrze do nadgarstka. Patrzyłabyś przez chwilę na swoje dzieło i zastanawiałabyś się, czy zagłębić ostrze, lecz rzuciłabyś nóż i wybiegłabyś z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Biegłabyś w stronę osiedla, na którym mieszkał Facundo i nawet cieszyłabyś się, że Twój samochód stoi u mechanika. Czułabyś, że wreszcie podjęłaś słuszną decyzję i rozpierałaby Cię energia, która kazała ignorować zadyszkę i ból łydek. Ignorowałabyś także ciemne chmury, zapowiadające solidną ulewę, której miasto wyczekiwało ze zwiędniętą i wysuszoną niecierpliwością. Błyskawica przecięłaby niebo, gdy wbiegałaś pod zadaszenie budynku, w którym mieszkał. Nacisnęłabyś klamkę jego mieszkania, lecz drzwi byłyby zamknięte. Zaczęłabyś pukać niecierpliwie, bo nie pomyślałaś, by zabrać swój klucz. Uśmiechnęłabyś się, słysząc zbliżające się kroki i zamarłabyś z otwartymi ustami, gdy drzwi otworzyłyby się. Chciałabyś zapytać Cristiana co tu robi, lecz widok Franceski rozpakowującej kartony za jego plecami wyjaśniłby Ci wszystko. Spojrzałabyś na niego pytająco, a on pokręciłby głową, zaciskając wargi w cienką kreskę.
- Wyjechał, Mati.
Niemal poczułabyś jak się kurczysz, kiedy opuściła Cię cała energia. Oparłabyś się o ścianę, bo zakręciłoby Ci się w głowie.
- Myślałem, że wiesz. Przykro mi.
- Przecież miał jechać za tydzień - wymamrotałabyś.
Rozłożyłby ręce w geście bezradności.
- Mówił, że to miasto go zabija... Przykro mi - powtórzyłby.
Kiwnęłabyś głową bez słowa i wybiegłabyś na ulicę dokładnie w chwili, gdy pierwsze ciężkie krople deszczu spadłyby na rozgrzaną ziemię. Biegłabyś coraz wolniej i wolniej, by w końcu usiąść na krawężniku i schować twarz w dłoniach.
Nie ma go.
Znów zostałaś sama.
- Wyjechał, Mati.
Niemal poczułabyś jak się kurczysz, kiedy opuściła Cię cała energia. Oparłabyś się o ścianę, bo zakręciłoby Ci się w głowie.
- Myślałem, że wiesz. Przykro mi.
- Przecież miał jechać za tydzień - wymamrotałabyś.
Rozłożyłby ręce w geście bezradności.
- Mówił, że to miasto go zabija... Przykro mi - powtórzyłby.
Kiwnęłabyś głową bez słowa i wybiegłabyś na ulicę dokładnie w chwili, gdy pierwsze ciężkie krople deszczu spadłyby na rozgrzaną ziemię. Biegłabyś coraz wolniej i wolniej, by w końcu usiąść na krawężniku i schować twarz w dłoniach.
Nie ma go.
Znów zostałaś sama.