Trochę to dziwne, że pomyślałem o Niej właśnie teraz, wspominając czas, gdy najbardziej oddaliłem się od wpajanych mi przez Nią zasad. Dziwne, że nie pomyślałem o Niej wcześniej. Może to dlatego, że w obecnej sytuacji skupiłem się przede wszystkim na obiektach mej fascynacji, gdyż to one są istotne dla stwierdzenia, czy postępuję słusznie. Może dlatego, że zawsze jest i była przy mnie - jeden z nielicznych pewników w moim życiu. Może dlatego, że wówczas oddaliłem się od niej zbyt szybko i zbyt daleko, by to zauważyć...
Niewątpliwie miała ogromny, prawdopodobnie największy ze wszystkich kobiet, wpływ na to, jaki jestem. Bez niej nie byłoby mnie, nawet nie w tym najbardziej oczywistym, czysto fizycznym sensie, ale nie byłoby mnie takiego, jakim jestem. Zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie. Nawet jeśli nie do końca zgadzała się z moimi wyborami, broniła ich podkreślając, że mam prawo iść własną drogą. Kiedy inni denerwowali się i próbowali podniesionym głosem przekonać mnie o słuszności swoich poglądów, Ona uśmiechała się pokrzepiająco i mówiła, że sobie poradzę i faktycznie, radziłem sobie. Potrafiła słuchać i udzielać rad, nie oczekując, że z nich skorzystam. Cieszyła się ze wszystkich moich sukcesów i nie krytykowała za porażki, ograniczając się do mobilizowania, bym wyciągnął z nich wnioski i szedł do przodu. Zdaję sobie sprawę, że syn sportowiec to wyzwanie dla całej rodziny, mam jednak wrażenie, że Mamę dotknęło ono szczególnie mocno. To oczywiste, że rodzice zakładają, że ich dzieci kiedyś opuszczą rodzinny dom, jednak w moim przypadku stało się to wcześniej niż jest przyjęte i akceptowalne. Właściwie zacząłem się po kawałku wyprowadzać z domu, kiedy zrozumiałem, że gra nie będzie dla mnie tylko weekendową rozrywką. Częste wyjazdy uczyły mnie samodzielności, odległa szkoła tylko dopełniła dzieła. Mama uśmiechała się zawsze, kiedy wyjeżdżałem, choć wiem, że nie było to dla niej łatwe. Wiem, że zawiodłem ją, choć nigdy mi tego nie powiedziała. Zobaczyłem to w jej spojrzeniu tam, we Włoszech, gdy przyjechała bez zapowiedzi w samą porę, by zobaczyć, jak bezdusznie flirtuję z fanką tak młodą, że aż nielegalną. Zacisnęła wargi w cienką kreskę i nie powiedziała nic, przytulając mnie na powitanie, lecz jej oczy krzyczały z bólu. Właśnie to mnie otrzeźwiło, ten niemy krzyk rozpaczy nad tym, co sam z siebie zrobiłem. Nagle spojrzałem na siebie z boku i dostrzegłem to, co zobaczyła Ona. Zrozumiałem, jak nisko upadłem. Poczułem wstyd.
Powinienem codziennie dziękować jej za to, co dla mnie robiła. Zdecydowanie zbyt dawno zrobiłem to po raz ostatni.
Niewątpliwie miała ogromny, prawdopodobnie największy ze wszystkich kobiet, wpływ na to, jaki jestem. Bez niej nie byłoby mnie, nawet nie w tym najbardziej oczywistym, czysto fizycznym sensie, ale nie byłoby mnie takiego, jakim jestem. Zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie. Nawet jeśli nie do końca zgadzała się z moimi wyborami, broniła ich podkreślając, że mam prawo iść własną drogą. Kiedy inni denerwowali się i próbowali podniesionym głosem przekonać mnie o słuszności swoich poglądów, Ona uśmiechała się pokrzepiająco i mówiła, że sobie poradzę i faktycznie, radziłem sobie. Potrafiła słuchać i udzielać rad, nie oczekując, że z nich skorzystam. Cieszyła się ze wszystkich moich sukcesów i nie krytykowała za porażki, ograniczając się do mobilizowania, bym wyciągnął z nich wnioski i szedł do przodu. Zdaję sobie sprawę, że syn sportowiec to wyzwanie dla całej rodziny, mam jednak wrażenie, że Mamę dotknęło ono szczególnie mocno. To oczywiste, że rodzice zakładają, że ich dzieci kiedyś opuszczą rodzinny dom, jednak w moim przypadku stało się to wcześniej niż jest przyjęte i akceptowalne. Właściwie zacząłem się po kawałku wyprowadzać z domu, kiedy zrozumiałem, że gra nie będzie dla mnie tylko weekendową rozrywką. Częste wyjazdy uczyły mnie samodzielności, odległa szkoła tylko dopełniła dzieła. Mama uśmiechała się zawsze, kiedy wyjeżdżałem, choć wiem, że nie było to dla niej łatwe. Wiem, że zawiodłem ją, choć nigdy mi tego nie powiedziała. Zobaczyłem to w jej spojrzeniu tam, we Włoszech, gdy przyjechała bez zapowiedzi w samą porę, by zobaczyć, jak bezdusznie flirtuję z fanką tak młodą, że aż nielegalną. Zacisnęła wargi w cienką kreskę i nie powiedziała nic, przytulając mnie na powitanie, lecz jej oczy krzyczały z bólu. Właśnie to mnie otrzeźwiło, ten niemy krzyk rozpaczy nad tym, co sam z siebie zrobiłem. Nagle spojrzałem na siebie z boku i dostrzegłem to, co zobaczyła Ona. Zrozumiałem, jak nisko upadłem. Poczułem wstyd.
Powinienem codziennie dziękować jej za to, co dla mnie robiła. Zdecydowanie zbyt dawno zrobiłem to po raz ostatni.
Mama nauczyła mnie, że kobieta może przenosić góry dla osób, które kocha. Że zasługuje na szacunek. Że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Że istnieje miłość, która nie oczekuje w zamian niczego oprócz miłości. Że warto walczyć o taką właśnie miłość do końca, choćby sytuacja wydawała się beznadziejna. Gdyby nie Mama, być może nie szukałbym miłości. Może wystarczałaby mi satysfakcja z kariery lub przelotne rozkosze. Dzięki Niej wiem, że rodzina jest ważniejsza niż wszystko inne. Może właśnie dlatego przypominam sobie teraz wszystkie te dziewczyny i kobiety. Może to przez narastające wątpliwości? Czy popełniam właśnie kolejny błąd, a może popełniłem go już jakiś czas temu? Czy po raz kolejny brnę w coś, co nie ma sensu? Czy to na pewno jest miłość? Czy miłość może być tak spokojna i rozważna? Może to jedynie kiepski substytut?
A może to tylko normalne wątpliwości?
Niespodzianka?
A może to tylko normalne wątpliwości?
Niespodzianka?
Mama - tego się nie spodziewałam...
OdpowiedzUsuńWidać, że jej pojawienie się we Włoszech dało do myślenia Michałowi. Ale czy to wystarczy? Widać, że facet jest zagubiony i popełnia masę błędów. Teraz zaczyna myśleć, czy to, co robi jest dobre i moralne (?). Pojawiają się dylematy... Cóż, jeśli nasz Misiek będzie miał na tyle oleju w głowie, żeby rzucić w cholerę imprezowy tryb życia i zacząć się zmieniać, może jeszcze wyjdzie na prostą. Jeśli na jego drodze pojawiłaby się jakaś normalna kobieta, byłoby mu łatwiej, miałby dla kogo stać się lepszym.
Póki co, nie zanosi się na poprawę. Przynajmniej ja tak sądzę. :)
Kiedyś musi się poprawić. Nie będę tego ciągnąć w nieskończoność ;)
Usuńja też się nie spodziewałam. ale może to się Miśkowi pomoże ogarnąć.
OdpowiedzUsuńMoże...
UsuńCierpienie matki zmiękczyło Michasia??? Może w samą porę i jest jeszcze szansa na odzyskanie człowieczeństwa:)
OdpowiedzUsuńNo zmiękczyło. W ogóle jakiś zbyt miękki jest. Widzę to, a nie potrafię go zmienić.
UsuńA no niespodzianka.
OdpowiedzUsuńTo chyba dobrze...
UsuńNie spodziewałam się tutaj Mamy. Prędzej jakiejś kobiety, która pokazałaby mu miejsce w szeregu ;) Wygląda na to, że odwiedziła go we Włoszech w samą porę.
OdpowiedzUsuńTa kobieta też pokazała mu miejsce w szeregu, choć w inny sposób ;)
UsuńA no niespodzianka, mamusi się tutaj nie spodziewałam. Chociaż to w sumie logiczne, bo była pierwszą kobietą, którą poznał i-jak się okazuje- kobietą, która nauczyła go najwięcej. Więcej niż wszystkie inne razem wzięte. I ilościowo i jakościowo.
OdpowiedzUsuńTaka mamusia. Wstyd myśleć o tym, co człowiek w głupocie wyprawiał, kiedy mama pojawia się w głowie.
Pozdrawiam.
[meska-przyjazn]
Tak sobie właśnie pomyślałam, że skoro jest o kobietach, to nie może zabraknąć matki :)
UsuńKolejny raz nas zaskoczyłaś :)
OdpowiedzUsuńSpotkanie z mamą dało mu wiele do myślenia, oby też pozytywnie wpłynęło na jego dalsze zachowanie.
Cieszę się. Ciąg dalszy już jutro i wszystko będzie jasne.
UsuńDogłębne przemyślenia. Ciekawe jak bardzo na niego wpłynął...
OdpowiedzUsuńNiedługo się dowiesz :)
UsuńDobrze, opóźniona, ale jestem. Zaskoczyłaś, to Ci się udało :D Dobrze, że Mama pojawiła się akurat w takim momencie, tylko ciekawe, na ile mu sięto przydało.
OdpowiedzUsuńSpóźniona czy nie, ale dotarłaś :)
Usuń