Uciekając przed sobą, a może szukając siebie, wróciłem do Polski. Nie spodziewałem się, że będzie łatwo i łatwo nie było. Portale plotkarskie przypinały mi wciąż starą etykietkę, co jakiś czas publikując zdjęcia, na których uśmiecham się do fanki czy ekspedientki w sklepie i snując domysły co mnie z nimi łączy. Nie łączyło mnie nic z nikim i było mi z tym zadziwiająco dobrze, choć coraz dotkliwiej odczuwałem samotność, gdy wokół zawiązywały się pary i rodziły dzieci. Próbowałem odbudować dawne przyjaźnie i przekonać obcych ludzi, że nie jestem taki, jak myślą, choć było to niezmiernie trudne. Byłem zgorzkniały, cyniczny i wciąż zbyt pewny siebie. Odnosiłem sukces za sukcesem, jednak wewnątrz byłem wrakiem człowieka. Wtedy właśnie poznałem Olę.
Początkowo nie zwróciłem na nią uwagi, ot, jedna z wielu ładnych kobiet w moim otoczeniu. Pracowała w kawiarni, do które lubiłem zaglądać, by odbudować siły po męczącym dniu. Nie interesowałem się nią świadomie, minęło sporo czasu nim zorientowałem się, że instynktownie siadam przy jednym z obsługiwanych przez nią stolików i wychodzę zdenerwowany, gdy w jej sektorze nie ma miejsca. Łapałem się na tym, że obserwuję ukradkiem jej twarz, udając obojętność normalnego klienta i zastanawiając się co lubi robić, z kim spędza wieczory, co sprawia, że się uśmiecha i dlaczego wiąże włosy w ten śmieszny kucyk, podskakujący przy każdym jej ruchu. Próbowałem podsłuchiwać o czym rozmawia z koleżanką i jaką piosenkę nuci pod nosem, uśmiechając się do wszystkich szeroko i, jako jedyna z pracujących tam dziewczyn, szczerze. Łagodniałem pod jej spojrzeniem. Oswajała mnie zanim jeszcze się poznaliśmy. Lubiłem na nią patrzeć, ale bałem się znajomości z nią. Bałem się, że okaże się kolejną naiwną i głupiutką laleczką, z którą można porozmawiać jedynie o nowych butach. Nie wyglądała na taką, ale kto by wyglądał mając takie orzechowe oczy? Poza kawiarnią tryskałem pewnością siebie, ale chyba nie starczyłoby mi odwagi by podejść do niej i zaprosić na... no właśnie na co można zaprosić dziewczynę pracującą w kawiarni? Zdecydował przypadek, choć ona nigdy nie uwierzyła, że to był przypadek. Wstałem zbyt gwałtownie, wprost przed nią, powodując, że taca z parującymi filiżankami i równiutko pokrojonymi kawałkami tortu czekoladowego oparła się o jej dekolt, by następnie z hukiem upaść na wyłożoną beżowymi płytkami podłogę. Stałem oniemiały, podczas, gdy ona zaczęła przepraszać i zbierać z podłogi potłuczone skorupy. Miała prawo być wściekła, ale nie skorzystała z tego prawa. Kucnąłem przy niej, chcąc pomóc. Obrzuciła mnie zadziwionym spojrzeniem i zaprotestowała mówiąc, że to jej praca, a ja mam wracać do stolika. Dodała jeszcze Michał, po czym uniosła dłonie do ust, przerażona tym, co powiedziała. Ten drobiazg zmienił wszystko. Moje imię w jej ustach brzmiało tak, że chciałem słyszeć je codziennie. Odszedłem, spełniając jej prośbę, jednak wiedziałem, że muszę lepiej ją poznać.
Trudno było ją zdobyć. To była chyba najtrudniejsza z prób, jakie przeszedłem i zdecydowanie warta włożonego wysiłku. Ola nie miała powodu, by mi zaufać, a jednak zrobiła to. Nie miała powodu, by wierzyć, że się zmieniłem, a uwierzyła. Pokazała mi czym jest bliskość, udowodniła, że zaufanie nie jest pojęciem abstrakcyjnym, nauczyła, że dawanie jest lepsze niż branie. Uwielbiałem wszystko, co z nią związane. Lubiłem, gdy zmęczona pracą zasypiała czasem z głową na moich kolanach, pozwalając bym gładził ją po włosach, obserwował jej senny profil i szeptał słowa, których nie potrafiłem jeszcze powiedzieć jej prosto w oczy. Lubiłem zapach jaśminu, który jej towarzyszył. Lubiłem jej głos, zapach, później polubiłem też jej smak. Lubiłem rozmowy z nią i kłótnie o to, który z polskich zespołów jest najlepszy. Lubiłem, kiedy prosiła mnie o pomoc, skubiąc nerwowo rękaw swetra. Lubiłem świadomość, że jestem jej potrzebny, tak samo, jak ona jest mi potrzebna. Ola była wulkanem energii. Pozytywną wariatką, która potrafiła sprawić, że każdy, nawet najbardziej szary dzień nabierał kolorów. Stała się moim przyjacielem w czasie, gdy nie miałem wielu przyjaciół. Pamiętam ten dzień, gdy uświadomiłem sobie, że nie jest tylko przyjaciółką. Że chciałbym, by była kimś więcej. Pamiętam, jak walczyłem ze sobą, bojąc się, że spieprzę to, co nas łączyło. Nie spieprzyłem. Jeszcze nie...
Była piękna. Kochała konie i taniec, oddając tym pasjom niektóre popołudnia i wieczory. Pozostałe oddawała w większości mnie. Mnie też kochała. Nie musiała nawet tego mówić, każda komórka jej ciała nieustannie przekazywała mi tą informację. Często siadała na parapecie z zieloną herbatą, dudniąc o parapet swymi długimi palcami i wpatrując się w dal z cieniem uśmiechu na ustach. Nie lubiła się martwić, twierdziła, że rozwiązania wszystkich problemów znajdą się w odpowiednim czasie. Była nieco frywolna, lecz wynikało to chyba głównie jej naturalności, swobody, braku kompleksów i zaufania, jakim mnie darzyła. Spała w moich koszulkach. Uwielbiałem, kiedy nieskrępowana chodziła w nich do południa. Rzadko przeklinała, ale kiedy już zaczęła, z jej ust padały przekleństwa siarczyste i przepełnione złością, tak niepasujące do jej zwykłego wizerunku, że zawsze wybuchałem śmiechem, a ona po chwili dołączała do mnie, by po kolejnych kilku minutach dostać ataku czkawki. Zdawała się czytać mi w myślach, albo była po prostu tak inteligentna, że czytała we mnie jak w otwartej księdze. Jak mogliśmy tamtego dnia pogubić się tak bardzo?
Te dwa lata z nią były piękne. Nie sądziłem, że mogę kochać tak mocno. Nie sądziłem, że będę potrafił trwać w rzeczywistości, którą wspólnie tworzyliśmy. Nie spodziewałem się, że te wszystkie frazesy o budowaniu szczęścia we dwoje staną się czymś więcej niż frazesami. Nie sądziłem, że będę szczęśliwy planując z kimś przyszłość, myślałem, że to jak budowanie sobie więzienia, ale z Olą było inaczej. Każdy dzień był inny od poprzednich, tylko ona był wciąż taka sama. Moja. Myślałem, że zestarzejemy się razem. Oboje tak myśleliśmy. Musiała w to wierzyć całą sobą, skoro zdecydowała się zrezygnować z pracy, by poświęcić swój czas na moje zachcianki. Tak długo przekonywałem ją do tego kroku i zawiodłem, gdy tylko go wykonała... Gdy tylko uwierzyła we mnie tak mocno, jak chciałem, by wierzyła... Nie wiem co tamtego dnia poszło nie tak. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie wiem, dlaczego do tego dopuściłem i dlaczego mnie nie powstrzymała. Może po prostu wyczerpaliśmy nasz zasób szczęścia?
Miało być tak, jak zawsze. Pamiętam jej uśmiechniętą, zaróżowioną z emocji twarz na trybunach, w miejscu, które zawsze zajmowała. Pamiętam jak straszyła mnie Knorrem i spaniem na kanapie. To dla niej wygraliśmy ten mecz - ja, by pokazać jej, że potrafię, drużyna w trosce o moje pożycie. Wiem, bo wypominali mi to jeszcze długo, wyzywając od idiotów, że o nią nie walczyłem. Mieli rację....
To miała być zwykła impreza. Świętowanie zwycięstwa i krótkiej przerwy w treningach. Gdybym wiedział, jak się zakończy, pewnie wybrałbym świętowanie we dwoje i przekonałbym Olę do tego pomysłu. Może wypiliśmy nieco zbyt dużo, albo trochę za mało. Może byliśmy zbyt rozdrażnieni czy rozkojarzeni. Może... ale to niczego już nie zmieni.
Wróciliśmy do domu dość wcześnie na jej prośbę. Nie wiem dlaczego warknąłem, że podobno jest zmęczona, gdy podeszła do odtwarzacza, włączyła muzykę i zaczęła kołysać się, wyciągając rękę w zapraszającym geście. Często tak robiła. Zwykle wyśmiewała moje warczenie i szybko sprawiała, że śmiałem się wraz z nią, tamtego dnia jednak stanęła, skrzyżowała ręce na piersiach i odpyskowała, że mogłem zostać, skoro nie mam ochoty na jej towarzystwo. Powinienem był podejść i ją przytulić, by stłumić narastającą w nas złość. Powinienem był zrobić cokolwiek innego, niż zrobiłem. Pamiętam dokładnie każde słowo, które wtedy padło, choć wolałbym je zapomnieć.
- Nie mam ochoty rezygnować z przyjemności, bo tobie coś nie pasuje. - Nic głupszego nie mogłem wymyślić. Musiała wiedzieć... mam nadzieję, że wiedziała, że to bzdura. Musiała wiedzieć, że poświęciłbym dla niej wszystko, że przemawiała przeze mnie wyłącznie złość, a jednak zapytała:
- Mam rozumieć, że jest ci obojętne czego ja potrzebuję?
- Możesz rozumieć to jak chcesz.
- Skoro nie obchodzą cię moje potrzeby, może też nie obchodzi cię, czy w ogóle tu jestem? Może wolałbyś, żebym odeszła?
- Wtedy byłoby spokojniej.
Nie sądziłem, że potraktuje to dosłownie, ale ona odwróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Poszedłem za nią zbyt zaskoczony, by ją zatrzymać. Niemal biegła, lecz i tak nie starczyło jej czasu, by rozpłakać się dopiero za drzwiami. Gdy przeciskała się przez wąski otwór, nie chcąc tracić cennych sekund na szersze otwarcie drzwi, zobaczyłem łzy spływające bezgłośnie po jej policzkach i dokonujące spustoszenia w makijażu. Nigdy wcześniej nie widziałem, by płakała. Sądziłem, ze jest zbyt silna na płacz. Naiwnie sądziłem, że ochronię ją przed wszelkimi przykrościami, tymczasem sam stałem się powodem jej łez. Nie wiem, dlaczego pozwoliłem jej pobiec w ciemną noc w tej czarnej sukience, którą sam pomagałem jej wybrać i szpilkach, których nie zdążyła jeszcze rzucić w kąt. Nie zabrała niczego. Myślałem, że wróci, jak ochłonie. Nie wróciła. Myślałem, że to ja miałem rację. Myliłem się. Duma nie pozwoliła mi pojechać po nią, choć wiedziałem, że na pewno jest u siostry. Coś powstrzymywało mnie przed wizytą u jej rodziców, choć wiedziałem, że na pewno wróciła do nich, nie chcąc zbyt długo sprawiać problemu mieszkającej w kawalerce siostrze. Mogłem pójść do jej rodzinnego domu o każdej porze, zrobić skruszoną minę i pomogliby mi ją odzyskać, bo już widzieli we mnie swojego zięcia. Nie zrobiłem tego. Nie odwiedzałem jej kawiarni, choć domyślałem się, że nie znaleźli jeszcze nikogo na jej miejsce. Urażona męska duma to najgorszy z doradców...
Udawałem, że nic się nie stało. Grałem na potrzeby innych, a oni w milczeniu kręcili głowami nad moją bezdenną głupotą. Dotarło do mnie, że to naprawdę koniec, gdy podczas trzeciego seta zobaczyłem, w dotychczas pustym miejscu, jej nienaturalnie bladą twarz. Podeszła do mnie po meczu, by bez słowa wepchnąć w moją dłoń klucze do mieszkania, które od tej pory znów miało być martwym miejscem. Nie sądziłem, że ta farsa zabrnie tak daleko, a mimo to pozwoliłem jej odejść. Byłem zaskoczony, gdy usłyszałem głos Kasi, jej siostry:
- Powinnam cię wykastrować...
Spojrzałem na jej nikły uśmiech, ostatnią oznakę, ze przecież się lubiliśmy i spędziliśmy razem niejeden wieczór, paląc na balkonie, śpiewając z Riedlem i planując coś za plecami Oli.
- Powinnaś...
Zabrała wszystko. Nie zapomniała o niczym, o najmniejszej nawet buteleczce kosmetyków czy spince do włosów. Zabrała nasze zdjęcia i pamiątki ze wspólnych wakacji. Dobrze zrobiła, wiedziała pewnie, że zniszczyłbym je w jednym z ataków złości, jakie nastąpiły w kolejnych dniach. Nie zabrała tylko jednej rzeczy - swojej ulubionej płyty Comy, która osierocona z okładki schowała się we wnętrznościach sprzętu grającego, zaskakując mnie swoim trzeźwym spojrzeniem na mą nietrzeźwą osobę. Wkrótce znałem ją na pamięć i kupiłem inne, chyba po to, by poczuć się bliżej Oli, która zawsze w trudnych momentach wracała do tej grupy. Wraz z Piotrkiem Roguckim wielokrotnie spadałem i wyłem nieprzytomnie:
Wybacz Uś. Miało być lepiej.
Wesołych!
Początkowo nie zwróciłem na nią uwagi, ot, jedna z wielu ładnych kobiet w moim otoczeniu. Pracowała w kawiarni, do które lubiłem zaglądać, by odbudować siły po męczącym dniu. Nie interesowałem się nią świadomie, minęło sporo czasu nim zorientowałem się, że instynktownie siadam przy jednym z obsługiwanych przez nią stolików i wychodzę zdenerwowany, gdy w jej sektorze nie ma miejsca. Łapałem się na tym, że obserwuję ukradkiem jej twarz, udając obojętność normalnego klienta i zastanawiając się co lubi robić, z kim spędza wieczory, co sprawia, że się uśmiecha i dlaczego wiąże włosy w ten śmieszny kucyk, podskakujący przy każdym jej ruchu. Próbowałem podsłuchiwać o czym rozmawia z koleżanką i jaką piosenkę nuci pod nosem, uśmiechając się do wszystkich szeroko i, jako jedyna z pracujących tam dziewczyn, szczerze. Łagodniałem pod jej spojrzeniem. Oswajała mnie zanim jeszcze się poznaliśmy. Lubiłem na nią patrzeć, ale bałem się znajomości z nią. Bałem się, że okaże się kolejną naiwną i głupiutką laleczką, z którą można porozmawiać jedynie o nowych butach. Nie wyglądała na taką, ale kto by wyglądał mając takie orzechowe oczy? Poza kawiarnią tryskałem pewnością siebie, ale chyba nie starczyłoby mi odwagi by podejść do niej i zaprosić na... no właśnie na co można zaprosić dziewczynę pracującą w kawiarni? Zdecydował przypadek, choć ona nigdy nie uwierzyła, że to był przypadek. Wstałem zbyt gwałtownie, wprost przed nią, powodując, że taca z parującymi filiżankami i równiutko pokrojonymi kawałkami tortu czekoladowego oparła się o jej dekolt, by następnie z hukiem upaść na wyłożoną beżowymi płytkami podłogę. Stałem oniemiały, podczas, gdy ona zaczęła przepraszać i zbierać z podłogi potłuczone skorupy. Miała prawo być wściekła, ale nie skorzystała z tego prawa. Kucnąłem przy niej, chcąc pomóc. Obrzuciła mnie zadziwionym spojrzeniem i zaprotestowała mówiąc, że to jej praca, a ja mam wracać do stolika. Dodała jeszcze Michał, po czym uniosła dłonie do ust, przerażona tym, co powiedziała. Ten drobiazg zmienił wszystko. Moje imię w jej ustach brzmiało tak, że chciałem słyszeć je codziennie. Odszedłem, spełniając jej prośbę, jednak wiedziałem, że muszę lepiej ją poznać.
Trudno było ją zdobyć. To była chyba najtrudniejsza z prób, jakie przeszedłem i zdecydowanie warta włożonego wysiłku. Ola nie miała powodu, by mi zaufać, a jednak zrobiła to. Nie miała powodu, by wierzyć, że się zmieniłem, a uwierzyła. Pokazała mi czym jest bliskość, udowodniła, że zaufanie nie jest pojęciem abstrakcyjnym, nauczyła, że dawanie jest lepsze niż branie. Uwielbiałem wszystko, co z nią związane. Lubiłem, gdy zmęczona pracą zasypiała czasem z głową na moich kolanach, pozwalając bym gładził ją po włosach, obserwował jej senny profil i szeptał słowa, których nie potrafiłem jeszcze powiedzieć jej prosto w oczy. Lubiłem zapach jaśminu, który jej towarzyszył. Lubiłem jej głos, zapach, później polubiłem też jej smak. Lubiłem rozmowy z nią i kłótnie o to, który z polskich zespołów jest najlepszy. Lubiłem, kiedy prosiła mnie o pomoc, skubiąc nerwowo rękaw swetra. Lubiłem świadomość, że jestem jej potrzebny, tak samo, jak ona jest mi potrzebna. Ola była wulkanem energii. Pozytywną wariatką, która potrafiła sprawić, że każdy, nawet najbardziej szary dzień nabierał kolorów. Stała się moim przyjacielem w czasie, gdy nie miałem wielu przyjaciół. Pamiętam ten dzień, gdy uświadomiłem sobie, że nie jest tylko przyjaciółką. Że chciałbym, by była kimś więcej. Pamiętam, jak walczyłem ze sobą, bojąc się, że spieprzę to, co nas łączyło. Nie spieprzyłem. Jeszcze nie...
Była piękna. Kochała konie i taniec, oddając tym pasjom niektóre popołudnia i wieczory. Pozostałe oddawała w większości mnie. Mnie też kochała. Nie musiała nawet tego mówić, każda komórka jej ciała nieustannie przekazywała mi tą informację. Często siadała na parapecie z zieloną herbatą, dudniąc o parapet swymi długimi palcami i wpatrując się w dal z cieniem uśmiechu na ustach. Nie lubiła się martwić, twierdziła, że rozwiązania wszystkich problemów znajdą się w odpowiednim czasie. Była nieco frywolna, lecz wynikało to chyba głównie jej naturalności, swobody, braku kompleksów i zaufania, jakim mnie darzyła. Spała w moich koszulkach. Uwielbiałem, kiedy nieskrępowana chodziła w nich do południa. Rzadko przeklinała, ale kiedy już zaczęła, z jej ust padały przekleństwa siarczyste i przepełnione złością, tak niepasujące do jej zwykłego wizerunku, że zawsze wybuchałem śmiechem, a ona po chwili dołączała do mnie, by po kolejnych kilku minutach dostać ataku czkawki. Zdawała się czytać mi w myślach, albo była po prostu tak inteligentna, że czytała we mnie jak w otwartej księdze. Jak mogliśmy tamtego dnia pogubić się tak bardzo?
Te dwa lata z nią były piękne. Nie sądziłem, że mogę kochać tak mocno. Nie sądziłem, że będę potrafił trwać w rzeczywistości, którą wspólnie tworzyliśmy. Nie spodziewałem się, że te wszystkie frazesy o budowaniu szczęścia we dwoje staną się czymś więcej niż frazesami. Nie sądziłem, że będę szczęśliwy planując z kimś przyszłość, myślałem, że to jak budowanie sobie więzienia, ale z Olą było inaczej. Każdy dzień był inny od poprzednich, tylko ona był wciąż taka sama. Moja. Myślałem, że zestarzejemy się razem. Oboje tak myśleliśmy. Musiała w to wierzyć całą sobą, skoro zdecydowała się zrezygnować z pracy, by poświęcić swój czas na moje zachcianki. Tak długo przekonywałem ją do tego kroku i zawiodłem, gdy tylko go wykonała... Gdy tylko uwierzyła we mnie tak mocno, jak chciałem, by wierzyła... Nie wiem co tamtego dnia poszło nie tak. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie wiem, dlaczego do tego dopuściłem i dlaczego mnie nie powstrzymała. Może po prostu wyczerpaliśmy nasz zasób szczęścia?
Miało być tak, jak zawsze. Pamiętam jej uśmiechniętą, zaróżowioną z emocji twarz na trybunach, w miejscu, które zawsze zajmowała. Pamiętam jak straszyła mnie Knorrem i spaniem na kanapie. To dla niej wygraliśmy ten mecz - ja, by pokazać jej, że potrafię, drużyna w trosce o moje pożycie. Wiem, bo wypominali mi to jeszcze długo, wyzywając od idiotów, że o nią nie walczyłem. Mieli rację....
To miała być zwykła impreza. Świętowanie zwycięstwa i krótkiej przerwy w treningach. Gdybym wiedział, jak się zakończy, pewnie wybrałbym świętowanie we dwoje i przekonałbym Olę do tego pomysłu. Może wypiliśmy nieco zbyt dużo, albo trochę za mało. Może byliśmy zbyt rozdrażnieni czy rozkojarzeni. Może... ale to niczego już nie zmieni.
Wróciliśmy do domu dość wcześnie na jej prośbę. Nie wiem dlaczego warknąłem, że podobno jest zmęczona, gdy podeszła do odtwarzacza, włączyła muzykę i zaczęła kołysać się, wyciągając rękę w zapraszającym geście. Często tak robiła. Zwykle wyśmiewała moje warczenie i szybko sprawiała, że śmiałem się wraz z nią, tamtego dnia jednak stanęła, skrzyżowała ręce na piersiach i odpyskowała, że mogłem zostać, skoro nie mam ochoty na jej towarzystwo. Powinienem był podejść i ją przytulić, by stłumić narastającą w nas złość. Powinienem był zrobić cokolwiek innego, niż zrobiłem. Pamiętam dokładnie każde słowo, które wtedy padło, choć wolałbym je zapomnieć.
- Nie mam ochoty rezygnować z przyjemności, bo tobie coś nie pasuje. - Nic głupszego nie mogłem wymyślić. Musiała wiedzieć... mam nadzieję, że wiedziała, że to bzdura. Musiała wiedzieć, że poświęciłbym dla niej wszystko, że przemawiała przeze mnie wyłącznie złość, a jednak zapytała:
- Mam rozumieć, że jest ci obojętne czego ja potrzebuję?
- Możesz rozumieć to jak chcesz.
- Skoro nie obchodzą cię moje potrzeby, może też nie obchodzi cię, czy w ogóle tu jestem? Może wolałbyś, żebym odeszła?
- Wtedy byłoby spokojniej.
Nie sądziłem, że potraktuje to dosłownie, ale ona odwróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Poszedłem za nią zbyt zaskoczony, by ją zatrzymać. Niemal biegła, lecz i tak nie starczyło jej czasu, by rozpłakać się dopiero za drzwiami. Gdy przeciskała się przez wąski otwór, nie chcąc tracić cennych sekund na szersze otwarcie drzwi, zobaczyłem łzy spływające bezgłośnie po jej policzkach i dokonujące spustoszenia w makijażu. Nigdy wcześniej nie widziałem, by płakała. Sądziłem, ze jest zbyt silna na płacz. Naiwnie sądziłem, że ochronię ją przed wszelkimi przykrościami, tymczasem sam stałem się powodem jej łez. Nie wiem, dlaczego pozwoliłem jej pobiec w ciemną noc w tej czarnej sukience, którą sam pomagałem jej wybrać i szpilkach, których nie zdążyła jeszcze rzucić w kąt. Nie zabrała niczego. Myślałem, że wróci, jak ochłonie. Nie wróciła. Myślałem, że to ja miałem rację. Myliłem się. Duma nie pozwoliła mi pojechać po nią, choć wiedziałem, że na pewno jest u siostry. Coś powstrzymywało mnie przed wizytą u jej rodziców, choć wiedziałem, że na pewno wróciła do nich, nie chcąc zbyt długo sprawiać problemu mieszkającej w kawalerce siostrze. Mogłem pójść do jej rodzinnego domu o każdej porze, zrobić skruszoną minę i pomogliby mi ją odzyskać, bo już widzieli we mnie swojego zięcia. Nie zrobiłem tego. Nie odwiedzałem jej kawiarni, choć domyślałem się, że nie znaleźli jeszcze nikogo na jej miejsce. Urażona męska duma to najgorszy z doradców...
Udawałem, że nic się nie stało. Grałem na potrzeby innych, a oni w milczeniu kręcili głowami nad moją bezdenną głupotą. Dotarło do mnie, że to naprawdę koniec, gdy podczas trzeciego seta zobaczyłem, w dotychczas pustym miejscu, jej nienaturalnie bladą twarz. Podeszła do mnie po meczu, by bez słowa wepchnąć w moją dłoń klucze do mieszkania, które od tej pory znów miało być martwym miejscem. Nie sądziłem, że ta farsa zabrnie tak daleko, a mimo to pozwoliłem jej odejść. Byłem zaskoczony, gdy usłyszałem głos Kasi, jej siostry:
- Powinnam cię wykastrować...
Spojrzałem na jej nikły uśmiech, ostatnią oznakę, ze przecież się lubiliśmy i spędziliśmy razem niejeden wieczór, paląc na balkonie, śpiewając z Riedlem i planując coś za plecami Oli.
- Powinnaś...
Zabrała wszystko. Nie zapomniała o niczym, o najmniejszej nawet buteleczce kosmetyków czy spince do włosów. Zabrała nasze zdjęcia i pamiątki ze wspólnych wakacji. Dobrze zrobiła, wiedziała pewnie, że zniszczyłbym je w jednym z ataków złości, jakie nastąpiły w kolejnych dniach. Nie zabrała tylko jednej rzeczy - swojej ulubionej płyty Comy, która osierocona z okładki schowała się we wnętrznościach sprzętu grającego, zaskakując mnie swoim trzeźwym spojrzeniem na mą nietrzeźwą osobę. Wkrótce znałem ją na pamięć i kupiłem inne, chyba po to, by poczuć się bliżej Oli, która zawsze w trudnych momentach wracała do tej grupy. Wraz z Piotrkiem Roguckim wielokrotnie spadałem i wyłem nieprzytomnie:
Chciałoby się zacząć jeszcze raz,
Chciałoby odnaleźć zmarnowany czas.
Ola... Jeśli ktoś choć przez chwilę był wszystkim, nigdy nie stanie się niczym...Chciałoby odnaleźć zmarnowany czas.
Nie spadłem. I nie zacząłem jeszcze raz. Wygrzebałem się z dołka. Uwierzyłem, że myśl, która zrodziła się w mojej głowie jako odruch samoobrony, jest słuszna. Uwierzyłem, że lepiej jej będzie beze mnie. Że zasługuje na kogoś lepszego, kogoś, kto naprawdę nie pozwoli jej cierpieć. Zacząłem naiwnie wierzyć, że nie odeszłaby, gdyby jej zależało. Nie wierzyłem w to długo, jednak wystarczająco długo, by po utracie tych wierzeń mieć wątpliwości, czy mam prawo znów mieszać w jej życiu. Nie wiem czy to duma, tchórzostwo czy troska o nią trzymała mnie z dala...
Jej ulubioną herbatę mam zawsze w szafce i czasem piję ją, łudząc się, że może ona właśnie siedzi gdzieś tam na parapecie, patrząc w moim kierunku. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się gdzie jest, co robi i czy wspomina nasze dni i noce. Chyba wciąż za nią tęsknię. Bez niej nic nie jest takie, jak było. Życie straciło tą specyficzną radość, beztroskę, naturalną swobodę i zapach jaśminu. Chyba nawet straciło nieco na znaczeniu.
Jej ulubioną herbatę mam zawsze w szafce i czasem piję ją, łudząc się, że może ona właśnie siedzi gdzieś tam na parapecie, patrząc w moim kierunku. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się gdzie jest, co robi i czy wspomina nasze dni i noce. Chyba wciąż za nią tęsknię. Bez niej nic nie jest takie, jak było. Życie straciło tą specyficzną radość, beztroskę, naturalną swobodę i zapach jaśminu. Chyba nawet straciło nieco na znaczeniu.
Wybacz Uś. Miało być lepiej.
Wesołych!