sobota, 30 marca 2013

7. Ola

Uciekając przed sobą, a może szukając siebie, wróciłem do Polski. Nie spodziewałem się, że będzie łatwo i łatwo nie było. Portale plotkarskie przypinały mi wciąż starą etykietkę, co jakiś czas publikując zdjęcia, na których uśmiecham się do fanki czy ekspedientki w sklepie i snując domysły co mnie z nimi łączy. Nie łączyło mnie nic z nikim i było mi z tym zadziwiająco dobrze, choć coraz dotkliwiej odczuwałem samotność, gdy wokół zawiązywały się pary i rodziły dzieci. Próbowałem odbudować dawne przyjaźnie i przekonać obcych ludzi, że nie jestem taki, jak myślą, choć było to niezmiernie trudne. Byłem zgorzkniały, cyniczny i wciąż zbyt pewny siebie. Odnosiłem sukces za sukcesem, jednak wewnątrz byłem wrakiem człowieka. Wtedy właśnie poznałem Olę.

Początkowo nie zwróciłem na nią uwagi, ot, jedna z wielu ładnych kobiet w moim otoczeniu. Pracowała w kawiarni, do które lubiłem zaglądać, by odbudować siły po męczącym dniu. Nie interesowałem się nią świadomie, minęło sporo czasu nim zorientowałem się, że instynktownie siadam przy jednym z obsługiwanych przez nią stolików i wychodzę zdenerwowany, gdy w jej sektorze nie ma miejsca. Łapałem się na tym, że obserwuję ukradkiem jej twarz, udając obojętność normalnego klienta i zastanawiając się co lubi robić, z kim spędza wieczory, co sprawia, że się uśmiecha i dlaczego wiąże włosy w ten śmieszny kucyk, podskakujący przy każdym jej ruchu. Próbowałem podsłuchiwać o czym rozmawia z koleżanką i jaką piosenkę nuci pod nosem, uśmiechając się do wszystkich szeroko i, jako jedyna z pracujących tam dziewczyn, szczerze. Łagodniałem pod jej spojrzeniem. Oswajała mnie zanim jeszcze się poznaliśmy. Lubiłem na nią patrzeć, ale bałem się znajomości z nią. Bałem się, że okaże się kolejną naiwną i głupiutką laleczką, z którą można porozmawiać jedynie o nowych butach. Nie wyglądała na taką, ale kto by wyglądał mając takie orzechowe oczy? Poza kawiarnią tryskałem pewnością siebie, ale chyba nie starczyłoby mi odwagi by podejść do niej i zaprosić na... no właśnie na co można zaprosić dziewczynę pracującą w kawiarni? Zdecydował przypadek, choć ona nigdy nie uwierzyła, że to był przypadek. Wstałem zbyt gwałtownie, wprost przed nią, powodując, że taca z parującymi filiżankami i równiutko pokrojonymi kawałkami tortu czekoladowego oparła się o jej dekolt, by następnie z hukiem upaść na wyłożoną beżowymi płytkami podłogę. Stałem oniemiały, podczas, gdy ona zaczęła przepraszać i zbierać z podłogi potłuczone skorupy. Miała prawo być wściekła, ale nie skorzystała z tego prawa. Kucnąłem przy niej, chcąc pomóc. Obrzuciła mnie zadziwionym spojrzeniem i zaprotestowała mówiąc, że to jej praca, a ja mam wracać do stolika. Dodała jeszcze Michał, po czym uniosła dłonie do ust, przerażona tym, co powiedziała. Ten drobiazg zmienił wszystko. Moje imię w jej ustach brzmiało tak, że chciałem słyszeć je codziennie. Odszedłem, spełniając jej prośbę, jednak wiedziałem, że muszę lepiej ją poznać.

Trudno było ją zdobyć. To była chyba najtrudniejsza z prób, jakie przeszedłem i zdecydowanie warta włożonego wysiłku. Ola nie miała powodu, by mi zaufać, a jednak zrobiła to. Nie miała powodu, by wierzyć, że się zmieniłem, a uwierzyła. Pokazała mi czym jest bliskość, udowodniła, że zaufanie nie jest pojęciem abstrakcyjnym, nauczyła, że dawanie jest lepsze niż branie. Uwielbiałem wszystko, co z nią związane. Lubiłem, gdy zmęczona pracą zasypiała czasem z głową na moich kolanach, pozwalając bym gładził ją po włosach, obserwował jej senny profil i szeptał słowa, których nie potrafiłem jeszcze powiedzieć jej prosto w oczy. Lubiłem zapach jaśminu, który jej towarzyszył. Lubiłem jej głos, zapach, później polubiłem też jej smak. Lubiłem rozmowy z nią i kłótnie o to, który z polskich zespołów jest najlepszy. Lubiłem, kiedy prosiła mnie o pomoc, skubiąc nerwowo rękaw swetra. Lubiłem świadomość, że jestem jej potrzebny, tak samo, jak ona jest mi potrzebna. Ola była wulkanem energii. Pozytywną wariatką, która potrafiła sprawić, że każdy, nawet najbardziej szary dzień nabierał kolorów. Stała się moim przyjacielem w czasie, gdy nie miałem wielu przyjaciół. Pamiętam ten dzień, gdy uświadomiłem sobie, że nie jest tylko przyjaciółką. Że chciałbym, by była kimś więcej. Pamiętam, jak walczyłem ze sobą, bojąc się, że spieprzę to, co nas łączyło. Nie spieprzyłem. Jeszcze nie...

Była piękna. Kochała konie i taniec, oddając tym pasjom niektóre popołudnia i wieczory. Pozostałe oddawała w większości mnie. Mnie też kochała. Nie musiała nawet tego mówić, każda komórka jej ciała nieustannie przekazywała mi tą informację. Często siadała na parapecie z zieloną herbatą, dudniąc o parapet swymi długimi palcami i wpatrując się w dal z cieniem uśmiechu na ustach. Nie lubiła się martwić, twierdziła, że rozwiązania wszystkich problemów znajdą się w odpowiednim czasie. Była nieco frywolna, lecz wynikało to chyba głównie jej naturalności, swobody, braku kompleksów i zaufania, jakim mnie darzyła. Spała w moich koszulkach. Uwielbiałem, kiedy nieskrępowana chodziła w nich do południa. Rzadko przeklinała, ale kiedy już zaczęła, z jej ust padały przekleństwa  siarczyste i przepełnione złością, tak niepasujące do jej zwykłego wizerunku, że zawsze wybuchałem śmiechem, a ona po chwili dołączała do mnie, by po kolejnych kilku minutach dostać ataku czkawki. Zdawała się czytać mi w myślach, albo była po prostu tak inteligentna, że czytała we mnie jak w otwartej księdze. Jak mogliśmy tamtego dnia pogubić się tak bardzo?

Te dwa lata z nią były piękne. Nie sądziłem, że mogę kochać tak mocno. Nie sądziłem, że będę potrafił trwać w rzeczywistości, którą wspólnie tworzyliśmy. Nie spodziewałem się, że te wszystkie frazesy o budowaniu szczęścia we dwoje staną się czymś więcej niż frazesami. Nie sądziłem, że będę szczęśliwy planując z kimś przyszłość, myślałem, że to jak budowanie sobie więzienia, ale z Olą było inaczej. Każdy dzień był inny od poprzednich, tylko ona był wciąż taka sama. Moja. Myślałem, że zestarzejemy się razem. Oboje tak myśleliśmy. Musiała w to wierzyć całą sobą, skoro zdecydowała się zrezygnować z pracy, by poświęcić swój czas na moje zachcianki. Tak długo przekonywałem ją do tego kroku i zawiodłem, gdy tylko go wykonała... Gdy tylko uwierzyła we mnie tak mocno, jak chciałem, by wierzyła... Nie wiem co tamtego dnia poszło nie tak. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie wiem, dlaczego do tego dopuściłem i dlaczego mnie nie powstrzymała. Może po prostu wyczerpaliśmy nasz zasób szczęścia?

Miało być tak, jak zawsze. Pamiętam jej uśmiechniętą, zaróżowioną z emocji twarz na trybunach, w miejscu, które zawsze zajmowała. Pamiętam jak straszyła mnie Knorrem i spaniem na kanapie. To dla niej wygraliśmy ten mecz - ja, by pokazać jej, że potrafię, drużyna w trosce o moje pożycie. Wiem, bo wypominali mi to jeszcze długo, wyzywając od idiotów, że o nią nie walczyłem. Mieli rację....

To miała być zwykła impreza. Świętowanie zwycięstwa i krótkiej przerwy w treningach. Gdybym wiedział, jak się zakończy, pewnie wybrałbym świętowanie we dwoje i przekonałbym Olę do tego pomysłu. Może wypiliśmy nieco zbyt dużo, albo trochę za mało. Może byliśmy zbyt rozdrażnieni czy rozkojarzeni. Może... ale to niczego już nie zmieni.

Wróciliśmy do domu dość wcześnie na jej prośbę. Nie wiem dlaczego warknąłem, że podobno jest zmęczona, gdy podeszła do odtwarzacza, włączyła muzykę i zaczęła kołysać się, wyciągając rękę w zapraszającym geście. Często tak robiła. Zwykle wyśmiewała moje warczenie i szybko sprawiała, że śmiałem się wraz z nią, tamtego dnia jednak stanęła, skrzyżowała ręce na piersiach i odpyskowała, że mogłem zostać, skoro nie mam ochoty na jej towarzystwo. Powinienem był podejść i ją przytulić, by stłumić narastającą w nas złość. Powinienem był zrobić cokolwiek innego, niż zrobiłem. Pamiętam dokładnie każde słowo, które wtedy padło, choć wolałbym je zapomnieć.
- Nie mam ochoty rezygnować z przyjemności, bo tobie coś nie pasuje. - Nic głupszego nie mogłem wymyślić. Musiała wiedzieć... mam nadzieję, że wiedziała, że to bzdura. Musiała wiedzieć, że poświęciłbym dla niej wszystko, że przemawiała przeze mnie wyłącznie złość, a jednak zapytała:
- Mam rozumieć, że jest ci obojętne czego ja potrzebuję?
- Możesz rozumieć to jak chcesz. 
- Skoro nie obchodzą cię moje potrzeby, może też nie obchodzi cię, czy w ogóle tu jestem? Może wolałbyś, żebym odeszła?
- Wtedy byłoby spokojniej.
Nie sądziłem, że potraktuje to dosłownie, ale ona odwróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Poszedłem za nią zbyt zaskoczony, by ją zatrzymać. Niemal biegła, lecz i tak nie starczyło jej czasu, by rozpłakać się dopiero za drzwiami. Gdy przeciskała się przez wąski otwór, nie chcąc tracić cennych sekund na szersze otwarcie drzwi, zobaczyłem łzy spływające bezgłośnie po jej policzkach i dokonujące spustoszenia w makijażu. Nigdy wcześniej nie widziałem, by płakała. Sądziłem, ze jest zbyt silna na płacz. Naiwnie sądziłem, że ochronię ją przed wszelkimi przykrościami, tymczasem sam stałem się powodem jej łez. Nie wiem, dlaczego pozwoliłem jej pobiec w ciemną noc w tej czarnej sukience, którą sam pomagałem jej wybrać i szpilkach, których nie zdążyła jeszcze rzucić w kąt. Nie zabrała niczego. Myślałem, że wróci, jak ochłonie. Nie wróciła. Myślałem, że to ja miałem rację. Myliłem się. Duma nie pozwoliła mi pojechać po nią, choć wiedziałem, że na pewno jest u siostry. Coś powstrzymywało mnie przed wizytą u jej rodziców, choć wiedziałem, że na pewno wróciła do nich, nie chcąc zbyt długo sprawiać problemu mieszkającej w kawalerce siostrze. Mogłem pójść do jej rodzinnego domu o każdej porze, zrobić skruszoną minę i pomogliby mi ją odzyskać, bo już widzieli we mnie swojego zięcia. Nie zrobiłem tego. Nie odwiedzałem jej kawiarni, choć domyślałem się, że nie znaleźli jeszcze nikogo na jej miejsce. Urażona męska duma to najgorszy z doradców...

Udawałem, że nic się nie stało. Grałem na potrzeby innych, a oni w milczeniu kręcili głowami nad moją bezdenną głupotą. Dotarło do mnie, że to naprawdę koniec, gdy podczas trzeciego seta zobaczyłem, w dotychczas pustym miejscu, jej nienaturalnie bladą twarz. Podeszła do mnie po meczu, by bez słowa wepchnąć w moją dłoń klucze do mieszkania, które od tej pory znów miało być martwym miejscem. Nie sądziłem, że ta farsa zabrnie tak daleko, a mimo to pozwoliłem jej odejść. Byłem zaskoczony, gdy usłyszałem głos Kasi, jej siostry:
- Powinnam cię wykastrować...
Spojrzałem na jej nikły uśmiech, ostatnią oznakę, ze przecież się lubiliśmy i spędziliśmy razem niejeden wieczór, paląc na balkonie, śpiewając z Riedlem i planując coś za plecami Oli.
- Powinnaś...

Zabrała wszystko. Nie zapomniała o niczym, o najmniejszej nawet buteleczce kosmetyków czy spince do włosów. Zabrała nasze zdjęcia i pamiątki ze wspólnych wakacji. Dobrze zrobiła, wiedziała pewnie, że zniszczyłbym je w jednym z ataków złości, jakie nastąpiły w kolejnych dniach. Nie zabrała tylko jednej rzeczy - swojej ulubionej płyty Comy, która osierocona z okładki schowała się we wnętrznościach sprzętu grającego, zaskakując mnie swoim trzeźwym spojrzeniem na mą nietrzeźwą osobę. Wkrótce znałem ją na pamięć i kupiłem inne, chyba po to, by poczuć się bliżej Oli, która zawsze w trudnych momentach wracała do tej grupy. Wraz z Piotrkiem Roguckim wielokrotnie spadałem i wyłem nieprzytomnie:
Chciałoby się zacząć jeszcze raz,
Chciałoby odnaleźć zmarnowany czas.

Nie spadłem. I nie zacząłem jeszcze raz. Wygrzebałem się z dołka. Uwierzyłem, że myśl, która zrodziła się w mojej głowie jako odruch samoobrony, jest słuszna. Uwierzyłem, że lepiej jej będzie beze mnie. Że zasługuje na kogoś lepszego, kogoś, kto naprawdę nie pozwoli jej cierpieć. Zacząłem naiwnie wierzyć, że nie odeszłaby, gdyby jej zależało. Nie wierzyłem w to długo, jednak wystarczająco długo, by po utracie tych wierzeń mieć wątpliwości, czy mam prawo znów mieszać w jej życiu. Nie wiem czy to duma, tchórzostwo czy troska o nią trzymała mnie z dala...

Jej ulubioną herbatę mam zawsze w szafce i czasem piję ją, łudząc się, że może ona właśnie siedzi gdzieś tam na parapecie, patrząc w moim kierunku. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się gdzie jest, co robi i czy wspomina nasze dni i noce. Chyba wciąż za nią tęsknię. Bez niej nic nie jest takie, jak było. Życie straciło tą specyficzną radość, beztroskę, naturalną swobodę i zapach jaśminu. Chyba nawet straciło nieco na znaczeniu.

Ola... Jeśli ktoś choć przez chwilę był wszystkim, nigdy nie stanie się niczym...


Wybacz Uś. Miało być lepiej.
Wesołych!

czwartek, 28 marca 2013

6. Mama

Trochę to dziwne, że pomyślałem o Niej właśnie teraz, wspominając czas, gdy najbardziej oddaliłem się od wpajanych mi przez Nią zasad. Dziwne, że nie pomyślałem o Niej wcześniej. Może to dlatego, że w obecnej sytuacji skupiłem się przede wszystkim na obiektach mej fascynacji, gdyż to one są istotne dla stwierdzenia, czy postępuję słusznie. Może dlatego, że zawsze jest i była przy mnie - jeden z nielicznych pewników w moim życiu. Może dlatego, że wówczas oddaliłem się od niej zbyt szybko i zbyt daleko, by to zauważyć...

Niewątpliwie miała ogromny, prawdopodobnie największy ze wszystkich kobiet, wpływ na to, jaki jestem. Bez niej nie byłoby mnie, nawet nie w tym najbardziej oczywistym, czysto fizycznym sensie, ale nie byłoby mnie takiego, jakim jestem. Zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie. Nawet jeśli nie do końca zgadzała się z moimi wyborami, broniła ich podkreślając, że mam prawo iść własną drogą. Kiedy inni denerwowali się i próbowali podniesionym głosem przekonać mnie o słuszności swoich poglądów, Ona uśmiechała się pokrzepiająco i mówiła, że sobie poradzę i faktycznie, radziłem sobie. Potrafiła słuchać i udzielać rad, nie oczekując, że z nich skorzystam. Cieszyła się ze wszystkich moich sukcesów i nie krytykowała za porażki, ograniczając się do mobilizowania, bym wyciągnął z nich wnioski i szedł do przodu. Zdaję sobie sprawę, że syn sportowiec to wyzwanie dla całej rodziny, mam jednak wrażenie, że Mamę dotknęło ono szczególnie mocno. To oczywiste, że rodzice zakładają, że ich dzieci kiedyś opuszczą rodzinny dom, jednak w moim przypadku stało się to wcześniej niż jest przyjęte i akceptowalne. Właściwie zacząłem się po kawałku wyprowadzać z domu, kiedy zrozumiałem, że gra nie będzie dla mnie tylko weekendową rozrywką. Częste wyjazdy uczyły mnie samodzielności, odległa szkoła tylko dopełniła dzieła. Mama uśmiechała się zawsze, kiedy wyjeżdżałem, choć wiem, że nie było to dla niej łatwe. Wiem, że zawiodłem ją, choć nigdy mi tego nie powiedziała. Zobaczyłem to w jej spojrzeniu tam, we Włoszech, gdy przyjechała bez zapowiedzi w samą porę, by zobaczyć, jak bezdusznie flirtuję z fanką tak młodą, że aż nielegalną. Zacisnęła wargi w cienką kreskę i nie powiedziała nic, przytulając mnie na powitanie, lecz jej oczy krzyczały z bólu. Właśnie to mnie otrzeźwiło, ten niemy krzyk rozpaczy nad tym, co sam z siebie zrobiłem. Nagle spojrzałem na siebie z boku i dostrzegłem to, co zobaczyła Ona. Zrozumiałem, jak nisko upadłem. Poczułem wstyd.

Powinienem codziennie dziękować jej za to, co dla mnie robiła. Zdecydowanie zbyt dawno zrobiłem to po raz ostatni.

Mama nauczyła mnie, że kobieta może przenosić góry dla osób, które kocha. Że zasługuje na szacunek. Że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Że istnieje miłość, która nie oczekuje w zamian niczego oprócz miłości. Że warto walczyć o taką właśnie miłość do końca, choćby sytuacja wydawała się beznadziejna. Gdyby nie Mama, być może nie szukałbym miłości. Może wystarczałaby mi satysfakcja z kariery lub przelotne rozkosze. Dzięki Niej wiem, że rodzina jest ważniejsza niż wszystko inne. Może właśnie dlatego przypominam sobie teraz wszystkie te dziewczyny i kobiety. Może to przez narastające wątpliwości? Czy popełniam właśnie kolejny błąd, a może popełniłem go już jakiś czas temu? Czy po raz kolejny brnę w coś, co nie ma sensu? Czy to na pewno jest miłość? Czy miłość może być tak spokojna i rozważna? Może to jedynie kiepski substytut?

A może to tylko normalne wątpliwości?


Niespodzianka?

poniedziałek, 25 marca 2013

5. Basia, dwie blondynki, chyba jedna ruda i jakieś brunetki

Myślałem, że gorzej niż z Ewą nie będzie nigdy. Myślałem, że znam się na ludziach. Myślałem, że potrafię rozpoznać fałszywe nutki tańczące w głosie i tą specyficzną woń kłamstwa, umykającą szybko wraz z niepewnym spojrzeniem. Myślałem, że potrafię kochać. Myślałem, że dorosłem już do związku, że czas zapomnieć o obietnicy. Myślałem, że wiem już trochę o życiu. Gówno wiedziałem. Teraz wiem, że nie chciałem miłości, chciałem mieć kogoś, kto zapełni miejsce pasażera w nowym samochodzie. "Mieć" idealnie tu pasuje. Szukałem maskotki. Kogoś, kogo mógłbym przedstawić kolegom i zobaczyć zazdrość w ich oczach. Kogoś, kto nie będzie wiele ode mnie wymagał. Może podpisanie pierwszego prawdziwego kontraktu uderzyło mi do głowy... Może to nuda samotnych wieczorów... Chyba po prostu nie chciałem być sam, w jakiś pokrętny sposób szukając samotności we dwoje. Nie da się ukryć - świetnie się dobraliśmy. Dwoje zapatrzonych w siebie egoistów, budujących iluzję szczęścia na potrzeby innych. Niby razem, a osobno. Żyliśmy obok siebie, nie interesując się zbyt mocno swoimi potrzebami i sprowadzając je do czysto fizycznego pożądania oraz towarzystwa przy kolacji. Czasem wychodziliśmy gdzieś wspólnie i to także było dla nas wygodne, bo ona miała szansę zaistnieć, uwieszając się na moim ramieniu, ja mogłem pochwalić się jej śliczną buzią i zgrabną sylwetką. Nigdy nie powiedziałem, że ją kocham. Ona też tego nie powiedziała, mówiła za to, że mnie uwielbia i w pewnym sensie tak pewnie było. Uwielbiała seks ze mną (znajomość z Ewą i jej bezpruderyjność na coś się przydała), uwielbiała zazdrość koleżanek, uwielbiała być w centrum uwagi. Nade wszystko uwielbiała moje pieniądze...

Początkowo myślałem, że z czasem ją pokocham. Wydawało mi się, że jest idealna, no, prawie idealna. Od idealności dzieliła ją cienka granica chłodu, choć potrafiła być gorąca, gdy miała w tym swój interes. Nie zauważałem niczego niepokojącego w jej zachowaniu, upatrując w jej oziębłości oznak moich błędów, a w błyszczących na widok nowej torebki oczach, kobiecych słabości. Nie miałem przecież dużego doświadczenia... Później zacząłem ją obserwować i porównywać do dziewczyn kolegów. Intuicyjnie czułem, że coś nie pasuje, ale trochę czasu minęło nim zrozumiałem co. Byłem wściekły, jednak szybko dotarło do mnie, że Basia nigdy nie skłamała. Nie obiecywała niczego, nie zapewniała o wielkich uczuciach, nie snuła planów na przyszłość. Po prostu była. Żyła dniem dzisiejszym, a ja wraz z nią. Bez rozgrzewających emocje wzlotów i upadków.

Przez kilka kolejnych tygodni trwałem w dziwnym zawieszaniu, nie bardzo wiedząc na czym mi zależy i czego chcę do Basi. W końcu zwyciężyła złość i posłuchałem głosu, który podpowiadał, że nie potrzebuję nikogo na stałe, a za seks płacić nie będę musiał przez kolejnych kilkanaście lat. Basia wyprowadziła się bez zbędnych nerwów i straty czasu. Stojąc w drzwiach odwróciła się, uśmiechnęła i powiedziała uważaj na siebie. Pamiętam, że kiwnąłem głową, zbyt zaskoczony, by cokolwiek powiedzieć, a powinienem jej podziękować i posłuchać tej zakamuflowanej rady. Nie odczułem pustki po jej odejściu, przeciwnie, poczułem się zadziwiająco lekko. Ten dzień uczciłem z którymś z klubowych kolegów w jakimś głośnym i zatłoczonym miejscu, pijąc piwo i obserwując dziewczyny, które zachowywały się jak dziwki, a były prawdopodobnie uczennicami. Nie interesowało mnie kim są, interesowała mnie jędrność ich ud oraz sutki sterczące wyzywająco, zmuszając do odkształcenia cienki materiał bluzek czy sukienek. Niemal czułem jak moje zmysły wyostrzają się, szukając w tym pachnącym feromonami tłumie tej jednej, najbardziej godnej uwagi. Dostrzegliśmy się równocześnie, albo tylko tak mi się wydawało. Zbliżyła się miękkim, kocim krokiem, usiadła przy naszym stoliku i, jakby było to zupełnie normalne, przyssała się do mojego piwa, równocześnie kładąc dłoń na moim udzie. Nie pamiętam jak to się stało, że wyszliśmy razem i pojechaliśmy do jej mieszkania, ale pamiętam jej dłonie, które już w taksówce wyczyniały cuda. Taksówkarz patrzył obojętnie przed siebie, a my powoli pozbywaliśmy się pierwszych ubrań na tylnej kanapie jego samochodu. Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś tak pierwotnie dzikiego. Nie wiem jak udało się nam dotrzeć do jej mieszkania. Obijaliśmy się o ściany klatki schodowej i niemal przewróciliśmy na schodach. Gdy w końcu znaleźliśmy się w środku, podniosłem ją, oparłem o ścianę i wszedłem w nią gwałtownie, a ona krzyknęła z rozkoszy. Krzyczała jeszcze długo i głośno, denerwując zapewne wszystkich sąsiadów i podniecając mnie do granic wytrzymałości. W końcu opadliśmy z sił, znajdując ukojenie dla rozpalonych ciał w chłodzie paneli. Zastanawiałem się kim jest i czego się po niej spodziewać, ale nigdy nie wymyśliłbym tego, co zrobiła. Wstała i naga poszła gdzieś, by po chwili wrócić z dwoma butelkami piwa oraz notesem i poprosić o autograf, spełniając nieświadomie jedną z moich fantazji. Byłem chyba zbyt skołowany, by czuć zażenowanie, a jej kompletny brak skrępowania nagością spowodował, że zapragnąłem jej raz jeszcze. Wyszedłem stamtąd o świcie, odprowadzony przez jej zadowolony uśmiech. Czułem się świetnie. Czułem, że właśnie tego potrzebowałem, a później wydarzenia potoczyły się lawinowo...

Różne kobiety, różne miejsca. Hotelowe pokoje, klubowe toalety, ich mieszkania, nigdy moje. Początkowo było miło, później miło było rzadko. Zmieniłem klub, zmieniłem się. Do mojej twarzy przyczepił się cyniczny uśmiech, a niespotykany wcześniej sarkazm oraz bezgraniczny egoizm sprawił, że w zasadzie zostałem sam. Przyjaciele nie poznawali mnie i nie chcieli znać tej nowej wersji Michała. Byłem złośliwy i arogancki. Traktowałem kobiety tak przedmiotowo, że bardziej chyba się nie da, a one lgnęły do mnie chętniej niż kiedykolwiek wcześniej, jakbyśmy wszyscy szukali okazji do samozagłady. Stałem się zbyt pewny siebie, wierząc w swoją nieomylność w każdej dziedzinie i chyba właśnie to zapewniało mi olbrzymią popularność wśród niedowartościowanych i niepewnych swej atrakcyjności dziewczyn. To i oczy, które już Anka nazwała łamaczami serc. Korzystałem ze wszystkiego, udając, że nie zauważam coraz bardziej dokuczliwej samotności i milczącego smutku, który zapadał na linii telefonicznej podczas nielicznych rozmów z rodzicami. Podobnie udawałem, że nie zauważam pogardy w spojrzeniach trenera i kolegów, jednak widziałem je doskonale i z ich powodu zdecydowałem się wyjechać do Włoch. Wyjechać, ale nie zrezygnować z uroków życia... Seria wysokich brunetek zagościła w moim życiu, nie wnosząc w nie nic oprócz krótkotrwałego spełnienia. Kilka z nich spoliczkowało mnie, wiele krzyczało, rzucając mało przyjemnymi, lecz zbyt łagodnymi, by mogły coś zdziałać, epitetami. Nie miałem sobie nic do zarzucenia, naiwnie wierząc, że nie robię nic złego, choć w rzeczywistości uwodziłem je kłamliwym zainteresowaniem, ogłupiałem zdecydowanym spojrzeniem i sprawiałem, że wariowały pod moim dotykiem. Śmiałem się, gdy próbowały mnie zatrzymać. Odpychałem, gdy chciały się zbliżyć. Poniżałem, gdy mimo wszystko nie odchodziły. Coraz częściej nie interesował mnie seks, interesowało mnie samo zdobywanie. Moim narkotykiem stała się świadomość, że te kobiety zdecydowały się wyjść ze mną, a nie z którymś z wpatrzonych w nie mężczyzn, zbyt nieśmiałych by wykonać pierwszy krok. Sprawiałem, że były gotowe na wszystko, jechaliśmy do ich  mieszkań, gdzie zostawiałem je na progu rozpalone i kompletnie zdezorientowane. Były zbyt podobne do siebie i zbyt nijakie, by chciało mi się spędzić kolejną noc z jedną z nich... Żałosne....

piątek, 22 marca 2013

4. Ewa

Ewka była błędem od samego początku. Nie wiem co pchnęło mnie w jej kierunku, powinienem był wiedzieć, że taka dziewczyna to nie jest dobry pomysł. Była zbyt zbuntowana. Zbyt lekko podchodziła do życia. Nie miała celu, do którego mogłaby dążyć. Przez nią straciłem Ankę, bo mimo, że nasz związek nie miał szans przetrwać, przyjaźń mogła pozostać. Rozstanie z Anią sprawiło, że pozbyłem się wszelkich ograniczeń, a jeśli do tego dodamy rozgoryczenie, urażoną dumę oraz swobodę związaną z brakiem kontroli rodziców, otrzymamy katastrofę. Tak, byłem wówczas katastrofą. Słowa "muszę" czy "powinienem" zostały wykreślone z mojego słownika i zastąpione przez wszechobecne "mam ochotę". Nie wiem jak to się stało, że nie wyleciałem ze szkoły. Chyba nauczyciele widzieli we mnie resztki talentu świetnie maskowane przez cynizm, złośliwość i kaca...

Ewa to imprezy. Ewa to podkrążone z niewyspania oczy i wysuszone usta. Alkohol, z którym wcześniej nie miałem praktycznie żadnych kontaktów, przy niej stał się codziennością. Początkowo stawiałem sobie granice i trzymałem się ich, lecz gdy zostałem sam, granice straciły sens. Ewa to pierwszy seks - bezuczuciowy i nie zawsze przytomny. Ewa to nieprzyjemny śmiech świdrujący uszy i zachęty, by iść dalej, by robić jeszcze głupsze rzeczy. Była starsza i to imponowało mi, gówniarzowi, na tyle, by ignorować głos rozsądku i realizować nasze coraz dziwniejsze pomysły. Pojawiała się i znikała na wiele dni po to, by znów się pojawić, nieco bledsza i chudsza niż wcześniej. Nie zastanawiałem się co się z nią dzieje, nie interesował mnie żaden aspekt jej życia, który nie dotyczył również mnie. Niewiele o niej wiedziałem, właściwie znałem tylko jej numer telefonu i imię. To była chora znajomość, która rozpoczęła długą serię chorych znajomości. Ewa była błędem, lecz niestety nie największym z popełnionych przeze mnie błędów. Prawdopodobnie znajomość z nią nie skończyłaby się dla mnie dobrze, gdyby nie zbieżność dwóch wydarzeń. Po pierwsze zaczął się sezon reprezentacyjny i oglądając starania chłopaków przypomniałem sobie co jest dla mnie ważne, po drugie Ewa znów zniknęła. Wróciła po kilku tygodniach, ale wtedy byłem już kimś innym, a ona nie nalegała. Nigdy nie nalegała, właściwie nie wiem dlaczego tak długo się jej trzymałem, przecież nie miała w sobie nic, co mogło mi się podobać. Poza tym, że po prostu była i nie oczekiwała niczego poza dobrą zabawą. Ona jedna...

Miałem szczęście, że trwało to krótko. Obiecałem sobie wówczas, że całkowicie skupię się na grze, ignorując dziewczyny. Długo dotrzymywałem słowa. Trzeba przyznać, że warunki spalskie były idealne dla takich obietnic... Szkoda, że nie wytrzymałem kilka lat dłużej, uniknąłbym wówczas niepotrzebnych konfliktów. Szkoda, że poznałem Ewę. Uzmysłowiła mi, że szukam czegoś więcej niż bezuczuciowa relacja i są rzeczy ważniejsze niż zabawa. Szkoda, że tak krótko pamiętałem tą lekcję.


Tracę sens i nie chce mi się go szukać. Po raz kolejny przekonuję się, że nie powinnam publikować niczego, co nie jest zakończone. Albo niczego w ogóle.
Czy moje powiadomienia docierają? gg mi wariuje...

środa, 20 marca 2013

3. Anka

Ania. Koleżanka z dzieciństwa. Sąsiadka. Znaliśmy się "od zawsze" i myślałem, że zawsze będzie niedaleko, żebyśmy mogli porozmawiać o wszystkim, siedząc na krawężniku czy oglądając razem mecz. Nie była dla mnie nikim szczególnym i nie spodziewałem się, że może się kimś takim stać aż do tego upalnego czerwcowego dnia, który spędzaliśmy z kilkorgiem przyjaciół nad jeziorem. To był zwariowany czas pełen treningów, wyjazdów, testów i rozmaitych form sprawdzania, czy będę dość dobry, by stać się uczniem szkoły, o której marzył chyba każdy, kto poważnie myślał o siatkówce. Rzadko mogłem dysponować swobodnie swoim czasem i dni takie jak tamten wydawały mi się niekończącym się pasmem przyjemności. Właściwie to zabawne, ludziom często się wydaje, że sportowcy są rozchwytywani, że otacza je wianuszek fanek, a prawda jest taka, że zwykle nie mamy nawet czasu, by z kimś się spotkać. Gdy moi rówieśnicy przeżywali swoje pierwsze "prawdziwe" miłości, ja trenowałem. Gdy inni umawiali się, ja grałem kolejny mecz. Nie myślałem o dziewczynach, całą moją uwagę skupiała piłka, siatka i to, by jak najlepiej sobie z nimi radzić. Udawało mi się to dość długo, aż do tamtego dnia, gdy poszliśmy z Anią kupić coś do picia. Szła obok w lekkiej sukience zarzuconej niedbale na strój kąpielowy, uśmiechnięta, ze skórą zaróżowioną od słońca i pachnąca szczęściem. Uśmiechała się i nuciła jakąś piosenkę, nie pamiętam już jaką... Była tak piękna, że aż się zdziwiłem, że nie zauważyłem tego wcześniej. Chwyciłem jej dłoń i pociągnąłem w kierunku wypożyczalni rowerów wodnych, zostawiając sklep daleko w tyle. Pobiegła za mną, z trudem utrzymując na wąskiej ścieżce równowagę w butach, które zdecydowanie nie były przeznaczone do biegania. Pocałowałem ją po raz pierwszy na środku jeziora. Zaśmiała się, odrzucając do tyłu swoje długie włos. Pamiętam, że zacisnąłem dłonie w pięści, gdy stwierdziła, że pokaże mi jak to się robi, a później odpłynąłem. Rzeczywiście, pokazała mi. Długo jeszcze leżeliśmy na środku jeziora rozmawiając, jak nigdy wcześniej i całując się co jakiś czas. Gładziłem jej delikatną skórę, a ona mówiła i mówiła. Dowiedziałem się wówczas, że byłem uwielbiany przez szkolne koleżanki, choć każda z nich myślała, że nie ma szans, że na pewno kogoś mam, skoro jestem "świetnie zapowiadającym się sportowcem". Anka bez skrępowania zapytała, co z nami będzie i tak oto zaczął się mój pierwszy "poważny związek". To lato było magiczne. Snuliśmy się uliczkami Bydgoszczy, zarażając naszą radością przechodniów. Jeździliśmy nad jezioro, które nas połączyło, wzbogacając opaleniznę o kolejne odcienie brązu. Poznawałem coraz lepiej smak jej ust, uczyłem się na  pamięć ciepła jej skóry i tego jak reaguje na mój dotyk. Nie miałem odwagi na nic więcej, zresztą ona na nic więcej by mi nie pozwoliła. Byliśmy dziećmi, lecz wydawało mi się, że przy niej jestem lepszy, bardziej dorosły i odpowiedzialny. Obiecywałem jej, że już zawsze będziemy razem i naprawdę wierzyłem, ze tak będzie. Jedno tylko sprawiało, że mój uśmiech gasł - widmo zbliżającej się przeprowadzki. Pracowałem ciężko, by dostać się do szkoły, a pod koniec sierpnia miałem ochotę zrezygnować ze wszystkiego tylko po to, by być blisko niej. Ania doskonale o tym wiedziała i, choć dużo ją to kosztowało, przekonywała mnie do wyjazdu. Mówiła, że poradzimy sobie, że przetrwamy, jeśli oboje będziemy tego chcieli, a ja zapewniałem ją, że będę chciał. Naprawdę w to wierzyłem. Nie potrafiłem sobie wyobrazić dnia bez jej uśmiechu, lecz sądziłem, że przetrwamy nie widząc się przez kilka miesięcy. Teraz byłoby to łatwiejsze, wówczas telefony komórkowe były rzadkością, komputera Ania też nie miała...

Wrzesień przyszedł, jak zwykle, szybciej, niż chciałem. Pamiętam jej smutny uśmiech i łzy w oczach, gdy żegnaliśmy się wieczorem w przeddzień mojego wyjazdu. Pamiętam, że nie mogłem spać z emocji i miałem ochotę rozpakować wszystkie te torby stojące pod ścianą pokoju.

Przez kilka pierwszych tygodni tęskniłem za nią tak, jak się spodziewałem. Dzwoniłem do niej w każdej wolnej chwili, co denerwowało jej rodziców, nam jednak poprawiało humor. Pisałem listy. Nie lubiłem tego, ale pisałem, bo wówczas czułem, jakby była bliżej. Poza tym wiedziałem, że lubi je czytać...

W pewien piątkowy czy sobotni wieczór ktoś zorganizował imprezę i poznałem Ewę. Ania nadal była ważna, ale zacząłem rozdzielać telefony na te do niej i te do Ewy. Czas wolny dzieliłem na nią i na Ewę. Wydawało mi się, że podział jest sprawiedliwy, jednak Ania najwyraźniej miała inne zdanie na ten temat. Dostałem od niej list. Krótki list. Życzyła mi szczęścia i informowała, że spotyka się z kimś. Z żalu, a może dlatego, że po prostu mogłem, zmieniłem się. Szkoda, że to Ewka, a nie Ania była wtedy przy mnie, popełniłbym mniej błędów.

Dopiero w czasie kolejnych wakacji dowiedziałem się, że tamten list miał za zadanie zakończyć nasz "związek", a żadne z jego słów nie było prawdziwe. Długo nie mogłem zrozumieć dlaczego to zrobiła, teraz wiem, że Ania lepiej niż ja wiedziała, że poszedłem dalej, lecz już bez niej. Być może, gdybyśmy mieszkali bliżej, moglibyśmy powrócić do przyjaźni i mogłaby ona przetrwać. Ostatni raz widziałem ja kilka lat temu, gdy przyjechała z mężem i córką na święta do rodziców. Dobrze wyglądała. Widać, że była szczęśliwa. Zazdrościłem jej tego szczęścia...

Ania... Moje "zawsze" trwało wówczas kilka tygodni. Miałem do niej żal, choć tak naprawdę tylko ona miała prawo go mieć.  Czułem się oszukany, choć sam oszukiwałem. Zrozumiałem dzięki niej, że kobiety nie zawsze będą walczyć, gdy pojawi się konkurencja. Że to ja muszę wiedzieć, kto jest dla mnie ważny. Nie nauczyła mnie tylko jak to zrobić. Jak poznać tą właściwą?

Szkoda, że nie mam z nią kontaktu. Wiedziałaby co powinienem zrobić. Przecież znała mnie lepiej, niż ja sam siebie znałem.

Wszystko jasne?
Chyba nadrobiłam już zaległości. Proszę o informację, jeśli gdzieś nie zajrzałam, bo trochę się pogubiłam...
Teraz powinno być częściej :)

czwartek, 14 marca 2013

2. Marysia

Sporo czasu minęło, nim znów zwróciłem uwagę na przedstawicielkę płci pięknej, a konkretnie na Marysię. Było to chyba w drugiej klasie podstawówki. A może w pierwszej... Marysia nie miała dołeczków w policzkach i nie marszczyła noska, kiedy się uśmiechała. Była śliczną drobną blondyneczką z warkoczykami i delikatnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. (Znów warkoczyki, może to one tak mi się podobały?) Marysia była utalentowaną dziewczynką. Grała na skrzypcach i z tego powodu szybko opuściła naszą klasę, przenosząc się do szkoły muzycznej, jednak zanim to zrobiła, zdążyła zawładnąć moimi myślami. Pięknie czytała swoim miękkim głosem i uśmiechała się dodając mi otuchy, kiedy ja dukałem poszczególne sylaby, usiłując złożyć je w słowa. Była naszym dobrym duszkiem, który zawsze starał się, by wszyscy byli zadowoleni i zwykle byliśmy zadowoleni, gdy ona była w pobliżu. Nauczyciele ją uwielbiali, lecz jej charakter sprawiał, że nie przeszkadzało jej to w zdobyciu również naszej, klasowej, sympatii. Chyba jako jedyna uniknęła niemiłych przezwisk, ciągnięcia za włosy i innych chłopięcych zaczepek. Marysia była na to zbyt dobra i nawet my, rozbrykani i mało rozgarnięci, mieliśmy tego świadomość. Zdawała się być inną istotą i pewnych rzeczy po prostu nie wypadało w jej towarzystwie robić. Staraliśmy się tylko, by jej uśmiech nigdy nie znikał. Czasem chodziłem z Arkiem pod jej blok, by posłuchać, jak ćwiczy gamy i wydawało mi się to najpiękniejszą muzyką, choć Arek twierdził, że gra okropnie. Na klasowym zdjęciu zrobionym na szkolnych korytarzu stoję obok niej, prezentując dumny z zajmowanego miejsca uśmiech. Uwielbiałem obserwować jej skupiony profil podczas lekcji i czasem popadałem z tego powodu w problemy. Mój dzienniczek pełen był uwag "nie uważa na lekcji", "nie słucha nauczyciela" i to ona była ich przyczyną.

Pewnego dnia Marysia przyniosła do szkoły cukierki, wyszła pod tablicę i z wbitymi w podłogę oczami pełnymi łez oznajmiła, że to jej ostatni dzień z nami. Wszyscy mieliśmy wówczas oczy pełne łez, choć staraliśmy się to ukryć, wycierając je ukradkiem rękawem.

Później spotykaliśmy się czasem przypadkiem, śpiesząc się każde w swoim kierunku i uśmiechaliśmy się do siebie, lecz rzadko zatrzymywaliśmy się, by porozmawiać. Z czasem przestaliśmy się uśmiechać, poprzestaliśmy na lekkim grymasie i kiwnięciu głową, by po kolejnych kilku latach i o tym zapomnieć. Obserwowałem z przerażeniem, choć już bez zaangażowania, jak Marysia zmienia się. Warkoczyki na jej głowie zastąpił kolorowy punkowy wytwór, skrzypce w jej dłoni zastąpiła dłoń wysokiego i sporo starszego typka, którego wolałbym nie spotkać w ciemnej uliczce. Widywałem ich czasem całujących się na środku chodnika. Dźwięk gam dobiegający z jej mieszkania został zastąpiony przez kłótnie i krzyki.

Słyszałem, że jeszcze w podstawówce uciekła z domu i nie wróciła. Nie wiem, czy to prawda. Mam nadzieję, że znalazła własną drogę i jest szczęśliwa.

Marysia nauczyła mnie, że kobiety mogą przynosić radość i samym swym pojawieniem sprawiać, że ludzie się uśmiechają, mogą jednak zmienić się nie do poznania i stać się kimś zupełnie obcym. Kimś, kogo  nie będziemy już chcieli znać.


Wiem, że chciałybyście, żeby było częściej, też bym tego chciała. Następne będzie dopiero za około tydzień, później powinno pójść szybciej. Mam olbrzymie zaległości. Nie zapomniałam o Was, po prostu doba skróciła się do absurdalnie małej liczby minut. W najbliższym czasie szykuje mi się kilka wolnych dni, więc wszystko nadrobię :)

piątek, 8 marca 2013

1. Natalia

Pierwsza była Natalia.

W zasadzie trudną nazwać ją pierwszą, bo nie była przecież kobietą, tylko małą dziewczyną zaplatającą włosy w śmieszne warkoczyki. Nie, błąd, na pewno mama je za nią zaplatała, podobnie jak mama wybierała dla niej te okropne kolorowe rajstopy. Wszyscy byliśmy wówczas dziwnie poubierani, świetnie widać to na zdjęciach, których na szczęście nie zachowało się wiele. Moje przebranie na balu karnawałowym w przedszkolu pewnie zrobiłoby teraz furorę, podobnie jak zdjęcia z pierwszych treningów...

Nie wiem, dlaczego w takiej chwili przypomina mi się właśnie Natalia i te jej warkocze... Może dlatego, że faktycznie od niej wszystko się zaczęło? 

Natalia pojawiła się w moim życiu nagle pewnego wiosennego dnia, gdy pani Ania wprowadziła ją do sali i przedstawiła nam jako nową koleżankę, która przeprowadziła się właśnie z Krakowa. Wszystkim nam wydało się to fascynujące, bo "Kraków" brzmiał tak obco i jakby egzotycznie, że Natalia natychmiast zostało otoczona wianuszkiem dziewczynek pragnących się z nią zaprzyjaźnić. Spojrzałem na nią przelotnie, gdy budowaliśmy z Arkiem kolejny dom z klocków i wpadłem po uszy. Uśmiechnęła się do mnie, a przynajmniej myślałem, że do mnie, ukazując dołeczki w policzkach i śmiesznie marszcząc nosek. Dla tego uśmiechu w kolejnych tygodniach byłem gotów ośmieszyć się, bawiąc się z nią w dom oraz zaryzykować złość najlepszego przyjaciela, bo nie poświęcałem mu tyle czasu, co wcześniej. Moje uwielbienie musiało wyglądać zabawnie z boku... Pamiętam, jak ukradkiem pocałowałem jej policzek tak, jak czasem witali się przyjaciele z rodzicami, a ona uśmiechnęła się słodko, choć oczekiwałem wybuchu złości lub płaczu. Pamiętam moje nieudolne próby odciągnięcia jej na bok i sprawienia, by poświęciła choć kilka minut wyłącznie mojej osobie. Zabawne, pamiętam dokładnie jej twarz, a nie potrafię przywołać innych obrazów z tamtego czasu...

Natalia pojawiła się nagle i nagle zostawiła mnie, gdy po wakacyjnej przerwie, którą spędziłem zamęczając rodziców i dziadków opowieściami o mojej idealnej przyjaciółce, oznajmiła, patrząc na mnie z wyższością, że nie będzie się już ze mną bawić. Powiedziała, że chłopcy są okropni, śmierdzą, robią na złość dziewczynkom i zawsze na koniec dziewczynki płaczą, a przynajmniej tak twierdzi Natalii siostra, a siostra jest najmądrzejsza, Natalia zaś nie chce płakać, bo jest na to za duża. Odszedłem z wysoko uniesioną głową, udając, że nic a nic mnie to nie zabolało i obiecując sobie, że już nigdy nie będę protestował jak mama zarządzi kąpiel.

Natalia... Hmm, niewątpliwie nauczyła mnie czegoś o kobietach, choć zrozumiałem to dopiero wiele lat później. Nauczyła mnie, że niektóre z nich są bardziej zmienne, niż jesteśmy w stanie pojąć. Pokazała, że czasem są gotowe na wszystko, by osiągnąć swój cel, choćby celem tym miało być uniknięcie kilku łez.


Nie planowałam tego, ale to bardzo dobry dzień na początek takiego opowiadania, jak to.
Poszczególne części będą różniły się bohaterkami i długością. Bohater pozostanie ten sam. Kiedyś Go poznacie, teraz możecie zgadywać ;)
Nie wiem kiedy pojawi się dwójka. Postaram się, by nie trwało to długo, ale nie mogę obiecać konkretnej daty.

czwartek, 7 marca 2013

*


Właściwie nie wiem co napisać o kolejnej historii poza tym, że nie jest jeszcze skończona.
Może właśnie dlatego nie wiem co o niej napisać...
Na pewno będzie się różniła od poprzednich.
Będzie głównie o kobietach. O wielu różnych kobietach.
Nie wiem, ile będzie części. 
W ogóle niewiele wiem :)
Może pojawić się wszystko.

Jeśli chcecie wraz ze mną dowiedzieć się więcej, zapraszam jutro. 
Zapewne będzie nieregularnie. 
Chętnych będę informować.

poniedziałek, 4 marca 2013

Moralità 18.

Pewnie zastanawiasz się, jak potoczyły się losy Matyldy. 
Prawdopodobnie masz wizję tego, co mogło się wydarzyć.
Być może Twoja wersja jest słuszna.
Prawda jest taka, że Matylda nie opowiedziała mi nic więcej, tylko odeszła z zagadkowym uśmiechem.

Może żyje spokojnie w Maceracie, otoczona przyjaciółmi i nawet nie wspomina Facundo, gdyż u jej boku jest ktoś inny. Może kontaktują się czasem, odwiedzając się z różnych okazji i bez okazji. Może nie kontaktują się wcale i próbują zapomnieć, choć oboje nie są szczęśliwi... Może w ich sercach nadal tkwi zadra, a może znów są przyjaciółmi. Może dostała awans i sens jej życia stanowi teraz praca, a może powróciła do dawnych zwyczajów i znów odwiedza parking Lube...

Może Ilona i Cristian dopięli w końcu swego i któregoś dnia Matylda uwierzyła, że o miłość trzeba walczyć. Być może poszła na parking i pewnym krokiem podeszła do Marko, by poprosić o klucze do jego samochodu, gdyż jej własny wciąż tkwił w warsztacie. Marko pewnie zaśmiał się, bo nikomu nie oddaje swojego cacka, lecz ona zbliżyła się do niego i wycedziła:
- Wolisz, żebym zdradziła nasz mały sekret? 
Nie słuchała, gdy mruczał coś pod nosem ze złością i nie zareagowała, gdy zapytał, jak ma wrócić do siebie. Wyjechała z Maceraty i z każdym mijanym kilometrem utwierdzała się w przekonaniu, że postępuje słusznie. Trafiła bez trudu pod halę sportową i ucieszyła się, gdy stwierdziła, że z informacji podanych przez Cristiana wynika, że trening właśnie się skończył. Oparła się o ścianę hali, wystawiając twarz do słońca i uśmiechnęła się na myśl, jak bardzo podobne jest to spotkanie do ich pierwszego. Po chwili zaczęli mijać ją wysocy i przystojni mężczyźni, lecz nie reagowała na ich zaczepki i niedwuznaczne sugestie. Uśmiechnęła się z ulgą, gdy Facundo pojawił się w drzwiach i pokręciła głową, widząc, jak zamarł niepewny tego, co powinien zrobić. Podeszła do niego, zagryzła wargę i powiedziała:
- Nie widziałam treningu, ale pewnie zasłużyłeś na nagrodę.
Zaśmiał się, lecz zachował dystans, stwierdzając ostrożnie, że mogła powiedzieć to przez telefon. Podeszła bliżej, przytuliła się, nie natykając się na opór i powiedziała, zadzierając głowę wysoko, by widzieć jego twarz.
- Ale przez telefon nie mogłabym Cię dotknąć. Zresztą pierwsze "kocham cię" nie powinno być mówione przez telefon, prawda?
Zobaczyła radość w jego oczach i nie potrzebowała niczego więcej,  pocałunek potwierdził tylko to, co oboje już wiedzieli. Do Maceraty wróciła tylko na chwilę, by spakować swoje rzeczy i złożyć wymówienie w pracy. Ze śmiechem obserwowała zdziwienie, jakim powitał jej nowego futrzastego przyjaciela i sama zdziwiła się, gdy oznajmił:
- No, no, rzeczywiście się zmieniłaś. Jeszcze trochę i przestaniesz mnie potrzebować.
Rzuciła w niego poduszką i oznajmiła, potwierdzając to palcem wbitym w jego tors:
- Nigdy, przenigdy tak nie myśl. Nigdy więcej mnie nie opuszczaj. Nigdy nie myśl, że nie jesteś ważny. Nigdy...
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale niezmiernie trudno jest mówić z czyimiś ustami zamkniętymi za własnych, więc zamilkła. Ostatnią jej świadomą myślą było to, że on wie wszystko, wie nawet jak uciszyć kobietę, później była już tylko gra emocji i rozkoszy.
Pewnie decyzje o kolejnych przeprowadzkach podejmowali razem, podobnie, jak wszystkie inne mniej lub bardziej ważne decyzje.
Tak, to byłoby do nich podobne...

Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że Matyldy nigdy nie było...


To by było na tyle. Coś nowego pojawi się, jak trochę się ogarnę z różnymi zajęciami.  Na pewno w tym tygodniu, na pewno w tym miejscu.
 

sobota, 2 marca 2013

Moralità 17.

Nie wiedziałabyś ile czasu tam spędziłaś. Nie byłabyś nawet świadoma tego, że jesteś kompletnie przemoczona. Nie interesowałoby Cię to, właściwie nic by Cię nie interesowało poza tym, że wyjechał bez słowa pożegnania oraz, że to Ty, a nie miasto, byłaś przyczyną jego ucieczki. Zostałaś sama nie po raz pierwszy, ale po raz pierwszy świadomość tego byłaby tak boleśnie dokuczliwa. Tak bardzo chciałabyś poczuć jego ciepło... Tyle chciałabyś mu powiedzieć... Wyrzucałabyś sobie, że nie zrobiłaś tego wcześniej, że zmarnowałaś swoją szansę. Twoje myśli krążyłyby chaotycznie, przyprawiając Cię o nagły ból głowy. Myślałabyś, że nie ma chyba niczego gorszego, niż brak pożegnania. Nie mogłaś przyjąć, że pożegnaniem była Wasza ostatnia rozmowa, bo nie chciałabyś zaakceptować faktu, że rozstaliście się, delikatnie mówiąc, w niezbyt przyjaznej atmosferze. Nie oderwałby Cię od rozmyślań grzmot, który był głośniejszy od dotychczasowych, lecz rozpaczliwy "płacz" dobiegający zza Twoich pleców. Obróciłabyś się i zobaczyłabyś kupkę kociego nieszczęścia bujającą się niepewnie na trzęsących się łapkach. Spojrzałabyś na niego i zrozumiałabyś, że jest równie samotny, zagubiony i przerażony, jak Ty. Wzięłabyś go na ręce i próbując osłonić przed deszczem ruszyłabyś w stronę swojego mieszkania. Gdy dotarłabyś na miejsce przejrzałabyś zawartość lodówki i nałożyłabyś kotu mięso, a on przyssałby się do niego, żałując, że nie można mruczeć i jeść równocześnie. Wiedziałabyś, że powinnaś zdjąć mokrą odzież, lecz najpierw odnalazłabyś swój telefon. Jedyne nieodebrane połączenie pochodziłoby sprzed kilkunastu minut i jego sprawcą był Cristian, lecz nie to by Cię interesowało. Wśród wielu kontaktów odnalazłabyś ten właściwy i rozpłakałabyś się jak dziecko, gdy usłyszałabyś głos po drugiej stronie.
- Ilona? Tak bardzo Cię przepraszam... - wydusiłabyś pomiędzy kolejnymi falami płaczu. 
Odpowiedziałoby Ci westchnięcie i stwierdzenie:
- Zaraz u Ciebie będę. Nie rób nic głupiego.
Skuliłabyś się na podłodze i tkwiłabyś w tej pozycji do czasu, aż poczułabyś oplatające Cię ramiona. Przepraszałabyś raz za razem, a ona uspakajałaby Cię, kołysząc i głaszcząc lekko po plecach, tak, jak robiła to, gdy jeszcze byłyście przyjaciółkami.
- Kim jest ten idiota? - zapytałaby Twoja siostra po dłuższej chwili.
Podniosłabyś się, by spojrzeć na nią podpuchniętymi oczami, spytać skąd o nim  wie i zakazać nazywania go idiotą. Uśmiechnęłaby się ciepło, a Ty natychmiast przypomniałabyś sobie, co kochasz w niej najbardziej.
- Musiałaś się zakochać, by zrozumieć, co mi zrobiłaś.
Kiwnęłabyś głową, zastanawiając się, jak to się stało, że ktoś taki jak Ty ma tak wspaniałą siostrę i grzecznie podążyłabyś by łazienki, by doprowadzić się do ładu, tak, jak nakazała. Gdy wyszłabyś, czekałaby na Ciebie filiżanka czekolady oraz Ilona  bawiąca się z Twoim nowym towarzyszem.
- Nie wiedziałam, że masz kota.
Wzruszyłabyś ramionami.
- Bo nie miałam. Właśnie się wprowadził.
Uśmiechnęłaby się.
- Rozumiem, że mam zabrać rybkę?
Zaśmiałaby się, gdy obrzuciłabyś kulę z rybką tęsknym spojrzeniem. Zarządziłaby:
- Siadaj i opowiadaj. Mamy dużo do nadrobienia. 

Gdy jakiś czas później dzwonek oznajmiłby czyjeś przybycie, niechętnie podniosłabyś się z miejsca, opuszczając bezpieczne ramiona siostry. Cristian przestępowałby z nogi na nogę i zacząłby wykład o Twojej nieodpowiedzialności i o tym, że telefon służy do rozmów, a nie do rzucania w kąt, gdy tylko by Cię zobaczył. Uśmiechnęłabyś się  smutno i przytuliłabyś się do jego torsu, dziękując, że jest. Objąłby Cię i powiedziałby, że zawsze będzie, bez względu na to ile głupot jeszcze zrobisz, ale przez wzgląd na jego nerwy mogłabyś się pohamować. Poczułabyś, że masz w nim prawdziwego przyjaciela i pomyślałabyś, że z Cristianem oraz Iloną nie będziesz tak samotna, jak myślałaś. Pomyślałabyś, że może nie będzie tak źle, że może sobie poradzisz. Mimo wszystko.


Kot musiał być ;) Niech to będzie rekompensata dla moich za poranne tortury z czesaniem w tle. Pewnych rzeczy w wiośnie nie lubię, ale słońce za oknem sprawia, że chce się żyć, nawet jeśli życie ma pędzić tak, jak ostatnio.
W poniedziałek będzie ostatnie spotkanie z Matyldą.