Podskakiwała jak mała dziewczynka, sprawiając, że on wciąż się uśmiechał, ale nie robiła tego dla jego uśmiechu. Była szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że nie potrafiła iść spokojnie. Niesamowite, prawda? Tak wiele zmieniło się przez tych kilkanaście godzin. W normalnych warunkach siedziałaby właśnie pod kołdrą, oglądając po raz kolejny jakiś łzawy film wybrany losowo z drugiej półki przy oknie, jedząc gorzką czekoladę i opłakując swoje marzenia, bo mimo wszystko wiązała z Pawłem jakieś nadzieje. Może nie był ideałem, nie był jej księciem z bajki, ale wyrosła już z wiary w istnienie ideałów i dobrych wróżek. Tym razem było inaczej. Nie jadła czekolady, nie oglądała filmu i nie rozpamiętywała tego, co miało się zdarzyć, a co nigdy nie nastąpi. Tym razem biegała pomiędzy sklepowymi półkami, odprowadzana przez męskie spojrzenia, którym najwyraźniej podobał się jej entuzjazm, rozwiane włosy i zaróżowione policzki. Jemu też się podobały, ale jeszcze bardziej podobał mu się jej śmiech i z tego właśnie powodu szukał wciąż nowych metod, by ją rozbawić tak długo, aż w końcu oznajmiła, że więcej śmiechu nie wytrzyma. Udał, zarówno przed nią, jak i przed samym sobą, że to, co poczuł, gdy chwyciła jego dłoń, by wspólnie wymachiwać w rytm piosenki, którą tylko ona słyszała, to wcale nie był dreszcz. A nawet jeśli to był dreszcz, to co z tego? Przecież nie robił nic złego... Podobnie stwierdził, gdy kolejny dreszcz przeszedł jego ciało, kiedy starła mu z policzka sos, którym pobrudził się, jedząc pizzę na miękkim dywanie w jej pokoju. Udał, że nie ogarnęła go ochota, by inaczej wykorzystać ten dywan. Że nie przeszły mu przez głowę pytania, czy zawsze jest tak żywiołowa. Że nie chciałby się przekonać... Po prostu udał, że nie miałby ochoty pieprzyć ją zamiast pieprzyć z nią o głupotach. Choć musiał przyznać, że o głupotach pieprzyło się z nią genialnie. O poważniejszych sprawach zresztą też. Zaczął wierzyć w istnienie czegoś, co niektórzy nazywają bratnimi duszami. Zastanawiał się tylko, jak to możliwe, że coraz częściej myśli o swej bratniej duszy z jak najbardziej seksualnym podtekstem. Bratnia dusza z samej nazwy powinna być przecież całkowicie aseksualna, a ona nie była. Była seksowna. Seksowna jak diabli. A przy tym taka... taka, jak chciał, by była. I sprawiała, że Dorota i jej humorki odchodziły w niepamięć.
W końcu nadeszło popołudnie a wraz z nim widmo obowiązków. Uśmiech w jej oczach zgasł, gdy stali przed drzwiami, a on ubierał kurtkę.
W końcu nadeszło popołudnie a wraz z nim widmo obowiązków. Uśmiech w jej oczach zgasł, gdy stali przed drzwiami, a on ubierał kurtkę.
- Będę tęsknić - powiedziała, choć wolałaby poprosić, by został, albo zabrał ją ze sobą, ale wstydziła się przyznać, choćby w myślach, że boi się go stracić. Wstydziła się, bo przecież znali się krótko, a ona nigdy nie bała się samotności. Świetnie radziła sobie sama, oczywiście po tym, jak się wypłakała i pogodziła z myślą, że znów trafiła na skurwiela.
- Nie będziesz - odparł - Nie pozwolę na to - dodał i uśmiechnął się tak, że aż zmiękły jej kolana i po raz kolejny obiecała sobie, że nie, nie zakocha się w Andrzeju. Z goryczą stwierdziła, że nie był w jej typie. Był zbyt miły, a ona zawsze zakochiwała się w facetach, przez których później płakała. Takich, którzy chcieli się tylko zabawić. Nikt nie traktował jej poważnie. Nikt nie pytał o jej upodobania, nikt nie zastanawiał się dlaczego wybrała Bydgoszcz, choć pochodziła z Krakowa. Nikt wcześniej nie zadał jej tych pytań. Znaczy, Gosia zadała, ale w Gosi by się nie zakochała. No i teraz zadał je on...
- Masz plany na wieczór? - zapytał, przerywając jej rozmyślania i sprawiając, że uśmiech powrócił.
- Masz plany na wieczór? - zapytał, przerywając jej rozmyślania i sprawiając, że uśmiech powrócił.
- Ty naprawdę nie masz swojego życia - odpowiedziała ze śmiechem, lecz już bez porannej złośliwości.
- Tak się składa, że moje życie zrobiło sobie wakacje - powiedział, zadowolony, że nawet nie musiał kłamać.
- To się świetnie składa, bo mam wolny wieczór.
Chciałaby dodać, że nie tylko ten wieczór. Że ma wiele wolnych wieczorów. I poranków. W ogóle ma wiele wolnego czasu. Jednak nie dodała tego wszystkiego. Podobnie jak on nie wyjaśnił, że "jego życie" wyjechało tylko na dwa tygodnie, a później wróci i znów zażąda wyłączności, a on z chęcią przystanie na to żądanie. Zamiast tego pocałował ją w policzek, walcząc z ochotą, by nie był to policzek i wyszedł na deszcz, który nie padał już tak radośnie, jak rano. Teraz przypominał burzę. Z wiatrem i małymi kuleczkami gradu. Pomyślał jeszcze, że Lena na pewno znalazłaby jakąś dobrą stronę takiej pogody i musi zapytać się jej jak to robi. Później pomyślał, że może lepiej nie pytać. Może lepiej nie dowiadywać się o niej zbyt wiele. Może lepiej po prostu czerpać przez chwilę z jej entuzjazmu, nie angażując się za bardzo w to, co ona myśli i czuje. Żeby łatwiej było odejść, gdy przyjdzie na to czas. Po co komplikować coś, co powinno być proste?
Chyba powinnam częściej pisać, że nie mam czasu, bo później jakoś cudownie pojawia się i czas i pomysł.
Tak więc - nie mam czasu. Będzie źle. Nie wiem, kiedy pojawi się następny...
No.
Zobaczymy, czy to działa ;)