piątek, 30 listopada 2012

Brednia II 4.

Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni minęły od czasu, gdy widziałem Maję po raz ostatni. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni poszukiwań. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni rozmyślań. Zniknęły. Jakby nigdy ich nie było, a cały tamten pobyt w Warszawie był wytworem mojej wyobraźni. Na nic się zdały wysiłki detektywa, na nic moje wysiłki. Wszystkie wiadomości wracają nieodebrane, telefonu nikt nigdy nie włącza. Maja musi być pod opieką jakiegoś szpitala, żaden jednak o niej nie słyszał. Muszą  gdzieś mieszkać, Ania musi gdzieś pracować, ale nikt nie trafił na najmniejszy nawet ślad. Nie pomogły ogłoszenia w prasie i billboardy, które wykupiłem w różnych miejscach kraju. Może ich treść była zbyt ogólna, nie mogłem jednak podpisać ich swoim nazwiskiem, chciałbym, ale dla ich dobra nie mogłem tego zrobić. Może wyjechały za granicę, a może Ania stwierdziła, że Majce będzie lepiej bez takiego ojca lub wujka jak ja. Na pewno tak właśnie stwierdziła, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości i nie obwiniam jej za to. Sam nie uwierzyłbym w swoje zapewnienia o dobrych intencjach, a przecież nawet nie próbowałem jej o tym zapewniać. Nie powiedziałem jej nigdy, że zależy mi na kontakcie z córką, nie poprosiłem by pozwoliła mi się z nią spotykać. Dopiero kilka tygodni później zdałem sobie sprawę z tego, że Ania nie zniknęła bez ostrzeżenia - ona dała mi szansę, dała mi kilka szans,  ale nie wykorzystałem żadnej z nich. Założyłem, że zawsze będą gdzieś blisko, bo ja tego chciałem, nie wziąłem pod uwagę tego, czego chcą one i obietnicy złożonej przez Anię na początku. Głupi egoista!

Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni analizowania jakim skończonym skurwielem kiedyś byłem. Zadziwiające, jak bardzo człowiek może się zmienić, zadziwiające jak bardzo ja się zmieniłem a to wszystko dzięki mroźnym dniom spędzonych w szpitalu ponad rok temu. Dzięki małej dziewczynce i jej mamie. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni nowego Zbyszka. Właściwie to nowy Zbyszek pojawił się jeszcze wcześniej - tamtego dnia, kiedy poznałem Majkę. Od tego dnia wszystko, co robię, robię z myślą o niej.

Pierwszy mecz nowego sezonu. Wychodzę na rozgrzewkę i od razu zaczynam lustrować wzrokiem trybuny zgodnie z ustalonym kiedyś schematem. Robię to mechanicznie wykorzystując każdą wolną chwilę, każdą przerwę. Na początek miejsca niewidoczne spoza boiska, później inne. Rząd po rzędzie, sektor po sektorze, dyskretnie, żeby nie podnosić z miejsc dziewczynek w przykrótkich spódniczkach. Nigdy nie udało mi się ich odnaleźć, ale wciąż nie tracę nadziei. Może kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie.

Ostatni wracam do szatni wyrzucając po drodze kartki, które wciśnięto mi wbrew mojej woli. Jak zwykle jestem wściekły, bo znów się nie udało i wyładowuję złość na niewinnej szafce. Nikt nie rozumie tego wybuchu, bo przecież wygraliśmy. Ktoś klepie mnie po plechach i mówi, żebym nie przejmował się hotkami, co kwituję cichym parsknięciem. Trener chwali moją grę, zaangażowanie i cierpliwość do kibiców. Uśmiecham się pod nosem, bo przecież nie powiem mu, że to wszystko dla niej, że wciąż jeszcze łudzę się, że może kiedyś Ania podejdzie po meczu, tak jak wówczas. Ktoś zaprasza na piwo i dziwi się, że jako jedyny znów odmawiam. Kiedyś nie przepuściłbym takiej okazji, teraz nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Sięgam po telefon i zrezygnowany odkładam go szybko, gdy tylko stwierdzam, że nikt nie dzwonił i nie pisał. Wychodzę sam i wracam do mieszkania, gdzie wita mnie mokry nos labradora. Kupując psa liczyłem, że Majka pozna go jako szczeniaka i pokocha tak, jak wszystkie dzieci kochają wesołe szczeniaki. Liczyłem na to, że ze względu na niego będzie chciała częściej mnie odwiedzać. Głaszczę psa po wielkim łbie i kucam, by powiedzieć mu, że znów zawaliłem, że znów nie byłem wystarczająco dobry, by Ania pozwoliła mi spotkać się z córką. Patrzy smutno tymi swoimi brązowymi oczami i liże mnie po nosie machając nieśmiało ogonem. Czasem mam wrażenie, że nikt nie rozumie mnie tak dobrze jak ten pies.

Dwadzieścia miesięcy, trzy tygodnie i trzy dni. Kolejny mecz, tym razem wyjazdowy. Rozglądam się po zapełniającej się  hali i zaczynam przeczesywać ją wzrokiem. Staram się być w jak najlepszej formie, by spędzać jak najwięcej czasu na boisku. Staram się udzielać wielu wywiadów, bo być może trafią na któryś z nich. Próbuję pokazać światu, że się zmieniłem i mam nadzieję, że ona to zauważy.

Sędzia myli się i niesłusznie odbiera nam czwarty już punkt.  Uspokajam kolegę i namawiam go, by wrócił do gry. Zabawne, kiedyś to mnie ktoś musiałby odciągać, teraz ja to robię.

Znów z wymuszonym uśmiechem pozuję do zdjęć i znów podpisuję podtykane mi kartki.Tłumaczę jakiejś ładnej blondynce, że to miła propozycja, ale nie pójdę z nią na drinka. Patrzę na nią bez emocji, gdy krzyczy mi w twarz, że jestem zwykłym dupkiem i odchodzi. Ciekawe, czy wolałaby spotkać mnie sprzed dwóch lat... Przez chwilę obserwuję jej nerwowe ruchy, gdy opowiada coś koleżance. Kątem oka dostrzegam zbliżającą się szybko niską postać ubraną w róż, odwracam głowę w tamtą stronę i natychmiast podrywam się z miejsca by przycisnąć mocno do siebie zaskoczoną dziewczynkę. Trwam tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, czując, jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. Przerywa mi śmiech dziecka i piskliwe;
- Mówiłam mamie, że się ucieszysz! Puść mnie wujku, śmierdzisz!
Spełniam tą prośbę, stawiam ją na podłodze i kucam obok. Patrzę w jej roześmiane oczy i odnotowuję, jak bardzo się zmieniła. Urosła, wygląda na zdrową, pełną energii dziewczynkę. Na szczęście! Rozglądam się wokół, ale nigdzie nie widzę Ani. Pytam Majkę kto z nią przyszedł, a ona spuszcza główkę i udaje, że kokardka przy jej bucie jest bardzo interesująca.
- Majka, gdzie jest twoja mama?
Niechętnie podnosi na mnie oczy i mówi cichutko:
- Uciekłam jej.
Chcę zapytać, gdzie to było, ale nie muszę, bo dostrzegam zdenerwowaną Anię przeciskającą się pomiędzy kibicami kilka metrów od nas. Chwytam Majkę za rękę i idziemy w jej kierunku - ja zdecydowanie, ona sunie powoli noga za nogą.
- Nigdy więcej tego nie rób - mówię cicho, gdy docieramy do celu.  Widzę, że Ania również ma łzy w oczach, ale marszczy brwi niepewna chyba o co mi chodzi, więc kontynuuję - Nigdy więcej nie znikajcie. Pozwól mi być w waszym życiu. Proszę.
Kładę nacisk na ostatnie słowo i patrzę na nią wyczekująco. Po jej policzku spływa kilka łez, ale ociera je zdecydowanym ruchem. Kiwa szybko głową i kuca przy córce, by przytulić ją i przeprosić, że nie pozwalała jej iść do mnie. Ktoś robi nam zdjęcie, ale to nie ma znaczenia. Są. Odnalazły mnie.

Od roku jestem szczęśliwy. Rok temu w moim mieszkaniu zagościły na stałe różowe poduszki, misie i lalki, a ostatnio także książeczki i kolorowe zeszyty. Od roku jeden z pokoi jest ozdobiony tapetą w kwiatki i stoi w nim łóżko przykryte zieloną narzutą. Czasem ktoś śpi w tym łóżku. Od roku pewna mała dziewczynka mówi do mnie "tato". Pewnie nigdy nie będziemy normalną rodziną, ale zyskałem dwie najważniejsze osoby - córkę i przyjaciółkę.


Cuda się dzieją na bredniopisie. Misiek samotny, Zbyszek szczęśliwy... Jak to się mogło stać?
Więcej nie będzie. Mogłabym to kontynuować, tylko po co? Wolę Go jako chama.
Za dwa dni będzie nowe, jutro małe ogłoszenie. Albo ogłoszenie za dwa dni a nowe później, w zależności od tego, czy znajdę czas. Chyba mam zbyt ambitny plan na weekend ;)

32 komentarze:


  1. Na początku bardzo Cię przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego odcinka. Czytałam, ale zapomniałam go skomentować. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Bardzo się ucieszyłam gdy się dowiedziałam, że Zbyś może pomóc Mai i chcę to zrobić. Proszę, jak mała dziewczynka, może zmienić postępowanie i tok myślenia człowieka.
    Zbyszek powinien dziękować Ani, że zjawiła się w jego życiu wraz z Mają, Bo dzięki nim zmienił się jako człowiek, dorósł i dojrzał. Fajnie się czyta o takim poukładanym Zbyszku. :)
    To ja czekam na kolejną brednię, chodź dla mnie to nie są wcale brednie. Tylko genialne odcinki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam czego wybaczać, a Ty nie masz za co przepraszać. Pewnie sama wiesz, że miło jest widzieć komentarze, miło jest wiedzieć, że ktoś poświęcił odrobinę swojego cennego czasu i napisał, że był i czytał, ale nic na siłę ;)

      Usuń
  2. Wzruszyłam się! Ja się wzruszyłam! To moje wzruszenie jest absurdalnie dziwne:). To zdecydowanie wynik szalejących hormonów. Mój instynkt macierzyński mnie przeraża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba Twój pierwszy taki komentarz. Cieszę się :)

      Usuń
    2. Postanowiłam choć raz byc mało racjonalna i dać się ponieść emocjom (hormonom):):):)

      Usuń
    3. A to się tak da, żeby dać się ponieść emocjom na zawołanie? Czepiam się, wiem ;) Cieszę się, że trafiło na mnie z tymi emocjami.

      Usuń
    4. To tak nie działa. Nie da się na zawołanie, poprostu mam płodne dni i jakaś taka rodzinna bardziej jestem:):):):):):). To się zaraz skończy i wróci upierdliwa Gosia:)

      Usuń
    5. Jaka ja jestem głupia! Bardzo Ci dziękuję, właśnie wyjaśniłaś mi dlaczego to powyżej w ogóle powstało.

      Usuń
    6. My KOBIETY musimy sobie pomagać:)

      Usuń
  3. Jestem szczęśliwa. :) Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że umiliłam Ci trochę ten paskudny dzień.

      Usuń
  4. Wzruszające zakończenie! Tak niewiele potrzeba było żeby Maja i Zbyszek byli szczęśliwi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Idealne zakończenie :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. cudowne zakończenie. Jak dziecko potrafi wpłynąć na człowieka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja Ci powiem, że takiego Zbyszka lubię, nawet bardzo. Troskliwego, ułożonego, dla którego najważniejsza jest rodzina, a nie noce spędzone z ładną panienką. Jak widać, dzięki córce dojrzał. Dzieci jednak mają wielki wpływ na charakter człowieka. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nieco inaczej spojrzałam na niego po jednej wypowiedzi w słynnym ostatnio programie, ale nadal nie pasuje mi do takiej roli. Może kiedyś...

      Usuń
    2. Wiesz, każdy ma inne poglądy, takiego Zbyszka kupuję w hurtowych ilościach. ;)
      Ja na przykład nie potrafiłabym pisać o Kurku, bo po prostu ten facet mnie odrzuca. Prędzej odtańczyłabym jakiś erotyczny taniec na samochodzie sąsiada, niż napisała scenę seksu z Bartoszem. ;)

      Usuń
    3. I tu się z Tobą zgadzam :)Kiedyś miałam ambitny plan napisać coś o Bartoszu (na czyjąś prośbę) i utknęłam na pierwszym zdaniu. No nie potrafię... Moja wyobraźnia widzi go tylko jako uśmiechniętego dzieciaka, nawet nie chłopaka, nie mówiąc już wcale o mężczyźnie. Już łatwiej przyjmuję grzecznego Zbyszka.

      Usuń
    4. Oj, ja też. Przepraszam, ale dla mnie ani to przystojne, ani tym bardziej męskie. ;)

      Usuń
    5. Otóż to. Może jak dorośnie... ;)

      Usuń
  8. Nie przemawia do mnie taki Zbych... przepraszam. Nie kupuję go takiego. Serio. Nie potrafię tego wytłumaczyć, każdy tylko nie on. Jak mam bujną wyobraźnie tak on mi tu nie pasuję. Masz rację cuda tu się dzieją :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie też nie przemawia i właśnie dlatego wahałam się czy to pisać. Przeważyły głosy Czytelników. To nie jest on tylko jakaś marna namiastka.

      Usuń
  9. Rodzinny Zbyszek to taki słodki Zbyszek. Żeby on u mojej Julii był tak kochany...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że słodki Zbyszek to jak gorące lody... On nie jest słodki i w tym jego urok - mówię to ja, która zdecydowanie nie jest pod tym jego urokiem ;)

      Usuń
  10. Hmmm, zmienił się Zbyszek, zmienił. Jakiś taki on zbyt dobry jest, jakoś tak dziko. W sumie nawet cieszę się, iż to tak przebiega,a nie inaczej, bo w sumie lubię jak ktoś jest szczęśliwy, chociaż jak dla mnie Bartman mógłby cierpieć :D Pozdrawiam i dużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Weny na razie mi nie brakuje i dlatego za kilka dni pojawi się kolejna brednia :)

      Usuń
  11. Zasłużyli na takie zakończenie :). Zbyszek się zmienił, dojrzał, zrozumiał, a Maja potrzebuje ojca :). Czekam na kolejne :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Słodki Zbych, który dojrzał i docenił to co właściwie zyskał przypadkiem. Hm, lubię to, nawet bardzo :)
    VE.

    OdpowiedzUsuń