środa, 28 listopada 2012

Brednia II 3.

Chyba jest zdziwiona, gdy parkuję samochód i bez słowa wysiadam, ale idzie za mną. Nie wiem, czy nie robię właśnie najgłupszej rzeczy w życiu, ale przywiozłem ją do siebie. Mam dosyć siedzenia w samochodzie, a nie chcę, żeby ktoś zaczął węszyć kim ona jest. Ciekawie rozgląda się dookoła i idzie za mną do kuchni odpowiadając, że woli herbatę niż kawę. W pokoju siada na sofie a ja siadam obok zły, że nie jestem sam. Chyba to wyczuwa, bo mówi:
- Ogrzeję się trochę i zaraz pójdę. Nie martw się, nie zamierzam siedzieć ci na głowie, musisz spokojnie podjąć decyzję, żebym mogła jak najszybciej wrócić do Majki.
Rozbraja mnie tym, po raz kolejny mam wrażenie, że czyta mi w myślach. Czy to możliwe, że jestem aż tak przewidywalny, że ta obca kobieta potrafi mnie od razu rozgryźć?
- Opowiedz mi o niej.
Ha, tego nie przewidziała. Patrzy zdziwiona, ale po chwili zaczyna mówić. Opowiada o szoku wywołanym informacją o ciąży, o wątpliwościach czy mnie szukać, o pierwszych miesiącach, słowach, krokach, ulubionych zabawach, postaciach z bajek, koleżankach i potrawach. Nawet nie zauważam kiedy z biernego, niezainteresowanego słuchacza zmieniam się w śmiejącego wraz z nią i zadającego pytania. O mijającym czasie przypomina mi dopiero ciemność dookoła. Wstaję, by włączyć światło, a ona podrywa się spłoszona przepraszając, że zajęła mi tyle godzin. Uspokajam ją gestem i mówię obserwując jej uśmiech, który poszerza się coraz mocniej:
- Zostań. Rano pojedziemy do Warszawy.
Nie spodziewałem się, że rzuci mi się na szyję, ale przyznaję, że jest to całkiem miłe uczucie. Nowe uczucie. Nie wiem, co zrobić z rękoma, poklepuję ją więc lekko po plecach i mówię, że może spać na kanapie. Odsuwa się, przeprasza za ten wybuch radości i tłumaczy, że nie muszę jechać tak daleko, na początek wystarczy najbliższy szpital. Patrzy zszokowana, gdy odpowiadam, że chcę ją zobaczyć. Tak, chcę zobaczyć Maję. Zanim opuszczam jej tymczasowy pokój słyszę jeszcze, jak ona mówi:
- Obiecuję, że po wszystkim znikniemy. Nie chcę niszczyć twojego poukładanego życia.
Wychodzę, nie zwracając uwagi na te słowa.

Podróż mija w większości w milczeniu. Denerwujemy się, każde ze swoich, różnych powodów. W końcu dojeżdżamy i widzę, że najchętniej pobiegłaby nie czekając nawet na mnie, ale hamuje się, wiedząc, że jestem jej potrzebny. Zatrzymuję ją przed wejściem:
- Co właściwie jej powiedziałaś? Kim jestem?
Wbija wzrok w kostkę chodnikową.
- Wujkiem. Powiedziałam, że jadę po wujka, który może jej pomóc.
- A jeśli chciałbym jej powiedzieć prawdę?
Teraz patrzy mi prosto w oczy.
- Nie. Maja nie potrzebuje ojca na kilka dni czy tygodni, tylko na całe życie. Jesteś na to gotowy? Ona uczepi się ciebie z całej siły i nie zrozumie, kiedy znudzi cię zabawa w dobrego tatusia.
Wiem, że ma rację, więc kiwam głową i idę za nią labiryntem szpitalnych korytarzy. Spotykamy jakiegoś lekarza w białym kitlu, z którym wita się jak z przyjacielem i przedstawia mnie jako ojca Majki, a on natychmiast kieruje mnie do gabinetu. Kłucie, mierzenie, pytania, znów kłucie, nowa seria pytań... Uspokajam się, gdy słyszę, że osłabienie nie potrwa dłużej niż tydzień, a może nie być go wcale. Wypuszczają mnie ale nie wiem dokąd iść. Snuję się korytarzami dopóki nie dostrzegam Ani w jednej z sal. Wchodzę, a ona wita mnie promiennym uśmiechem. Niespotykane, zwykle kobiety inaczej reagują, gdy widzą mnie po raz kolejny... Dziewczynka wpatruje się we mnie wielkimi oczami, a kiedy mama mówi jej, że jestem tym wujkiem, po którego pojechała, ona także się uśmiecha i proponuje mi zabawę lalkami. Hmm, ja i zabawa lalkami... Ania śmieje się głośno i tłumaczy Małej dlaczego to nie jest dobry pomysł, a ona, o dziwo, kiwa główką i zgadza się ze wszystkim. Prowadzimy swobodną pogawędkę do czasu, aż Ania oznajmia, że chce porozmawiać z lekarzem i po prostu wychodzi. Maja patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem co robić. Po raz pierwszy od dawna jestem bezradny, a to przecież tylko mała dziewczynka, na dodatek podobno moja córka. O czym można rozmawiać z czterolatką? Ona wybawia mnie z opresji pytając gdzie pracuję. Dobre pytanie, Mała, o tym mogę opowiadać bez końca. Ze zdziwieniem stwierdzam, że kontakt z tym dzieckiem nie jest nawet trudny i kiedy Ania wraca zostaje wręcz zmuszona do obietnicy, że kiedyś pójdą na mecz z moim udziałem. Proponuję im bilety, ale ona stwierdza oschle, że sama zdecyduje, gdzie chce siedzieć i prosi mnie na rozmowę. Na korytarzu mówi, że wyniki będą jutro i jeśli będą po naszej myśli, za kilka dni oboje z Mają przejdziemy zabieg.

Siedzimy w szpitalu tak długo, aż w końcu Maja zasypia. Wychodzimy cicho i w milczeniu idziemy do samochodu. Jadę przed siebie, a Ania odruchowo zaczyna kierować mnie w stronę swojego mieszkania, by po chwili zaproponować herbatę. Odmawiam i wybieram spokój hotelowego pokoju rezygnując nawet z wieczornej porcji procentów. Zamiast tego dzwonię do klubu, wyjaśniam, dlaczego moja nieobecność może się przedłużyć i na szczęście trafiam na pełne zrozumienie. Zasypiam późno męczony wizjami umierającego dziecka, które ledwie znam.

Ranek budzi mnie wesołą melodyjką graną przez telefon. Odbieram nie patrząc kto dzwoni i natychmiast odsuwam słuchawkę od ucha, gdy ktoś krzyczy:
- Udało się!
No to testy na ojcostwo możemy sobie darować. Uśmiecham się przez całą zakorkowaną drogę do szpitala.

Kolejne dni są dziwne. Od rana do nocy siedzimy obok łóżka Majki i ten stan coraz bardziej mi się podoba. Nie, nie choroba i szpital, tylko towarzystwo. Są zupełnie inne od osób, z którymi zwykle spędzam czas. Nie mają w sobie ani grama głupoty plastikowych panienek, ani odrobiny próżności czy pozerstwa. Jest miło, po prostu miło. Może nawet mógłbym się do tego przyzwyczaić i zrezygnować z wieczorów w klubach. A potem przychodzi ten dzień.

Przygotowania do wszelkich zabiegów w szpitalu nie są niczym przyjemnym. Nastrój poprawia mi obecność Ani, która krąży między salą moją i Majki, by spojrzeć na mnie tymi swoimi szarymi oczami i uścisnąć pokrzepiająco dłoń. Nie musi nic mówić, a i tak ciągle dziękuje. Gdy w końcu pozwalają mi wstać, idę do niej i pytam jak poszło, a ona odpowiada, że jeszcze nie wiadomo. Kilka następnych dni i nocy spędzamy oboje na korytarzu czekając na najmniejszy strzęp informacji. Dowiadujemy się coraz więcej o sobie i coraz bardziej podoba mi się to, co słyszę. Nie protestuję, kiedy zmęczona osuwa głowę na moje ramię i zasypia, zamiast tego okrywam ją delikatnie bluzą. Dziwne, tydzień wcześniej wziąłem ją za natrętnego kibica, a teraz... Sam nie wiem, co teraz. Chyba po prostu lubię z nią przebywać. Przy niej czuję się lepszym człowiekiem i podoba mi się to uczucie.

Poprawa następuje powoli, ale ciągle następuje. Najpierw Maja jest potwornie zmęczona, rozdrażniona i ciągle chce spać. Później czuje się lepiej i odzyskuje apetyt. Po kolejnym tygodniu jej twarz zdobi zdrowy rumieniec, a oczy lśnią radosnym blaskiem, gdy przynoszę jej nową lalkę i proponuję wspólną zabawę. Ania patrzy na to z rozbawieniem i wcale się jej nie dziwię, bo nie nadaję się do tego, ale liczą się dobre chęci. Uspokojeni poprawą, po wielu dniach koczowania w szpitalu decydujemy się na noc w normalnym łóżku. W samochodzie Ania całuje mnie na pożegnanie w policzek dziękując za wszystko, wysiada i idzie w stronę bloku, by odwrócić się i jeszcze raz pomachać, zanim ostatecznie zniknie w środku. Jadę do hotelu i zasypiam, jak tylko moja głowa opada na poduszkę.

Budzę się, kiedy słońce jest już wysoko. Szybko się zbieram i jadę do szpitala nucąc po drodze jakąś melodię zasłyszaną od Majki. Zamieram, gdy zastaję puste łóżko. Biegnę do pokoju pielęgniarek, a one mówią spokojnie, że tak, owszem, Maja rano została wypisana, tak jak planowano. Planowano? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Jadę do ich mieszkania, ale domofon milczy. Ktoś wpuszcza mnie na klatkę i następne godziny spędzam siedząc na schodach i słuchając komunikatu abonent czasowo niedostępny tak długo, aż bateria rozładowuje się całkowicie. Wracam do hotelu, a po podłączeniu telefonu znajduję wiadomość od Ani. Tak krótką, że aż boli.
"Dziękuję. Znikamy tak, jak obiecałam".
Tyle, że ja już tego nie chcę. 

Znów mecz. Znów krzyki kibiców i te nerwowe spojrzenia przez siatkę. Tym razem bardziej niż boisko interesują mnie trybuny. Pewnie już zawsze tak będzie. Gdzieś tam może być moja córka, Maja. Może kiedyś uda mi się wypatrzeć jej oczy w tłumie, przecież Ania obiecała, że przyjdą zobaczyć mnie na żywo w akcji...


and so it is
just like you said it would be



Teoretycznie to jest koniec. To miał być koniec. Nie mam nic więcej poza ochotą by coś tu dopisać.
Nie wiem co będzie w piątek, ale coś będzie na pewno. Czwórka lub nowe.

29 komentarzy:

  1. I znowu płaczę. Dziękuję za to opowiadanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie czwórka w piątek;)...one nie mogły tak po prostu zniknąć;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego nie mogły? Mogły. Od początku tak właśnie to zaplanowałam.

      Usuń
  3. Dopisz coś, proszę, to nie może się tak skończyć... Nie teraz, kiedy cała trójka ma szansę! Kiedy Maja może mieć i ojca i matkę. Niech Ania da mu szansę, może będzie żałować tego że spróbowała, ale nie tego, że nic nie zrobiła. A to dużo gorsze. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lepiej spróbować niż żałować??? Mała i tak wcześniej czy później, może za 5-6 lat zorientuje się kto jej pomógł. Zapłaci za to Anka, gdy dziecko będzie miało pretensje o zatajenie kilku spraw. Anka żyje w kłamstwie od ponad 4 lat i warto by było rozpocząć z czystą kartą. Majka napewno chciała by mieć tatę, nawet weekendowego tatę. Lepszy taki niż zaden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy weekendowy niż żaden, o ile ten weekendowy chce nim być. Nie wyobrażam sobie Zbyszka z części pierwszej jako weekendowego tatusia.

      Usuń
    2. ...ale z III już tak:). Taka część samego siebie, drugie JA może pomóc stać się lepszym człowiekiem. W zasadzie tutaj nie ważny jest Zbyszek i Anka, najważniejsza jest Maja. Anka i tak zachowała się egoistycznie i to ona jest bardziej "nieczysta" niż on - kwestia ta tyczy się oczywiście samego zatajenia ciąży.
      Mój były partner to też "niebieski ptak" i nie żyjemy w sielankowych stosunkach, ale widzę ile radości mojemu dziecku sprawiają odwiedziny ojca. Ona rozumie więcej niż mnie samej się wydaje, a wiem też, że bez niego nie była by taka jak jest teraz.

      Usuń
    3. Z trójki tak, to prawda. Oczywiście, że dzieci potrzebują obojga rodziców, choćby weekendowo, o ile tylko rodzice dorośli do tej roli. Masz rację, że Ania nie jest czysta i gdyby to nie była fikcja, kiedyś by tego żałowała ;)

      Usuń
    4. To jest oczywista oczywistość:):). Ja myślę, że dorosnąć można do wszystkiego, trzeba właśnie tylko chcieć:)

      Usuń
    5. Trzeba chcieć, a emocjonalne dzieci mogą nie chcieć, szczególnie, że to zabiera im przyjemności, wolny czas itd itp.

      Usuń
  5. Jednak się przekonał i pomógł. Mało tego zaczął odczuwać chęć bycia ojcem dla Mai niż tylko wujkiem. Ja się zdecydowanie nie zgadzam na takie zakończenie i proszę Cię dopisz jeszcze przynajmniej jeden. Zgadzam się z @czytelniczka że lepiej mieć weekendowego tatę niż żadnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli masz ochotę i czas serdecznie zapraszam na rozdział 21 na blogu http://milosc-leczy-zlamane-serce.blogspot.com/ oraz na 3 rozdział na blogu http://dwiescie-piec-centymetrow-szczescia.blogspot.com/ Jeżeli któregoś nie czytasz zignoruj. Życzę miłej lektury ;)

      Usuń
  6. jeju, umiesz zaskakiwać. nie chcę, żeby to był koniec, naprawdę. napisz coś jeszcze, bo ta historia aż się prosi o ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że się prosi. Mnie wręcz błaga o to od niedzieli, ale jakoś nie jestem przekonana.

      Usuń
  7. Jakoś tak czuję, że dobrze mu tak. Na ten moment wcale nie jest mi go szkoda. Taka kara za to jaki był. Chociaż jakimiś wyższymi uczuciami z jego strony tutaj jestem zaskoczona.

    Czy ciąg dalszy, czy nowe...nieważne. Ważne, że od Ciebie. Czytam sobie rano i mam lepszy humor cały dzień, nawet jeśli historia jest smutna. Dziękuję za to.
    VE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się, że mogę dać Ci tą odrobinę radości. W najbliższym czasie nie będzie smutno, obiecuję :)

      Usuń
  8. Ja myślałam, że Ania przyjdzie z Mają na mecz, ale bardzo się rozczarowałam, że tak się nie stało. No i ta przemiana Zbigniewa, nie podejrzewałabym, że aż tak się przywiąże do swojej córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś pewnie przyjdzie. Przecież obiecała.

      Usuń
  9. Chcę czwóreczkę, i to koniecznie!
    No proszę, jak dziecko potrafi zmienić człowieka, jak dorosły facet potrafi się przywiązać do swojej córki, której tak naprawdę wcześniej w ogóle nie znał, ba, w ogóle nie wiedział, że jeden z jego plemników doprowadził do narodzenia Mai. Myślę, że mała powinna wiedzieć, kim jest jest tata. Czytelniczka ma rację, lepszy taki ojciec, którego ciągle nie ma, niż żaden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci zmieniają ludzi. Nie zawsze na lepsze, ale zmieniają ;)

      Usuń
  10. Mam nadzieję, że będzie kontynuacja! :) Nie wierzę, że ludzie się zmieniają, a czytając to bez oporów wierzyłam w zmianę Zbyszka :). A Ania zaimponowała mi swoim zachowaniem, ma dużo racji i wcale jej się nie dziwię, że zniknęła :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jesteś chyba jedyną, która popiera Anię :)

      Usuń
  11. Oj Zbysiu, Zbysiu, ty masz uczucia! Skrzywdziłaś Zbyszka, to mi się podoba. Ania zrobiła tak jak obiecała, więc w sumie nie powinien się jej dziwić. Mi by tu kontynuacja pasowała, ale to już zależy od ciebie, ważne aby się coś pojawiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawi się. Już nawet wiem co, ale nic nie powiem :)

      Usuń
    2. Jakbyś powiedziała to by niespodzianki nie było, a ja chcę mieć niespodziankę. Może być nawet szczęśliwy Zbyszek :D przeżyję jakoś heh.

      Usuń
    3. Czasem nawet takie cuda mogą się u mnie przytrafić ;)

      Usuń