poniedziałek, 27 maja 2013

Delusion 9.

Podciągnęła kolana pod brodę i usiłowała zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, ale mimo usilnych starań nie rozumiała niczego. Dlaczego wysyłał jej tak mylne sygnały? Co miał na myśli? Po co? Dlaczego wszedł w jej życie i trwał w nim, tworząc złudzenie, że tak ma być. W porządku, nie rozmawiali o przyszłości i podejrzewała, że nie będzie przyszłości wspólnej, ale, do cholery, chyba mogła zakładać, że facet, z którym śpi, powie coś więcej, zanim trzaśnie drzwiami. Czuła się jak zabawka rzucona w kąt, gdy pojawił się lepszy model. Nie, było jeszcze gorzej, bo nie wiedziała nawet z jakiego powodu wylądowała w tym kącie. Zdziwiła się, bo nie była smutna. Była wściekła. I tu zdziwiła się jeszcze bardziej, bo była wściekła na siebie. Przecież wiedziała. Przecież widziała. Widziała nawet, że od kilku dni się z nią żegnał. Tylko... co miało znaczyć to "kocham"? Właśnie to ją zgubiło. Chciała w to uwierzyć. Chciała dać się temu ponieść. Zapomnieć o wątpliwościach. Spróbować. Mieć nadzieję, że może tym razem. I po co? Po to, by usłyszeć, że on nie jest taki? Jaki? A ona niby była?
W zasadzie w ogóle się nie znali...
Może miał rację.
Może pomyliła się co do niego.
Może cudem uniknęła największego ze swoich błędów.
"Pięknie. Zamiast uczyć się na błędach, popełniam coraz większe."
To nie był miły wniosek, ale wystarczająco dobitny, by  stwierdziła, że dalsze siedzenie półnago na kanapie nie ma sensu, więc aby nadać następnym minutom nieco sensu, ubrała się i poszła do kuchni. Tam miało być lepiej, ale maszyna, okrzyknięta roboczo Maryśką, nie pozwoliła zmienić tematu rozmyślań. Kubek przeżył dwa upadki na blat, jednak rozpadł się na drobne kawałki, gdy za trzecim razem wylądował na płytkach. Pokręciła głową z dezaprobatą, gdy Marcel w popłochu opuścił pomieszczenie i zabrała się za zbieranie skorup. Stwierdziła, że to właśnie musi teraz zrobić. Posprzątać. Po nim. Musi uporządkować bałagan w swojej głowie. Nie zapomnieć, tylko zaakceptować. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie, jak niedawno planowała zemstę w razie, gdyby miał zrobić to, co właśnie zrobił. Teraz nie chciała zemsty. Nie chciała też, by wrócił. Nie, oczywiście, że chciałaby, aby wrócił, ale na jej warunkach. Przede wszystkim jednak chciałaby zrozumieć. Do zemsty nie miała ani powodów, ani ochoty. Dał jej miły czas, mnóstwo radości i kilka nowych doświadczeń. Tak naprawdę, to było warte cierpienia. A może to on był wart cierpienia? Może należał do tych, do których się ciągnie niczym ćma do ognia, choć doskonale się wie, że prędzej czy później skrzydła spłoną. Może taki właśnie był? Tylko dlaczego poszedł wtedy z nią? Dlaczego został? To ona, ćma, powinna szukać ognia...
Te pytania nie dawały jej spokoju. Podobnie, jak kilka jego drobiazgów, które złośliwie rzucały się jej w oczy. Próbowała zająć się zwykłymi rzeczami. Uczyła się, bo wtedy łatwiej było skupić myśli na czymś innym. Uczyła się tak, że Gosia otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Może nie uczyłaby się tak intensywnie, ba, pewnie nie uczyłaby się wcale, a już na pewno nie poszłaby na to głupie kolokwium, gdyby wiedziała, że on wybierze ten właśnie czas na zabranie swoich rzeczy z mieszkania. "Jak tchórz" pomyślała, gdy znalazła w skrzynce na listy klucz. Żałosne. Uważała go za dojrzałego faceta, tymczasem okazał się niewiele wartym dzieciakiem, który boi się przyznać do błędu. Chyba, że dla niego nie był to błąd. Chyba, że to właśnie taką przyszłość dla nich wybrał. Może to właśnie było to niemiłe miejsce, które dla niej znalazł?

Mijały dni, a pytania uparcie powracały. Gosia z niepokojem obserwowała jej płynne przyjścia od złości do histerycznego śmiechu. Nie komentowała już różowej koszulki, która na stałe zagościła w domowej garderobie Leny, komentowała za to jej izolowanie się od świata.
- Nie, to nie jest normalne, że nie chcesz iść - stwierdziła - Zawsze lubiłaś czwartki w Kubryku. Daję ci dwa dni. Słyszysz? Dwa dni! I ma wrócić moja Lena, albo sama ją sprowadzę.
Lena nie wróciła, więc Gosia postanowiła działać. Zwołała dziewczyny. O ile paluszki i gorzką czekoladę Lena, jak zawsze, pochłaniała w ilościach hurtowych, o tyle radość z ich przybycia udawała kiepsko. Nie pomogło nawet zaciągnięcie jej na balkon z bardzo mocnym drinkiem w ręce. Zwykle pomagało. Może to dlatego, że było za zimno? Lena przykucnęła przy barierce i nie chciała mówić. Nie chciała też pić. A, że nie chciała mówić, to nie powiedziała, że czuje się chora, ale nie chce sprawić im przykrości, więc udaje, że wszystko jest w porządku. Bo to musi być jakaś choroba, gdy człowiek nie myśli racjonalnie, niby widzi i słyszy, ale nie potrafi wyciągać wniosków? I tęskni za czymś, za czym tęsknić nie powinien i chyba nawet nie ma prawa. Nie powiedziała tego, więc Gosia snuła swoje domysły. To oczywiste, że obwiniała Andrzeja i nie przyszło jej do głowy coś tak banalnego, jak urażona duma i męczące myśli. Porażona jednym ze swych pomysłów, zaczęła nieco płaczliwie:
- Lena... A może ty w ciąży jesteś?
Przyjaciółka obrzuciła ją rozbawionym spojrzeniem. Nie chciało się jej tłumaczyć, że wie co to antykoncepcja. W ogóle nic się jej nie chciało.
- Nie powiesz mi chyba, że z nim nie spałaś...
No, tego faktycznie powiedzieć nie mogła. Spała z nim, owszem. Tyle, że w tym grzecznym rozumieniu. I, cholera, dobrze się z nim spało, a gdy miało dojść do tego mniej grzecznego, to on zwiał. Może coś jest z nią nie tak?
Łzy, jakie pojawiły się w jej oczach, dały Gosi odpowiedź, niekoniecznie właściwą, ale jednak odpowiedź, więc drążyła dalej.
- Co byś zrobiła, gdyby okazało się, że jesteś w ciąży?
- Zabiłabym się - odpowiedziała Lena i weszła do mieszkania. Nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Może po prostu było jej zbyt zimno. Może to zmęczenie. A może ta pieprzona choroba.
"Andrzejku, nabroiłeś, to posprzątasz" obiecała Gosia.
Gosia zawsze dotrzymywała obietnic, szczególnie tych dotyczących przyjaciół, a Lena była jej najlepszą przyjaciółką.


środa, 22 maja 2013

Delusion 8.

Tak, jak sobie obiecał, kolejne dni mijały jej szybko i radośnie. Sama się dziwiła, że jest to możliwe, ale najwyraźniej było. Nie przeszkadzał jej mokry śnieg, który oblepiał ciężką breją chodniki, bo jego dłoń ratowała ją przed upadkiem. Nie przeszkadzała jej konieczność czekania na spóźniający się autobus, bo czas zajmowało jej zgadywanie, co tym razem zaplanował na wieczór. Nie przeszkadzała jej nawet pewność, że coś przed nią ukrywa. Coś ważnego. Było jej dobrze. Zbyt dobrze, by się martwić, zresztą nie lubiła się martwić, a jeszcze bardziej nie lubiła robić tego, czego nie lubiła. Stwierdziła, że mogłaby przyzwyczaić się do jego obecności, a później przyznała cichutko, że właściwie, to już się przyzwyczaiła. Przyzwyczaiła się do wielkiego swetra, który miał niesamowitą zdolność do pojawiania się tam, gdzie akurat chciała usiąść. Przyzwyczaiła się nawet do porządku, który zaprowadził w jej kuchni i do tego, że Marcel wybierał zwykle jego kolana. Polubiła zasypianie przy nim i budzenie się pod jego ręką. Polubiła obecność kilku drobiazgów, które rozrzucił w różnych miejscach. Nie, przepraszam, on nie rozrzucał, ona rozrzucała, a on dla wszystkiego próbował znaleźć "odpowiednie miejsce". Śmiała się, gdy usłyszała z jego ust to określenie po raz pierwszy. Niesiona wybuchem radości, zapytała, jakie miejsce dla niej znalazł i miała ochotę kopnąć się w kolano za głupotę, gdy zobaczyła jego minę. Nie musiał nic mówić, by wiedziała, że coś jest nie tak, jak być powinno. Bardzo nie tak. Utwierdziło ją w tym jego nerwowe trajkotanie zupełnie bez sensu i celu.
A więc miejsce odpowiednie dla niej nie było miłe. Żadnego "na zawsze", żadnego "tylko ty", żadnych serduszek, pszczółek i kwiatków.
Świetnie. Przynajmniej z góry wie, na co może liczyć.
"Tylko po co tak się stara?" - gdyby była kimś innym, pewnie to pytanie nie dawałoby jej spokoju, podobnie zresztą, jak kilka innych pytań. Była jednak sobą i z otwartymi ramionami przyjmowała to, co los zechciał jej dać.
Skoro dał jej Andrzeja, nie miało sensu zastanawianie się nad nieprzyjemnymi aspektami tego daru. Sens miało skakanie przez kałuże, zakładanie mu czapki, którą zdjął po raz dwudziesty drugi, zasypianie przy nim, śpiewanie podczas gotowania i głupi taniec, który wspólnie ćwiczyli. No i śmiech, oczywiście. Śmiech zawsze ma sens.
Nie wiedziała, jak bardzo takie podejście do życia mu odpowiada i jak bardzo jest zgodne z jego własnym, choć w ostatnich miesiącach nieco o tym zapomniał. Nie wiedziała, że czasem wracał zmęczony i widok jej uśmiechu był jedynym, co dodawało mu sił. Nie widziała, że czasem obserwował ją ukradkiem, tak, jakby próbował zapamiętać każdy jej ruch, każdy gest, każdą reakcję, a najbardziej sposób, w jaki zamykała na chwilę oczy, by pomyśleć. Nie wiedziała też, że czasem miał ochotę uciec, bo zwyczajnie się bał. Bał się wpływu, jaki na niego miała. Bał się, że jeszcze kilka dni, jeszcze szczypta radości w jej oczach, jeszcze trochę wypitego razem wina, jeszcze odrobina zrozumienia podczas nocnych rozmów, jeszcze kilka jej oddechów muskających jego ucho, jeszcze parę innych głupot i nie będzie potrafił odejść. A miał świadomość, że odejść musi. Choćby dlatego, że nie był z nią szczery. I dlatego, że odbierał jej to, na czym jej zależało. Nie wiedział tylko, że coraz bardziej zależało jej na nim, nawet jeśli nikomu by się do tego nie przyznała. Łudził się, że jemu na niej nie zależy i udawał, że nie widzi związku pomiędzy nią, a niechęcią do swojego życia sprzed dnia, w którym ją poznał.

Pewnie połudziłby się jeszcze kilka dni, a ona jeszcze przez kilka dni udawałaby, że wcale jej na nim nie zależy, gdyby nie tamten wieczór. Zaczął się banalnie, bo czasem tak bywa, że studenci się uczą, a sportowcy trenują. Gdyby Lena wiedziała, co wydarzy się później, pewnie nie traciłaby czasu na naukę, ale przecież tego nie wiedziała. Wiedziała tylko, że chce skończyć te pieprzone studia, więc siedziała nad notatkami, gdy on wrócił z treningu. Nie była w nastroju do nauki, więc nie musiał jej długo namawiać, by zdecydowała się zostawić książki, zamówić pizzę i zasiąść z nim do obejrzenia filmu, który przyniósł. Oparła głowę na jego ramieniu w chwili, gdy na ekranie lała się krew, pomyślał więc, że się wystraszyła i postanowił ją objąć. Wtedy właśnie zorientował się, że ona wcale się nie boi. Ona się uśmiechała. I kiedy tak na nią patrzył, jego usta, zupełnie bez jego woli, wyrzuciły zdanie:
- Wiesz, myślę, że chyba cię kocham.
Zdziwił się, kiedy usłyszał te słowa wypowiedziane własnym głosem. Bardzo się zdziwił. Przecież jej nie kochał. Przecież był już czwartek, co oznaczało, że zostały im tylko trzy dni. Później przeanalizował to, co powiedział i lekko się uśmiechnął, bo to nie było kłamstwo. Nie złamał swojej obietnicy. "Myślę" i chyba" wykluczały powagę wyznania, prawda? Po prostu bardzo ją lubił, może nawet kochał, ale jak przyjaciółkę, a nie powiedział przecież, że kocha ją "w ten" sposób. Obserwowała emocje, które przebiegły przez jego twarz i też się uśmiechnęła, gdy w końcu zobaczyła ulgę. Zinterpretowała ją jako reakcję na zrzucenie ciężaru z serca, bo nie miała powodu, by szukać innych przyczyn. Nie miała też powodów powstrzymywać się dłużej z tym, co chciała zrobić od kiedy tak razem usiedli, a powstrzymywać się również nie lubiła, więc po prostu go pocałowała. Zaskoczyła go, ale było to miłe zaskoczenie. Mogłaby częściej go tak zaskakiwać. Mogłaby też częściej siadać na nim okrakiem i wyczyniać swym językiem te cuda w jego uchu. Nie zarejestrował momentu, w którym pozbawił ją wielkiej bluzy, ale zapamiętał, że nie miała pod nią niczego. Zapamiętał też, jak jęczała, gdy bawił się jej sutkami i jak wielką miał na nią ochotę. Wtedy właśnie jego komórka zaczęła grać melodyjkę, która grała jedynie, gdy dzwoniła Dorota. To go trochę otrzeźwiło. Najpierw pomyślał ze złością, że świetny moment sobie znalazła na pierwszy telefon z Kołobrzegu, później spojrzał na nabrzmiałe usta Leny i swoją dłoń, wciąż jeszcze spoczywającą na jej lewej piersi i stwierdził, że to zupełnie nie pasuje do dźwięków płynących z telefonu. Ba, to nigdy nie powinno się wydarzyć! Ruchem zdecydowanie zbyt  szorstkim zrzucił ją z siebie, wstał, chwycił komórkę, przeszedł kilka kroków i zawahał się. Zatrzymał się na chwilę, lecz nie odwrócił się. Nie miał dość odwagi, by spojrzeć jej w oczy.
- Przepraszam, nie jestem taki, jak myślisz.
I wyszedł trzaskając drzwiami tak, że aż podskoczyła.
- Skąd możesz wiedzieć, co o tobie myślę? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy - wyszeptała, choć nikt jej nie słuchał. Nawet Marcel akurat postanowił się gdzieś ulotnić.


Przepraszam za opóźnienie. Nie obiecuję, że będzie lepiej, ale na pewno skończę to opowiadanie.

poniedziałek, 13 maja 2013

Delusion 7.

 - Co tu robisz? Nie powinieneś być teraz w Irlandii? - zapytała, a chłód bijący z tego pytania zmył ciepło, którego źródła nie zdołał rozpoznać.
Odpowiedział jej uśmiech, pozornie sympatyczny i jakby odrobinę przepraszający, lecz kłamliwy, bo z oczu Pawła nadał biła wściekłość.
- Tęskniłem za tobą - zaczął, udając niepewność, lecz szybko dodał, nie kryjąc już prawdziwych intencji - ale widzę, że szybko się pocieszyłaś.
Andrzej postanowił zareagować, gdy zapadła pełna napięcia cisza, a jej zmieszanie musiała dostrzec również sąsiadka, która nieudolnie próbowała ukryć swą obecność za zamkniętymi drzwiami.
- Pocieszyłaś? - zaczął, obejmując ją z tyłu i splatając dłonie na jej brzuchu w geście tak naturalnym, jak wszystko, co robił - Nie mówiłaś, że potrzebujesz pocieszenia, Skarbie.
Złapał jej pełne ulgi i chyba wdzięczności spojrzenie, po czym spokojnie oparł brodę na jej wilgotnej głowie i obserwował oburzenie, które chyba nie było udawane.
- Bo nie potrzebowałam! Co naprawdę tu robisz, Paweł?
Teraz to brunet się zmieszał i niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
- Bo, widzisz... w Irlandii nie było żadnej pracy...  Aśka oszukała mnie... Chciała tylko, żeby ktoś był zazdrosny... A moje mieszkanie już nie jest moje i ... i nie mam gdzie się podziać...
Andrzej poczuł, że musi zareagować, zanim zrobi to Lena. Troje to już tłok, a ten facet mógł wszystko zniszczyć.
- A dlaczego miałoby nas to interesować? - wypalił.
Brunet obrzucił go morderczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, za to Lena odzyskała kontrolę nad sobą i stwierdziła lodowatym głosem.
- Dokładnie. Dlaczego miałoby nas to interesować? - i nie czekając na odpowiedź kontynuowała - Wybacz, nie mam teraz czasu.
Zatrzasnęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Podobnie, jak Andrzej. Uśmiechnęła się, nie, ona się nie uśmiechnęła, ona się rozpromieniła.  Nie mógł wiedzieć, że jej radość była szczera, bo dostrzegła fałsz w zachowaniu Pawła i stwierdziła, że wcale nie cieszy się, że go widzi. Nie mógł też wiedzieć, że ciepło, które zobaczył w jej oczach, było wytworem jego wyobraźni. Pocałowała go nieśmiało w policzek, podziękowała i pobiegła do łazienki. A on został jeszcze chwilę w przedpokoju i zastanawiał się nad tym, co właśnie odpieprzył. Spławił byłego faceta Leny. Faceta, któremu być może na niej zależało. Faceta, o którym opowiadała mu kilka godzin wcześniej, nie kryjąc smutku i tego, że darzyła go uczuciem większym niż sympatia, choć nie była to może miłość jej życia. I po co? Po to, by to jemu, a nie Pawłowi poświęciła najbliższe dni. Zastanawiał się dlaczego nie potrafił znieść myśli, że ona mogłaby chcieć tego, by to Paweł był teraz przy niej. Czy to zazdrość? Odpędził ten pomysł. Raczej egoizm. Gdzieś z tyłu głowy pulsowała jednak nieznośna myśl, że on przecież odejdzie. Całkiem niedługo odejdzie. A ona zostanie sama. A mogłaby nie być sama, gdyby nie jego egoizm. Nawet, jeśli ten cały Paweł nie podobał mu się. Nawet, jeśli sprawiał wrażenie oszusta. Nawet, jeśli ona sprawiała teraz wrażenie zadowolonej. Była zadowolona, bo była nieświadoma. Gdyby była świadoma tego, co dla niej przygotował, nie nuciłaby teraz do swojego odbicia w lustrze. Zastanawiał się jeszcze, czy zawsze był takim sukinsynem, czy to ona wyzwala w nim tą cechę.
Miał coraz gorsze przeczucia.
Miał wrażenie, że to, co zrobił, to była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobił kiedykolwiek.
Nie, to była najgłupsza rzecz.
I poczuł, że przyjdzie mu za to zapłacić.
I pewnie z tego powodu obiecał sobie, że jej to wynagrodzi. Że sprawi, aby ten tydzień z haczykiem był najlepszym tygodniem z haczykiem w jej życiu.  
- Lena! - krzyknął, choć łazienka nie była aż tak daleko, by musiał krzyczeć -  Musisz iść na ten wykład?
Otworzyła drzwi i obrzuciła go pytającym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami i bąknęła:
- Właściwie to nie muszę. 
- Świetnie! Ubierz coś luźnego - rzucił i zniknął w kuchni zastanawiając się, czy nie robi właśnie kolejnej głupiej rzeczy tego dnia. Chłopacy byli dociekliwi i lubili wpieprzać się w cudze życie, a on rzadko kogoś przyprowadzał, więc Lena wywoła lawinę pytań. Właściwie nigdy nikogo nie przyprowadził, bo Dorota nawet na mecze przychodzi niechętnie. I zawsze później się kłócą. Ale to nie jest problem na teraz. Teraz problemem było, jak przekonać tą bandę wyrośniętych dzieciaków, że Lena to tylko jego koleżanka. W końcu niektórzy z nich znali Dorotę, a nawet ją lubili...
Ona tymczasem stała przed szafą i rozważała różne znaczenia słów "coś luźnego". W końcu stwierdziła, że pierwsza myśl jest najlepsza i wybrała leginsy świetnie podkreślające jej długie nogi oraz tunikę w odcieniu pasującym do jej oczu. Poczuła zadowolenie, gdy zobaczyła w jego oczach podziw, lecz, gdy podziw taki zobaczyła w oczach bandy jego klubowych kolegów, była już tylko skrępowana. Zasiadła na wskazanym krzesełku z wielką plakietką z napisem "Gość" przypiętą do dekoltu, choć i bez tej plakietki wszyscy obecni wiedzieli, że jest gościem. Gościem Andrzeja. Wolałaby nie widzieć rzucanych mu wymownych spojrzeń. Wolałaby nie mieć tej cholernej plakietki, która dawała im świetny pretekst do gapienia się na jej biust, bo chyba nikt nie uwierzyłby, że można przez pół minuty składać w całość cztery litery. Wolałaby nie słyszeć wypowiedzianych kilkukrotnie pod jego adresem sugestii, że podupadł na zdrowiu psychicznym. Wolałaby nie widzieć jego zmieszania i nie słyszeć nerwowych prób ucieszenia kolegów. Wolałaby nie wiedzieć, że "wyjaśni im wszystko później". Wolałaby, żeby to jej wszystko wyjaśnił.
A skoro nie miał takiego zamiaru, to postanowiła się chociaż dobrze bawić.
Właśnie dlatego stanęła na krzesełku i zaczęła udawać sędziego w treningowym meczu, który rozgrywali. Nie ważne, że nie znała zasad. Oni znali. To wystarczało, bo z ich reakcji potrafiła wyczytać, komu należy się punkt. Nie potrafiła rozgryźć jedynie Andrzeja.
I wtedy zrozumiała, że nie miałaby pojęcia, gdyby ją okłamał.
Zrozumiała, że wszystko, co mówił, mogło być kłamstwem.
A później zrozumiała, że tak naprawdę, to niewiele mówił.
Może więc nie kłamał?
Może powinna mu zaufać?
Na koniec zrozumiała, że właściwie to on ma więcej do stracenia.
Nie miała pojęcia, jak prawdziwe jest to odkrycie, a jednak obiecała sobie, że nadszedł czas, by przestać być ofiarą.
Że zniszczy go, jeśli okaże się draniem.


Znów ktoś odebrał mi czas. Wszystko nadrobię. Kiedyś.  
Jakieś życzenia? Nie obiecuję, że spełnię, ale kto wie... Może, na przykład, wysłać Andrzejka na Syberię?
I, jeśli możecie i macie ochotę, trzymajcie za mnie kciuki... Mam szansę na coś, na czym bardzo mi zależy. 
Uś, pamiętam. Potrzebuję tylko trochę wolnych minut, a z tym ostatnio nie jest najlepiej.

wtorek, 7 maja 2013

Delusion 6.

Przewracała się z boku na bok, ale nadal nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to przez alkohol, a nie dlatego, że niedawno opowiedziała historię swojego życia facetowi, o którym jej przyjaciółka czyta na sportowych stronach gazet. Co gorsza, sama wiedziała o nim niewiele, bo wszelkie prywatne pytania zbywał tekstem, że jest nudny i woli posłuchać o niej. A jej podobało się to zainteresowanie. Schlebiało jej. Na tyle, że pozbyła się wszelkich zahamowań i opowiedziała mu wszystko. Cóż, zawsze lubiła mówić, a rzadko trafiała na dobrego słuchacza... Wmawiała sobie, że to właśnie z tego powodu leży teraz, wpatrując się w sufit i nie ma to związku z przyspieszonym tętnem i natrętną świadomością, że on leży po drugiej stronie cienkiej ściany, na niewygodnej kanapie, na której umieściła go mimo, że prezentował minę bardziej przekonującą, niż kot ze Shreka. Nie chciał wracać do siebie, gdziekolwiek to było. Ona również nie chciała, by wracał, ale nie znaczyło to, że musi wpuścić go do swojego łóżka, prawda? Teraz żałowała swojej decyzji. Był tak blisko, że gdyby nie kawałek muru, czułaby dokładnie jego ciepło, jednak na tyle daleko, że żadnego ciepła nie czuła. On też nie spał. Analizował to, co niedawno usłyszał. Cieszył się, że  jednak zadał pytanie, którego w sumie zadawać nie chciał, bo przynajmniej ma szansę uniknąć wpisania się w ciąg nieciekawych typków, na których niewątpliwie miała pecha trafić ta dziewczyna. Obiecał sobie, że nie będzie jej okłamywał. Nie, nie powie jej całej prawdy, bo od razu wyrzuciłaby go za drzwi, a tego przecież nie chciał, ale nie będzie też kłamał. Powie jej tyle, ile będzie mógł. I spróbuje jej nie skrzywdzić. Zbyt mocno. O ile to możliwe. Ale spróbuje. Przewrócił się na drugi bok i westchnął, gdy usłyszał, że ona zrobiła to samo za ścianą. Zaczął się zastanawiać, co zrobiłaby, gdyby do niej poszedł. Powiedziała mu wyraźnie, że chce spać sama, a on nie był z tych, którzy na siłę wpraszają się dziewczynie do łóżka. Gdyby tylko kanapa nie była tak krótka... Wstał cicho, bo nie chciał obudzić jej, gdyby jednak spała. Zawahał się, gdy stanął przed jej sypialnią, lecz niedomknięte drzwi aż się prosiły, by je pchnąć, i to właśnie zrobił. Uniosła się na łóżku, gdy usłyszała kroki, więc wyjaśnił:
- Twoja kanapa jest strasznie niewygodna.
Nie odpowiedziała, za to przesunęła się, robiąc mu miejsce. Wsunął się pod kołdrę, z ulgą stwierdzając, że jej łóżko, wraz z dostawioną pufą, ma całkiem przyzwoitą długość. Przytulił się do jej pleców i z przyjemnością wciągnął w nozdrza jej zapach zmieszany z wonią owocowego płynu do kąpieli, którym pachniało całe mieszkanie od czasu, gdy opuściła łazienkę. Z jeszcze większą przyjemnością odnotował, że Lena zamarła i spięła mięśnie, lecz nie odepchnęła go i rozluźniła się po chwili. Leżeli tak bez słowa i ruchu. Drażnił oddechem jej kark i sprawiał, że jej ramiona ozdobiła gęsia skórka. Cieszyła się, że otaczają ich całkowite ciemności, więc pozostanie to jej tajemnicą. Mówiła sobie, że powinna go odepchnąć, w zasadzie powinna go wyprosić. Tyle, że nie chciała. Było jej dobrze. Bezpiecznie. I wreszcie poczuła, jak ciepło rozchodzi się po jej zmarzniętym ciele, postanowiła więc, że tym razem pozwoli mu zostać. Jemu tez było dobrze, choć, gdyby go zapytać, na pewno nie nazwałby tego uczucia poczuciem bezpieczeństwa. Raczej podnieceniem. Już, już chciał pocałować jej kark, gdy usłyszał, że ona oddycha miarowo. Zasnęła. Pomyślał jeszcze, że chyba musi coś z tym zrobić, bo najwyraźniej wyszedł z wprawy, skoro dziewczyna, która mu się podoba, zasypia, gdy on znajduje się tak blisko. I również zasnął. Z góry, ze swojej ulubionej szafy obserwował ich Marcel. Marcel miał rację, odwracając wzrok ze znudzeniem i koncentrując się ponownie na porządkowaniu sierści. Tej nocy nie miało się tam zdarzyć już nic ciekawego.

Każdemu trafiają się takie poranki, że od samego początku, od chwili, gdy ciszę rozerwie natrętny dźwięk budzika, wiemy, że wydarzy się coś złego. Niby nic na to nie wskazuje, a jednak nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości. Wszystko wokół zdaje się krzyczeć ostrzegawczo, a my nie wiemy czego się spodziewać, z której strony nadejdzie zagrożenie i jak wiele mamy do stracenia. Uśmiechamy się, chyba tylko po to, by dodać sobie nieco wiary we własne siły i udajemy, że jest tak, jak być powinno. Próbujemy zaklinać rzeczywistość, lecz prędzej czy później i tak coś przypomni nam o tym paskudnym porannym uczuciu.
To nie był jeden z tych poranków.
To był jeden z poranków okraszonych speszeniem i cichym drwiącym uśmieszkiem wewnętrznego głosu. To, co nocą wydawało się akceptowalne, bo normalne nie było nawet w nocy, okazało się dziwne, gdy zadzwonił budzik. Nie wiedziała co zrobić, gdy zrozumiała, że ciężar, który czuje na sobie to nic innego jak jego ręka i ciężar ten jest na tyle duży, że wyłączenie dzwonka pozostanie w sferze jej marzeń. A może tak tylko sobie wmawiała, by móc poleżeć jeszcze kilka minut. Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy ręka ta ruszyła się, irytujący dźwięk ustał, poczuła za to ciepły oddech na karku i usłyszała zachrypnięte pytanie:
- Zawsze wstajesz tak wcześnie?
Uśmiechnęła się pod nosem i wyjaśniła, że tylko w poniedziałki, bo poranne poniedziałkowe wykłady są jedynymi ciekawymi w ciągu całego tygodnia. Westchnął i stwierdził, że w takim razie przygotuje śniadanie. Korzystając ze swobody, jakiej nigdy rano nie miewała, pobiegła do łazienki i siedziała tam do czasu, aż usłyszała dzwonek do drzwi. On też go usłyszał i odruchowo poszedł w kierunku dźwięku, nie zastanawiając się, że może to nie jest zbyt odpowiednie, by otwierać przed kimś jej mieszkanie w samych bokserkach po zaledwie trzech dniach znajomości. W każdym razie, gdy już otworzył te cholerne drzwi, a po ich drugiej stronie napotkał pełne zdziwienia spojrzenie jakiegoś bruneta, pomyślał, że to był dobry pomysł. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy to spojrzenie szybko ze zdziwienia przeszło do wściekłości, a obok gościa dostrzegł wielką walizkę. Wiedział już kogo ma przed sobą, nie wiedział tylko co z tym zrobić. I kiedy tak mierzyli się spojrzeniami, żałując, że nie posiadają umiejętności bazyliszka, albo chociaż rewolwerów przypiętych do pasa, jak w porządnym westernie, z łazienki wyszła ona. A w zasadzie wybiegła. Z mokrymi włosami, które wciąż jeszcze wycierała ręcznikiem i niedokończonym makijażem. Nie uszło uwadze Andrzeja, że wyglądała pięknie. Nie uszło tez jego uwadze, że gdy zobaczyła bruneta, ścisnęła wargi w wąską, niemal białą kreskę, lecz w jej oczach pojawiło się cudowne ciepło. Nie znał tego spojrzenia. Może to radość? Może nadzieja? Uszło za to jego uwadze, że jego własne dłonie zbiły się w twarde kule, zęby zacisnęły ze złością i miał ochotę zatrzasnąć te drzwi, przy okazji obijając nieco nos stojącemu za nimi, i próbować przekonać ją, że to był tylko natrętny akwizytor. Albo zaciągnąć do łóżka i sprawić, by zapomniała o tym, co wywołało to ciepłe spojrzenie. Bo jednak trochę głupio byłoby tak tu, przy tym intruzie, choć i tej opcji nie wykluczał, gdyby nie miał wyboru.
A najbardziej chciałby sprawić, by to na niego tak patrzyła.
Owszem, całkiem sporo uszło jego uwadze.


Nie tylko Dorotka może namieszać ;)
Nie potrafię wyobrazić sobie kolejnego sezonu. Może po prostu mam kiepską wyobraźnię.

środa, 1 maja 2013

Delusion 5.

Zwlokła się z kanapy, gdy dzwonek po raz trzeci oznajmił, że ktoś po drugiej stronie drzwi się niecierpliwi. Otworzyła je z impetem i zamiarem opieprzenia Gosi, że nie używa klucza, który przecież miała, jednak nie zrobiła tego. Nie dlatego, że nagle straciła ochotę. Nie dlatego, że Gosia oprócz słodyczy i alkoholu przyniosła również ich ulubione pikantne chipsy. Nie, nie... Nie opieprzyła Gosi, bo po prostu nie była to Gosia. To był Andrzej, na wizytę którego straciła wszelką nadzieję dwie godziny wcześniej i z powodu utraty tej nadziei zadzwoniła po przyjaciółkę. Dlatego teraz stała z szokiem wypisanym na twarzy i ustami otwierającymi się po to, by za chwilę się bezdźwięcznie zamknąć, dając mu czas na dogłębną analizę jej stroju, na który składała się nieco przyduża koszulka w przykuwającym wzrok odcieniu ostrego różu. Wyłącznie koszulka. No i jeszcze skarpetki, ale one specjalnie go nie interesowały... Już chciała wyjaśnić, że to jej ulubiony strój rozpraszający smutki, ale stwierdziła, że ta wiedza raczej nie jest mu potrzebna do szczęścia. Co gorsza, mógłby zapytać jakie smutki rozprasza, a nie musiał przecież wiedzieć, że sam jest, a w zasadzie był, sprawcą jej złego humoru. Zamiast cokolwiek tłumaczyć, stwierdziła tylko:
- Myślałam, że nie przyjdziesz.
Uśmiechnął się zniewalająco i zaczął trajkotać, mijając ją i idąc wgłąb mieszkania, jakby bywał w nim od zawsze, o tym, że musiał zostać dłużej (zawahał się na moment) w pracy. I że chciał zadzwonić, ale nie miał jej numeru. A później musiał załatwić kilka spraw no i pomyślał jeszcze, że pewnie nic nie jadła, więc pojechał po chińszczyznę. A do chińszczyzny najlepsze jest piwo, a najlepsze piwo jest... w tym momencie przestała go słuchać. Efektownie plasnęła swoją dłonią w czoło, czym wywołała jego pytające spojrzenie, więc wyjaśniła:
- A podobno to kobiety dużo gadają.
Wzruszył ramionami i pewnie odpyskowałby jej, bo wielokrotnie się już przekonała, że ripostę ma ciętą, ale zaskoczyło go trzaśnięcie drzwiami i krzyk:
- Co to za debil i co ci zrobił?
Właściwie ją również to zaskoczyło, bo zdążyła już zapomnieć o Gosi, która niczym tornado wtoczyła się właśnie do pokoju i zamarła na środku. Obrzuciła Lenę krótkim spojrzeniem, po czym wbiła wzrok w jej towarzysza, by po dłuższej chwili wymamrotać:
- A....A....Andrzej? 
Gdy odzyskała już zdolność mówienia, dodała jeszcze oskarżycielskim tonem, dla wzmocnienia efektu celując w Lenę palcem wskazującym:
- Zamorduję cię.
Lena przerzuciła w myślach wszystkich byłych i niedoszłych chłopaków Gosi, ale żadnego Andrzeja nie znalazła. Przerzuciła więc bliższych i dalszych znajomych i tu również nic. Co jak co, ale takiego dwumetrowca Gosia, nałogowo robiąca wszystkim zdjęcia, by nie ukryła. Gdy cofnęła się do przedszkolnych kolegów, przerwał jej śmiech przyjaciółki i jej wesołe pytanie :
- Ty naprawdę nie wiesz kim on jest?
Nie, wcale nie było to krępujące. Ani niegrzeczne. Zupełnie. Cóż, zmarszczyła brwi, zagryzła wargę i zapytała nieśmiało:
- A powinnam?

Trzy godziny później nadal była naburmuszona i po raz setny mówiła sobie, że więcej z nimi pić nie będzie. Obiecała Andrzejowi, że wypije z nim kieliszek wina "na zgodę", nie przewidziała tylko, że będzie wciąż uzupełniał poziom alkoholu, nie pozwalając, by ten kieliszek kiedykolwiek się skończył. Po raz setny obiecywała też sobie, że jeśli jeszcze kiedyś Gosia wpadnie na pomysł, który wyda się jej niedorzeczny, zgodzi się na wszystko. Tak, jak powinna się zgodzić na zakup jakiegoś karnetu do Łuczniczki. Pokręciła głową nad swoją ignorancją. Jak mogła myśleć, że w tej hali odbywają się tylko koncerty? Kiepskie koncerty zresztą... Przyjrzała się swoim towarzyszom i poczuła nieprzyjemne ukłucie zazdrości, widząc jej zachwycone spojrzenie i jego uśmiech. Westchnęła i zajęła się głaskaniem Marcela, nie wiedząc nawet, że Andrzej ukradkiem obserwuje jej ruchy, a Gosia uśmiecha się pod nosem, by po chwili wstać i oznajmić, że jest potwornie zmęczona. Gdy zostali sami odgarnął włosy z jej czoła i poprosił.
- Skarbie, nie złość się już.
Skarbie??? Uśmiechnęła się nieśmiało, bo w sumie to było miłe, a on wykorzystał jej nieuwagę, by posadzić ją na swoich kolanach i zapytać:
- Więc kim on jest i co ci zrobił?
No i przestało być miło... Ona zagryzła wargę i rozpaczliwie szukała właściwej odpowiedzi. On miał ochotę odgryźć sobie język natychmiast po tym, jak zadał to pytanie. Przecież nie miał się o niej niczego dowiadywać. Przecież miał tylko spędzić z nią trochę czasu. Przecież właściwie nie interesowała go odpowiedź. A może problem tkwi w tym, że, owszem, interesowała go i to bardzo. Tak samo, jak wszystko, co związane z Leną.


Nie działa...