piątek, 30 listopada 2012

Brednia II 4.

Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni minęły od czasu, gdy widziałem Maję po raz ostatni. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni poszukiwań. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni rozmyślań. Zniknęły. Jakby nigdy ich nie było, a cały tamten pobyt w Warszawie był wytworem mojej wyobraźni. Na nic się zdały wysiłki detektywa, na nic moje wysiłki. Wszystkie wiadomości wracają nieodebrane, telefonu nikt nigdy nie włącza. Maja musi być pod opieką jakiegoś szpitala, żaden jednak o niej nie słyszał. Muszą  gdzieś mieszkać, Ania musi gdzieś pracować, ale nikt nie trafił na najmniejszy nawet ślad. Nie pomogły ogłoszenia w prasie i billboardy, które wykupiłem w różnych miejscach kraju. Może ich treść była zbyt ogólna, nie mogłem jednak podpisać ich swoim nazwiskiem, chciałbym, ale dla ich dobra nie mogłem tego zrobić. Może wyjechały za granicę, a może Ania stwierdziła, że Majce będzie lepiej bez takiego ojca lub wujka jak ja. Na pewno tak właśnie stwierdziła, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości i nie obwiniam jej za to. Sam nie uwierzyłbym w swoje zapewnienia o dobrych intencjach, a przecież nawet nie próbowałem jej o tym zapewniać. Nie powiedziałem jej nigdy, że zależy mi na kontakcie z córką, nie poprosiłem by pozwoliła mi się z nią spotykać. Dopiero kilka tygodni później zdałem sobie sprawę z tego, że Ania nie zniknęła bez ostrzeżenia - ona dała mi szansę, dała mi kilka szans,  ale nie wykorzystałem żadnej z nich. Założyłem, że zawsze będą gdzieś blisko, bo ja tego chciałem, nie wziąłem pod uwagę tego, czego chcą one i obietnicy złożonej przez Anię na początku. Głupi egoista!

Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni analizowania jakim skończonym skurwielem kiedyś byłem. Zadziwiające, jak bardzo człowiek może się zmienić, zadziwiające jak bardzo ja się zmieniłem a to wszystko dzięki mroźnym dniom spędzonych w szpitalu ponad rok temu. Dzięki małej dziewczynce i jej mamie. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni nowego Zbyszka. Właściwie to nowy Zbyszek pojawił się jeszcze wcześniej - tamtego dnia, kiedy poznałem Majkę. Od tego dnia wszystko, co robię, robię z myślą o niej.

Pierwszy mecz nowego sezonu. Wychodzę na rozgrzewkę i od razu zaczynam lustrować wzrokiem trybuny zgodnie z ustalonym kiedyś schematem. Robię to mechanicznie wykorzystując każdą wolną chwilę, każdą przerwę. Na początek miejsca niewidoczne spoza boiska, później inne. Rząd po rzędzie, sektor po sektorze, dyskretnie, żeby nie podnosić z miejsc dziewczynek w przykrótkich spódniczkach. Nigdy nie udało mi się ich odnaleźć, ale wciąż nie tracę nadziei. Może kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie.

Ostatni wracam do szatni wyrzucając po drodze kartki, które wciśnięto mi wbrew mojej woli. Jak zwykle jestem wściekły, bo znów się nie udało i wyładowuję złość na niewinnej szafce. Nikt nie rozumie tego wybuchu, bo przecież wygraliśmy. Ktoś klepie mnie po plechach i mówi, żebym nie przejmował się hotkami, co kwituję cichym parsknięciem. Trener chwali moją grę, zaangażowanie i cierpliwość do kibiców. Uśmiecham się pod nosem, bo przecież nie powiem mu, że to wszystko dla niej, że wciąż jeszcze łudzę się, że może kiedyś Ania podejdzie po meczu, tak jak wówczas. Ktoś zaprasza na piwo i dziwi się, że jako jedyny znów odmawiam. Kiedyś nie przepuściłbym takiej okazji, teraz nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Sięgam po telefon i zrezygnowany odkładam go szybko, gdy tylko stwierdzam, że nikt nie dzwonił i nie pisał. Wychodzę sam i wracam do mieszkania, gdzie wita mnie mokry nos labradora. Kupując psa liczyłem, że Majka pozna go jako szczeniaka i pokocha tak, jak wszystkie dzieci kochają wesołe szczeniaki. Liczyłem na to, że ze względu na niego będzie chciała częściej mnie odwiedzać. Głaszczę psa po wielkim łbie i kucam, by powiedzieć mu, że znów zawaliłem, że znów nie byłem wystarczająco dobry, by Ania pozwoliła mi spotkać się z córką. Patrzy smutno tymi swoimi brązowymi oczami i liże mnie po nosie machając nieśmiało ogonem. Czasem mam wrażenie, że nikt nie rozumie mnie tak dobrze jak ten pies.

Dwadzieścia miesięcy, trzy tygodnie i trzy dni. Kolejny mecz, tym razem wyjazdowy. Rozglądam się po zapełniającej się  hali i zaczynam przeczesywać ją wzrokiem. Staram się być w jak najlepszej formie, by spędzać jak najwięcej czasu na boisku. Staram się udzielać wielu wywiadów, bo być może trafią na któryś z nich. Próbuję pokazać światu, że się zmieniłem i mam nadzieję, że ona to zauważy.

Sędzia myli się i niesłusznie odbiera nam czwarty już punkt.  Uspokajam kolegę i namawiam go, by wrócił do gry. Zabawne, kiedyś to mnie ktoś musiałby odciągać, teraz ja to robię.

Znów z wymuszonym uśmiechem pozuję do zdjęć i znów podpisuję podtykane mi kartki.Tłumaczę jakiejś ładnej blondynce, że to miła propozycja, ale nie pójdę z nią na drinka. Patrzę na nią bez emocji, gdy krzyczy mi w twarz, że jestem zwykłym dupkiem i odchodzi. Ciekawe, czy wolałaby spotkać mnie sprzed dwóch lat... Przez chwilę obserwuję jej nerwowe ruchy, gdy opowiada coś koleżance. Kątem oka dostrzegam zbliżającą się szybko niską postać ubraną w róż, odwracam głowę w tamtą stronę i natychmiast podrywam się z miejsca by przycisnąć mocno do siebie zaskoczoną dziewczynkę. Trwam tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, czując, jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. Przerywa mi śmiech dziecka i piskliwe;
- Mówiłam mamie, że się ucieszysz! Puść mnie wujku, śmierdzisz!
Spełniam tą prośbę, stawiam ją na podłodze i kucam obok. Patrzę w jej roześmiane oczy i odnotowuję, jak bardzo się zmieniła. Urosła, wygląda na zdrową, pełną energii dziewczynkę. Na szczęście! Rozglądam się wokół, ale nigdzie nie widzę Ani. Pytam Majkę kto z nią przyszedł, a ona spuszcza główkę i udaje, że kokardka przy jej bucie jest bardzo interesująca.
- Majka, gdzie jest twoja mama?
Niechętnie podnosi na mnie oczy i mówi cichutko:
- Uciekłam jej.
Chcę zapytać, gdzie to było, ale nie muszę, bo dostrzegam zdenerwowaną Anię przeciskającą się pomiędzy kibicami kilka metrów od nas. Chwytam Majkę za rękę i idziemy w jej kierunku - ja zdecydowanie, ona sunie powoli noga za nogą.
- Nigdy więcej tego nie rób - mówię cicho, gdy docieramy do celu.  Widzę, że Ania również ma łzy w oczach, ale marszczy brwi niepewna chyba o co mi chodzi, więc kontynuuję - Nigdy więcej nie znikajcie. Pozwól mi być w waszym życiu. Proszę.
Kładę nacisk na ostatnie słowo i patrzę na nią wyczekująco. Po jej policzku spływa kilka łez, ale ociera je zdecydowanym ruchem. Kiwa szybko głową i kuca przy córce, by przytulić ją i przeprosić, że nie pozwalała jej iść do mnie. Ktoś robi nam zdjęcie, ale to nie ma znaczenia. Są. Odnalazły mnie.

Od roku jestem szczęśliwy. Rok temu w moim mieszkaniu zagościły na stałe różowe poduszki, misie i lalki, a ostatnio także książeczki i kolorowe zeszyty. Od roku jeden z pokoi jest ozdobiony tapetą w kwiatki i stoi w nim łóżko przykryte zieloną narzutą. Czasem ktoś śpi w tym łóżku. Od roku pewna mała dziewczynka mówi do mnie "tato". Pewnie nigdy nie będziemy normalną rodziną, ale zyskałem dwie najważniejsze osoby - córkę i przyjaciółkę.


Cuda się dzieją na bredniopisie. Misiek samotny, Zbyszek szczęśliwy... Jak to się mogło stać?
Więcej nie będzie. Mogłabym to kontynuować, tylko po co? Wolę Go jako chama.
Za dwa dni będzie nowe, jutro małe ogłoszenie. Albo ogłoszenie za dwa dni a nowe później, w zależności od tego, czy znajdę czas. Chyba mam zbyt ambitny plan na weekend ;)

środa, 28 listopada 2012

Brednia II 3.

Chyba jest zdziwiona, gdy parkuję samochód i bez słowa wysiadam, ale idzie za mną. Nie wiem, czy nie robię właśnie najgłupszej rzeczy w życiu, ale przywiozłem ją do siebie. Mam dosyć siedzenia w samochodzie, a nie chcę, żeby ktoś zaczął węszyć kim ona jest. Ciekawie rozgląda się dookoła i idzie za mną do kuchni odpowiadając, że woli herbatę niż kawę. W pokoju siada na sofie a ja siadam obok zły, że nie jestem sam. Chyba to wyczuwa, bo mówi:
- Ogrzeję się trochę i zaraz pójdę. Nie martw się, nie zamierzam siedzieć ci na głowie, musisz spokojnie podjąć decyzję, żebym mogła jak najszybciej wrócić do Majki.
Rozbraja mnie tym, po raz kolejny mam wrażenie, że czyta mi w myślach. Czy to możliwe, że jestem aż tak przewidywalny, że ta obca kobieta potrafi mnie od razu rozgryźć?
- Opowiedz mi o niej.
Ha, tego nie przewidziała. Patrzy zdziwiona, ale po chwili zaczyna mówić. Opowiada o szoku wywołanym informacją o ciąży, o wątpliwościach czy mnie szukać, o pierwszych miesiącach, słowach, krokach, ulubionych zabawach, postaciach z bajek, koleżankach i potrawach. Nawet nie zauważam kiedy z biernego, niezainteresowanego słuchacza zmieniam się w śmiejącego wraz z nią i zadającego pytania. O mijającym czasie przypomina mi dopiero ciemność dookoła. Wstaję, by włączyć światło, a ona podrywa się spłoszona przepraszając, że zajęła mi tyle godzin. Uspokajam ją gestem i mówię obserwując jej uśmiech, który poszerza się coraz mocniej:
- Zostań. Rano pojedziemy do Warszawy.
Nie spodziewałem się, że rzuci mi się na szyję, ale przyznaję, że jest to całkiem miłe uczucie. Nowe uczucie. Nie wiem, co zrobić z rękoma, poklepuję ją więc lekko po plecach i mówię, że może spać na kanapie. Odsuwa się, przeprasza za ten wybuch radości i tłumaczy, że nie muszę jechać tak daleko, na początek wystarczy najbliższy szpital. Patrzy zszokowana, gdy odpowiadam, że chcę ją zobaczyć. Tak, chcę zobaczyć Maję. Zanim opuszczam jej tymczasowy pokój słyszę jeszcze, jak ona mówi:
- Obiecuję, że po wszystkim znikniemy. Nie chcę niszczyć twojego poukładanego życia.
Wychodzę, nie zwracając uwagi na te słowa.

Podróż mija w większości w milczeniu. Denerwujemy się, każde ze swoich, różnych powodów. W końcu dojeżdżamy i widzę, że najchętniej pobiegłaby nie czekając nawet na mnie, ale hamuje się, wiedząc, że jestem jej potrzebny. Zatrzymuję ją przed wejściem:
- Co właściwie jej powiedziałaś? Kim jestem?
Wbija wzrok w kostkę chodnikową.
- Wujkiem. Powiedziałam, że jadę po wujka, który może jej pomóc.
- A jeśli chciałbym jej powiedzieć prawdę?
Teraz patrzy mi prosto w oczy.
- Nie. Maja nie potrzebuje ojca na kilka dni czy tygodni, tylko na całe życie. Jesteś na to gotowy? Ona uczepi się ciebie z całej siły i nie zrozumie, kiedy znudzi cię zabawa w dobrego tatusia.
Wiem, że ma rację, więc kiwam głową i idę za nią labiryntem szpitalnych korytarzy. Spotykamy jakiegoś lekarza w białym kitlu, z którym wita się jak z przyjacielem i przedstawia mnie jako ojca Majki, a on natychmiast kieruje mnie do gabinetu. Kłucie, mierzenie, pytania, znów kłucie, nowa seria pytań... Uspokajam się, gdy słyszę, że osłabienie nie potrwa dłużej niż tydzień, a może nie być go wcale. Wypuszczają mnie ale nie wiem dokąd iść. Snuję się korytarzami dopóki nie dostrzegam Ani w jednej z sal. Wchodzę, a ona wita mnie promiennym uśmiechem. Niespotykane, zwykle kobiety inaczej reagują, gdy widzą mnie po raz kolejny... Dziewczynka wpatruje się we mnie wielkimi oczami, a kiedy mama mówi jej, że jestem tym wujkiem, po którego pojechała, ona także się uśmiecha i proponuje mi zabawę lalkami. Hmm, ja i zabawa lalkami... Ania śmieje się głośno i tłumaczy Małej dlaczego to nie jest dobry pomysł, a ona, o dziwo, kiwa główką i zgadza się ze wszystkim. Prowadzimy swobodną pogawędkę do czasu, aż Ania oznajmia, że chce porozmawiać z lekarzem i po prostu wychodzi. Maja patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem co robić. Po raz pierwszy od dawna jestem bezradny, a to przecież tylko mała dziewczynka, na dodatek podobno moja córka. O czym można rozmawiać z czterolatką? Ona wybawia mnie z opresji pytając gdzie pracuję. Dobre pytanie, Mała, o tym mogę opowiadać bez końca. Ze zdziwieniem stwierdzam, że kontakt z tym dzieckiem nie jest nawet trudny i kiedy Ania wraca zostaje wręcz zmuszona do obietnicy, że kiedyś pójdą na mecz z moim udziałem. Proponuję im bilety, ale ona stwierdza oschle, że sama zdecyduje, gdzie chce siedzieć i prosi mnie na rozmowę. Na korytarzu mówi, że wyniki będą jutro i jeśli będą po naszej myśli, za kilka dni oboje z Mają przejdziemy zabieg.

Siedzimy w szpitalu tak długo, aż w końcu Maja zasypia. Wychodzimy cicho i w milczeniu idziemy do samochodu. Jadę przed siebie, a Ania odruchowo zaczyna kierować mnie w stronę swojego mieszkania, by po chwili zaproponować herbatę. Odmawiam i wybieram spokój hotelowego pokoju rezygnując nawet z wieczornej porcji procentów. Zamiast tego dzwonię do klubu, wyjaśniam, dlaczego moja nieobecność może się przedłużyć i na szczęście trafiam na pełne zrozumienie. Zasypiam późno męczony wizjami umierającego dziecka, które ledwie znam.

Ranek budzi mnie wesołą melodyjką graną przez telefon. Odbieram nie patrząc kto dzwoni i natychmiast odsuwam słuchawkę od ucha, gdy ktoś krzyczy:
- Udało się!
No to testy na ojcostwo możemy sobie darować. Uśmiecham się przez całą zakorkowaną drogę do szpitala.

Kolejne dni są dziwne. Od rana do nocy siedzimy obok łóżka Majki i ten stan coraz bardziej mi się podoba. Nie, nie choroba i szpital, tylko towarzystwo. Są zupełnie inne od osób, z którymi zwykle spędzam czas. Nie mają w sobie ani grama głupoty plastikowych panienek, ani odrobiny próżności czy pozerstwa. Jest miło, po prostu miło. Może nawet mógłbym się do tego przyzwyczaić i zrezygnować z wieczorów w klubach. A potem przychodzi ten dzień.

Przygotowania do wszelkich zabiegów w szpitalu nie są niczym przyjemnym. Nastrój poprawia mi obecność Ani, która krąży między salą moją i Majki, by spojrzeć na mnie tymi swoimi szarymi oczami i uścisnąć pokrzepiająco dłoń. Nie musi nic mówić, a i tak ciągle dziękuje. Gdy w końcu pozwalają mi wstać, idę do niej i pytam jak poszło, a ona odpowiada, że jeszcze nie wiadomo. Kilka następnych dni i nocy spędzamy oboje na korytarzu czekając na najmniejszy strzęp informacji. Dowiadujemy się coraz więcej o sobie i coraz bardziej podoba mi się to, co słyszę. Nie protestuję, kiedy zmęczona osuwa głowę na moje ramię i zasypia, zamiast tego okrywam ją delikatnie bluzą. Dziwne, tydzień wcześniej wziąłem ją za natrętnego kibica, a teraz... Sam nie wiem, co teraz. Chyba po prostu lubię z nią przebywać. Przy niej czuję się lepszym człowiekiem i podoba mi się to uczucie.

Poprawa następuje powoli, ale ciągle następuje. Najpierw Maja jest potwornie zmęczona, rozdrażniona i ciągle chce spać. Później czuje się lepiej i odzyskuje apetyt. Po kolejnym tygodniu jej twarz zdobi zdrowy rumieniec, a oczy lśnią radosnym blaskiem, gdy przynoszę jej nową lalkę i proponuję wspólną zabawę. Ania patrzy na to z rozbawieniem i wcale się jej nie dziwię, bo nie nadaję się do tego, ale liczą się dobre chęci. Uspokojeni poprawą, po wielu dniach koczowania w szpitalu decydujemy się na noc w normalnym łóżku. W samochodzie Ania całuje mnie na pożegnanie w policzek dziękując za wszystko, wysiada i idzie w stronę bloku, by odwrócić się i jeszcze raz pomachać, zanim ostatecznie zniknie w środku. Jadę do hotelu i zasypiam, jak tylko moja głowa opada na poduszkę.

Budzę się, kiedy słońce jest już wysoko. Szybko się zbieram i jadę do szpitala nucąc po drodze jakąś melodię zasłyszaną od Majki. Zamieram, gdy zastaję puste łóżko. Biegnę do pokoju pielęgniarek, a one mówią spokojnie, że tak, owszem, Maja rano została wypisana, tak jak planowano. Planowano? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Jadę do ich mieszkania, ale domofon milczy. Ktoś wpuszcza mnie na klatkę i następne godziny spędzam siedząc na schodach i słuchając komunikatu abonent czasowo niedostępny tak długo, aż bateria rozładowuje się całkowicie. Wracam do hotelu, a po podłączeniu telefonu znajduję wiadomość od Ani. Tak krótką, że aż boli.
"Dziękuję. Znikamy tak, jak obiecałam".
Tyle, że ja już tego nie chcę. 

Znów mecz. Znów krzyki kibiców i te nerwowe spojrzenia przez siatkę. Tym razem bardziej niż boisko interesują mnie trybuny. Pewnie już zawsze tak będzie. Gdzieś tam może być moja córka, Maja. Może kiedyś uda mi się wypatrzeć jej oczy w tłumie, przecież Ania obiecała, że przyjdą zobaczyć mnie na żywo w akcji...


and so it is
just like you said it would be



Teoretycznie to jest koniec. To miał być koniec. Nie mam nic więcej poza ochotą by coś tu dopisać.
Nie wiem co będzie w piątek, ale coś będzie na pewno. Czwórka lub nowe.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Brednia II 2.


Patrzę na nią. Uśmiech poszerza mi się coraz bardziej, aż w końcu nie wytrzymuję i parskam trudnym do powstrzymania chichotem. Śmieję się i śmieję a ona chłodno patrzy na ten mój wybuch radości. W końcu uspokajam się i pytam, wycierając kciukiem łzy rozbawienia, które pojawiły się w kącikach moich oczu:
- Ale masz na to jakieś dowody, prawda?
Dziewczyna spuszcza wzrok, co tylko potwierdza moją teorię, więc wstaję i chcę odejść, gdy dobiega mnie jej głos:
- Nie, ale mam jej zdjęcia.
Macham ręką i wychodzę. Niech znajdzie innego naiwnego do wydojenia. Zamierzam znów dobrze się bawić, jednak okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Nie daje mi spokoju wspomnienie determinacji w oczach tej kobiety na hali i jej smutku, gdy odchodziłem. Nie, to niemożliwe, po prostu była dobrą aktorką. Mimo wszystko odstawiam pełny kieliszek. Wracam do mieszkania sam po raz pierwszy od długiego czasu i po raz pierwszy od dawna nie mogę zasnąć.

Chyba nie jestem zdziwiony, gdy ona podbiega do mnie po treningu następnego dnia. Znów ma w oczach tą determinację, kiedy podaje mi kopertę. Rozglądam się wokół i mówię, żeby wsiadła do mojego samochodu. Nie chcę wzbudzać zainteresowania. Patrzy wyczekująco, więc wyjmuję zawartość koperty. Zamieram, gdy moje spojrzenie krzyżuje się ze spojrzeniem takich samych roześmianych oczu z fotografii. Przerzucam wzrok na pasażerkę, a ona uśmiecha się lekko. Widzi, że zaczynam jej wierzyć.
- To niemożliwe... - mówię, a ona zaciska usta.
- Też tak myślałam, kiedy się dowiedziałam.
Przyglądam się dziecku ze zdjęcia. Dziewczynka w zimowej kurtce siedzi na huśtawce uśmiechając się promiennie do aparatu. Wyjmuję kolejne zdjęcie - to samo dziecko wśród zabawek rozsypanych na kolorowym dywanie. Kolejne przedstawia zabawę dorosłych, kieliszki, zastawiony stół, a za nim ja z kobietą siedzącą teraz obok.
- Już pamiętasz? - dobiega mnie jej głos.
Pamiętam. Zmieniła się, ale to rzeczywiście ona. Następne zdjęcie - dziewczynka w szpitalnym łóżku otoczona siecią kabelków i rurek. Jej oczy już się nie śmieją, patrzy smutno w obiektyw ściskając jakiegoś misia.
- Ona umiera - mówi kobieta - a ty być może mógłbyś jej pomóc.
Nie wierzę w to, co słyszę i widzę. To niemożliwe.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
Śmieje się, ale bez radości. Patrzy mi twardo w oczy, gdy mówi:
- Po co? Co by to zmieniło? Mam uwierzyć, że chciałbyś być przykładnym tatusiem i zabierać Maję na weekendy i wakacje? Bo ona ma na imię Maja, wiesz? Nie chciałeś, żeby się pojawiła, ja zresztą też tego nie chciałam, ale ona jest i jest moim ukochanym, cudownym dzieckiem. Nigdy byś się o tym nie dowiedział, gdyby nie zachorowała. Niczego od ciebie nie chcę, nikt się nigdy o tym nie dowie, ale musisz jej pomóc. Maja jest chora, a nie możemy znaleźć dla niej dawcy - głos się jej załamuje, ale mówi dalej -  Zrobiłabym wszystko, żeby jej pomóc, ale nie mogę zrobić nic innego niż błagać cię, żebyś pojechał ze mną do szpitala na badania. Proszę, zrób to dla niej. Spróbuj uratować swoją córkę. Później znikniemy z twojego życia na zawsze.
Nawet nie zauważyłem kiedy chwyciła moją dłoń ściskając ją mocno. Uwalniam się z uścisku nie patrząc na nią. Nie wiem co myśleć, za dużo tego wszystkiego. Miałbym ryzykować dla kogoś, kogo wcale nie znam? Zrezygnować z gry? Ona jakby czytała mi w myślach, bo mówi:
- Dla ciebie nie jest to nic poważnego. W najgorszym razie będziesz osłabiony przez kilka dni, nic więcej. Żadnych powikłań, żadnych blizn. A możesz uratować jej życie.
- Gdzie ona jest?
 W odpowiedzi słyszę nazwę szpitala w Warszawie. Kiwam głową. Staram się, by mój głos brzmiał stanowczo, gdy oznajmiam, że muszę to przemyśleć i proszę, by zostawiła swój numer telefonu. Patrzę bez emocji, jak drżącymi rękoma szuka w torebce długopisu i kawałka papieru. W końcu dostaję to, czego chciałem. Kobieta wysiada, a ja uświadamiam sobie, że:
- Poczekaj! Jak ty właściwie masz na imię?
Uśmiecha się drwiąco, ale odpowiada:
- Ania
 Chce odejść skulona, niemal uginając się pod naporem wiatru. Nie wiem dlaczego proponuję:
- Podwieźć cię gdzieś?
Rozgląda się bezradnie wokół. jakby szukała odpowiedzi.
- Wsiadaj - chyba zabrzmiało to jak rozkaz, bo nie czeka dłużej, tylko ponownie zajmuje miejsce pasażera. Milczy wpatrzona w przestrzeń przed sobą. Wygląda na kompletnie załamaną, nawet ja to widzę, a niezbyt często dostrzegam takie rzeczy. Chyba jest mi jej żal, bo pytam ciepło:
- Dokąd chcesz jechać?
Spodziewam się odpowiedzi, a zamiast tego jej oczy napełniają się łzami. Cholera. Nie jestem w tym dobry. Próbuję mówić spokojnie, ale okazuje się, że nie jest to takie łatwe.
- Dokąd cię zawieźć?
Wzrusza ramionami. Zniecierpliwiony wypuszczam głośno powietrze. Tak to jest, kiedy odzywa się we mnie odrobina empatii. W czym by mi przeszkadzało, gdyby ona po prostu odeszła? Przyszła sama, więc mogłaby sama odejść, ale nie, zachciało mi się odgrywać kogoś miłego, kim wcale nie jestem  i teraz mam...
- W którym hotelu mieszkasz?
- Już w żadnym.
- Przyjechałaś samochodem?
- Pociągiem.
Wkurza mnie ta gra coraz bardziej.
- Kiedy masz pociąg powrotny?
Spogląda na mnie po raz pierwszy od kiedy wsiadła ponownie do samochodu. Chyba się już uspokoiła.
- Nie mam. Nie wrócę, póki cię nie przekonam.
No to pięknie.



Wiem, że medycznie to jedna wielka bzdura, ale przecież nie jesteśmy w szpitalu, prawda? Dlatego też jest tak mało konkretnie, nie chcę rozbudowywać tej bzdury ;)

Czy Wy też macie wrażenie, że Kurek Was prześladuje? Zewsząd atakuje mnie jego podobizna z pewnym deserem w dłoni. Szczytem wszystkiego było, gdy wpadłam na plakat mojego wzrostu wśród sklepowych półek i chciałam przeprosić... Dobrze, że plakat nie był naturalnego wzrostu ;) Zaczynam się bać czy nie wyskoczy z mojej lodówki, choć nie wiem, jak miałby się tam zmieścić...

sobota, 24 listopada 2012

Brednia II 1.

Niektórzy uważają, że w głowie mi tylko imprezy, gra i dziewczyny. Bzdura! Liczą się tylko gra i dziewczyny, imprezy są po to, by poznać nowe, czasem jednak nie ma to sensu, bo same się pchają pod nogi. Spójrzcie na przykład na tą, która nadchodzi - z takim strojem świetnie wpasowałaby się do klubu ze streapteasem i ja mam uwierzyć, że przyszła oglądać siatkówkę? Jeśli ona cokolwiek chce oglądać to nasze bicepsy albo pośladki. Dlaczego więc miałbym nie schować do kieszeni kartki, którą mi podaje? Lewa kieszeń - warto zadzwonić, prawa - do wyrzucenia. Jak zawsze.

Kolejny mecz. Kolejne krzyki, głupie uśmieszki zza siatki i idiotyczne decyzje sędziego. Snów stoję przy nim i znów kłócę się o punkt, który należy się nam. Gdzie ten debil miał oczy? Żałosne, jakich typów wybierają do sędziowania. Nic, trzeba wracać do gry i wbić piłkę w podłogę, by choć trochę wyładować złość.

Kolejna impreza, kolejna brunetka. Nawet niezła jest, kiedy próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. Siadam obok niej, a ona prezentuje mi całkiem łady uśmiech. Rozmowa nie klei się, bo dziewczyna jest zbyt speszona i zbyt nierozgarnięta. Mimo wszystko idziemy zatańczyć i kiedy tak idzie przede mną wymachując tyłkiem stwierdzam, że rozmowa nie jest mi przecież do niczego potrzebna. Chwytam ją w biodrach i przyciągam do siebie drażniąc kark oddechem a ona wzdycha głośno i bez skrępowania wygina ręce do tyłu chwytając mocno za moje pośladki. Już wiem, że nie zasnę dziś sam.

Budzę się rano i z ulgą stwierdzam, że jestem sam. Chociaż jedna, która wie, o co w tym chodzi... Okazuje się, że to bzdura, bo brunetka, której imienia nawet nie pamiętam, robi właśnie przegląd mojej lodówki. Następna idiotka, która wierzy, że przez żołądek dostanie się do serca. Dobrze, że nie wie ile takich było tu przed nią i że wcale nie gotuje tak dobrze, jak się jej wydaje. Na razie jestem miły, nerwy przed śniadaniem psują cały dzień, a zepsuty dzień nie jest tym, na co mam ochotę. Nawet lubię te momenty, gdy patrzą spłoszonym wzrokiem nie rozumiejąc, dlaczego chcę, żeby sobie poszły. Pasjonujące, jak różnie reagują - jedne płaczą, inne krzyczą. Pamiętam taką jedną rudą, która bez słowa wyszła w samej bieliźnie zostawiając wszystkie swoje rzeczy. To był numer! Liczyłem, że wróci, akurat ona mogłaby wrócić, ale widać nie chciała. Dziwne, że nawet nie zadzwoniła, gdy wysłałem jej graty pod adres z prawa jazdy wraz z moim numerem telefonu. Jeden jedyny raz zdobyłem się na taki gest i trafiłem na zimną sukę, która nawet nie podziękowała... Nie, zimna to ona nie była...

Wieczór. Nie chce mi się iść do klubu, wyjmuję więc numery z ostatniego meczu i umawiam się na drinka. Ciekawe która to będzie. Poznaję tą blondynkę, gdy tylko podchodzi do baru. Wygląda jeszcze lepiej niż po meczu. Tak, to był dobry wybór.

Znów mecz. Przegrywamy. Jestem wściekły. Nie mam ochoty na lizusostwo kibiców, ale nie mam wyboru, bo klub życzy sobie, żebyśmy byli mili. Pieprzona umowa! Nie bawią mnie nawet sztuczne uśmiechy i  wyciągnięte ręce z numerami i imionami. Podpisuję mechanicznie kartki i zdjęcia, a w myślach wypijam już pierwszą setkę. Dziwię się, gdy kolejna osoba nie wyciąga ręki tylko mówi:
- Zbyszek, chciałabym z tobą porozmawiać. Na osobności.
O mało nie wybucham śmiechem, gdy podnoszę wzrok. To byłby nawet niezły tekst, gdybyśmy spotkali się kilkanaście kilogramów wcześniej. Staram się zachować powagę, gdy odpowiadam, że to niemożliwe i pytam czy chce autograf, a ona kręci głową i stwierdza:
- Mam coś więcej niż twój podpis i naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Choćby tu. 
Badam wzrokiem jej twarz szukając podstępu, ona jednak wytrzymuje spojrzenie wpatrując się we mnie twardo. Zadziwiam samego siebie, gdy kiwam głową mówiąc, że ma poczekać przy wyjściu, na co ona mówi chłodno, żebym nie zapomniał, bo i tak nie da mi spokoju. Dziwne. Ciekawe czego może chcieć.

Wychodząc mam nadzieję, że ta wariatka już poszła, ale niestety nic z tego. Stoi tam rozcierając zmarznięte ręce.  Dostrzega mnie i rusza w moją stronę z ulgą wymalowaną na twarzy. Pytam czego chce, a ona mówi, że to dłuższa rozmowa i jest jej zbyt zimno, by zostać na mrozie. Proponuje jakiś lokal niedaleko, a ja zgadzam się, bo niby co innego mam zrobić. Mam wrażenie, że to jakiś podstęp, jakaś chora gra, ale przecież się nie wycofam. O nie! Ja niczego się nie boję, a szczególnie jakiejś blondyny. Siadamy przy stoliku w miejscu, do którego nigdy bym nie wszedł z własnej woli i po chwili mogę patrzeć, jak ona obejmuje zachłannie filiżankę z herbatą sinymi dłońmi. Faktycznie zmarzła.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? - podnoszę wzrok na jej oczy marszcząc brwi ze zdziwienia - Oczywiście, że nie. Wielki Zbigniew Zdobywca nie pamięta przecież swoich jednorazowych zdobyczy - zaśmiała się gorzko.
Przypatruję się jej uważnie, ale niczego sobie nie przypominam.
- O co ci chodzi? - wypowiadam głośno myśl, która od dłuższego czasu krąży mi po głowie - Co to za ważna sprawa?
Dziewczyna wygląda, jakby nagle straciła całą pewność siebie.
- Pamiętasz Sylwestra pięć lat temu? - kręcę głową, a ona kontynuuje wyłamując swoje palce - Wyciągnąłeś mnie z klubu zaraz po północy. Byłam tam z koleżankami, chciałyśmy spędzić babski wieczór, ale ty się przyczepiłeś. Wypiłam trochę za dużo i... zgłupiałam. Nie wiem dlaczego z tobą poszłam.
Rozsiadam się wygodnie opierając się swobodnie o fotel. A więc kolejna panienka chce się wyżalić. Dziwne tylko, że tyle z tym zwlekała i że jeszcze mnie nie wyzywa. Niech się wygada, co mi szkodzi... Udaję, że jej słucham spoglądając ukradkiem na brunetkę siedzącą przy stoliku obok, która obserwuje nas od dłuższego czasu. Nagle dociera do mnie coś, co nie powinno do mnie dotrzeć, przynajmniej nie w ciągu kilku najbliższych lat i nie w takich okolicznościach.
- Co ty powiedziałaś? - pochylam się nad stołem wpatrując się w spłoszone szare oczy.
- Powiedziałam, że wtedy zaszłam w ciążę i nasze dziecko potrzebuje teraz twojej pomocy.



No to ruszamy ze Zbysiem. To powyżej to w zasadzie tylko wprowadzenie.
Za kilka dni będzie po Zbysiu i może zrobimy dłuższą przerwę. Co Wy na to? Nie chcę, żeby yuki się Wam znudziła ;)
Na dwójeczkę zapraszam w poniedziałek. Skończymy w środę. Nie będę informować.

sobota, 17 listopada 2012

*


A jeśli On chciałby tylko brać? 

Wkrótce 3-częściowe z panem Z. w roli głównej.
Ja też nie wiem, dlaczego akurat On. Chyba po prostu lubię Go męczyć ;)
Kiedy? Za około tydzień.
Poinformuję tych, którzy się wpisali na listę.

Wszystkie moje nowe będą od teraz pojawiać się tu.
Może być?


piątek, 2 listopada 2012

Brednia I.

Co może się stać, jeśli genialna wymyślajka autorstwa Uś padnie na podatny grunt, jakim jest moja chora wyobraźnia? Może wówczas powstać coś takiego, jak poniżej...

Zastanawiam się często jak to jest, że z tobą wszystko zdaje się być łatwiejsze. Dlaczego właśnie z tobą  minuty mijają tak szybko? Dlaczego twój dotyk podnieca, jak żaden inny, a skóra pachnie zniewalająco? Uwielbiam leżeć przy tobie, tak jak teraz, patrząc, jak twoje piersi unoszą się i opadają rytmicznie. Uwielbiam, gdy uśmiechasz się widząc, jak ci się przyglądam, o właśnie tak, jak teraz. Do szczęścia wystarcza mi sama twoja obecność. Dlaczego to nie ty stałaś ze mną przy ołtarzu kilka lat temu? Dlaczego mój telefon znów dzwoni? Przecież mówiłem, że dziś będę później w domu. Coraz częściej to mówię, a i tak później odbieram te cholerne telefony... Zmęczony głos w słuchawce oznajmia, że znów nie zdążę położyć syna do łóżka. a kolacja już dawno wystygła. Dobrze wiem, że nie tak powinno być, ale nie mogę nic poradzić, gdy uśmiechasz się i kładziesz swe zimne dłonie na moim brzuchu. Kolacja może jeszcze poczekać. Wszystko inne może poczekać. Liczysz się tylko ty i to, co wyprawiasz swoimi ustami.

Znów leżymy obok siebie a telefon znów wydzwania swoją melodyjkę. Nawet na niego nie patrzę. Po co? Wiadomo przecież, że żonka się niecierpliwi. Wiem, że za chwilę ta sielanka się skończy, że będę musiał wstać i wyjść całując zachłannie twoje usta po raz ostatni tego dnia, próbując zapamiętać ich smak i dotyk, by dotrwać do jutra. To nie tak powinno być. Nie powinienem czuć tego, co czuję. Nie do ciebie. To nie z tobą powinienem chcieć planować przyszłość. Wzdycham podnosząc się na łokciu, a ty zaciskasz usta marszcząc zabawnie nosek, jak zawsze, gdy jesteś niezadowolona. Ja też nie chcę wychodzić, ale nie dane jest nam spędzać wspólnie noce. Nie jest nam dane nic, co wspólne, oprócz tych paru skradzionych chwil. Od kilku tygodni próbuję przekonać sam siebie, że to nie ma sensu, że muszę to zakończyć, a później znów przychodzę tu, do tego mieszkania błagając, byś mnie wpuściła. Otwierasz drzwi patrząc na mnie z wyrzutem, a ja czuję się jak śmieć, bo znów nie mam zamiaru powiedzieć ci, że to koniec, mimo, że obiecywałem to sobie w samochodzie kilkadziesiąt razy. Zamiast tego wplatam palce w twoje włosy i całuję, pozwalając ci chwycić mocno moje pośladki. Nie mam prawa oczekiwać, byś była, wiem, że któregoś dnia może cię nie być, albo zwyczajnie nie zechcesz otworzyć mi drzwi. Nie wiem, co wówczas zrobię, nie wiem, czy to przetrwam, na razie jednak pozwalam sobie zapomnieć o wszystkim i utonąć w twoim zamglonym spojrzeniu, zatracić się w przyspieszonym oddechu i cichych jękach. Jeszcze tylko ten jeden raz. Ostatni.

Niczego tobie nie obiecywałem, a ty o nic nie prosiłaś. Zabawne. Żyjemy z dnia na dzień nadzieją, że jakoś to będzie. Wiesz, że mam żonę i syna, nie oczekujesz obietnic i deklaracji. Chociaż nie, ty na pewno byś ich chciała, tylko nie mówisz tego głośno. Nie chcesz zobaczyć na mojej twarzy rezygnacji, jak wtedy, gdy zaproponowałaś wspólny wyjazd na weekend. Musi nam wystarczyć to, co mamy. Twoje mieszkanie jest naszym azylem, jedynym miejscem, w którym nie musimy udawać.
- Mógłbym cię pokochać, wiesz? - mówię zaskakując samego siebie i sprawiając, że przestajesz badać swoją dłonią fakturę mojego brzucha. Lubisz to robić. Podnoszę się lekko na łokciu, by widzieć twoją twarz, a ty mruczysz zadowolona jak kotka, bo naprężone mięśnie zarysowały się pod moją skórą. Schodzisz dłonią niżej, a ja ze zdziwieniem odkrywam, że tak, owszem, znów mam na ciebie ochotę.

Telefon znów dzwoni, a ja mam ochotę rzucić nim o ścianę. Zamiast tego podrywam się mówiąc tak nie może dłużej być i wychodzę bez słowa wyjaśnienia. Nie zatrzymujesz mnie, chyba nawet nie jesteś zdziwiona. Jesteś za to zdziwiona, gdy widzisz mnie ponownie w środku nocy z torbą przewieszoną przez ramię. Widzę, że się wahasz, w końcu jednak odsuwasz się, pozwalając mi wejść. Zasypiasz z głową opartą na moim ramieniu, a ja czuję wreszcie, że jest tak, jak powinno być. Budzisz mnie pocałunkiem. Szepczesz seksownym głosem, że musimy sprawić, by pierwszy wspólny poranek był niezapomniany i robimy to. Biegamy później spóźnieni szukając tego, co musimy ze sobą zabrać, śmiejąc się jak dzieci, które ukradły cukierka.

Poranki i wieczory w twoim towarzystwie smakują jak nic innego. Nie wiem, dlaczego tak długo z tym zwlekaliśmy, nie wiem, jak mogłem choć myśleć o rezygnacji w tego, nie wiem, jak bym żył, gdyby ciebie nie było.

Ciągniesz mnie na spacer, mimo, że wiesz, że tego nie lubię. Masz rację, pogoda jest piękna i aż żal siedzieć w domu.  Zniecierpliwiona przestępujesz z nogi na nogę, gdy kilka fanek podchodzi po autograf i nieco opryskliwie odmawiasz zrobienia zdjęcia. Chwytasz mnie za rękę, odciągasz i całujesz z pasją ledwie kilka kroków od nich, a ja zapominam natychmiast o tym, co przed chwilą zrobiłaś, zwłaszcza, że szepczesz gardłowo wprost w moje usta:
- Nie mogłam znieść tego, jak na ciebie patrzyły.
Odsuwasz się i śmiejąc radośnie ogłaszasz:
- Kto ostatni w domu, ten robi obiad.
Nie znosisz gotować, wiem o tym, dlatego stoję jeszcze chwilę, by dać ci przewagę. Cały czas śmiejesz się uciekając i odwracając się co chwilę, by sprawdzić, gdzie jestem, a mnie dopada dziwna zadyszka. Zatrzymuję się i dysze ciężko opierając dłonie na kolanach. Co jest, do cholery? myślę, bo przecież biegam codziennie i mam świetną kondycję.
- Co się dzieje, Miśku? - pytasz tuż przy mnie zaniepokojonym głosem, ale gdy podnoszę głowę, by cię uspokoić, widzę tylko twoją rozmazaną sylwetkę i spadam...

- Michał! Misiek! - słyszę twój zdenerwowany głos i czuję lekkie uderzenia na twarzy. Otwieram oczy, a ty wypuszczasz z ulgą powietrze - Co ty było? - pytasz.
- Nic takiego - mówię siląc się na lekki ton - za ostro ostatnio ćwiczyłem, pewnie przesadziłem - nie wiem, dlaczego kłamię. Sam nie wiem co to było, ale nie chcę, żebyś się denerwowała. Czuję się już dobrze, więc wstaję i nie pozwalam ci dzwonić po pomoc. Po co mi karetka? To tylko drobne zasłabnięcie...

Robię ten obiad, chyba bardziej, żeby udowodnić ci, że nic się nie stało, niż dlatego, że mam ochotę. Nie protestuję, kiedy włączasz jakąś ckliwą komedię romantyczną i wtulasz się w moją szyję. Bawię się twoimi włosami i  nawijam je na palce, by po chwili wybuchnąć śmiechem i podać ci chusteczki. Odtrącasz mnie mówiąc ze złością, że kobiety czasem płaczą na filmach, chcesz jeszcze coś powiedzieć, ale nie pozwalam na to zamykając twoje usta swoimi. Mruczysz i palcem zaczynasz błądzić po moim torsie, jednak przerywasz tłumacząc, że nie chcesz, by powtórzyła się sytuacja z przedpołudnia. Nie podoba mi się to, ale jak się uprzesz, nic na ciebie nie działa.  Wydajesz się być niewzruszona nawet, gdy drażnię językiem twoją szyję a dłonią masuję wewnętrzną stronę biodra. Rezygnuję, za co dostaję od ciebie całusa w nos i obietnicę, że nadrobimy to jutro. Wstaję i chcę po coś iść, ale odpływam ponownie. Lecę na twój dywan ciągnąc za sobą wszystko, co stało na stoliku i razem rozbijamy się o puszysty materiał. Nie czekasz na moją zgodę, tylko dzwonisz po pogotowie.

Badania, badania, badania. Maszyna pika miarowo w rytm mojego serca. Kolejna pielęgniarka z kolejną strzykawką. Siedzisz obok, ale twój wzrok jest dziwny. To nie jest tylko zmęczenie, ty się chyba nawet nie martwisz... Zdradza cię marszczenie nosa - ty jesteś zdenerwowana! Nie wiem, co zrobić, gdy to odkrywam, ale nie muszę robić nic, bo wchodzi lekarz. Niewiele rozumiem z jego medycznego bełkotu. Do mojej świadomości przebija się kilka słów - chemia, przeszczep, szpik. To jakiś żart, tak? Gdzieś tu się chowa Igła z tą swoją pieprzoną kamerą? Patrzę na ciebie, jesteś chyba równie przerażona jak ja. Chcę chwycić cię za rękę, w zasadzie chyba potrzebuję, żebyś to ty mnie za nią chwyciła, ale wyrywasz się i wychodzisz bez słowa. Przez szybę widzę jak chodzisz nerwowo po korytarzu trzymając zaciśniętą dłoń przy ustach. Lekarz ciągle coś mówi, ale nie słucham go.

Szybko biorą się do pracy. Nie chcą chyba, bym został kolejną Agatą Mróz. Zajebiste szczęście mnie spotkało, nie ma co...

Przychodzisz. Nie było cię kilka dni. Wchodzisz do mojej salki i od razu widzę, że jest źle. Uciekasz wzrokiem, nie podchodzisz do mnie. Odrywam spojrzenie od twojej twarzy i natychmiast odnajduję torbę na twoim ramieniu. Moją torbę. Twoja mina zdaje się krzyczeć, że moje podejrzenia są słuszne. Milczę. Oboje milczymy.

Zostałem sam a w mojej głowie wciąż tłucze się tych kilka zdań, które wypowiedziałaś patrząc w okno. Chciałam się bawić, mieliśmy chodzić na imprezy, wyjeżdżać na egzotyczne wakacje, nie nadaję się na niańkę i pielęgniarkę. Myślisz, że ja nadaję się na chorego? Taaak, lepiej, trafić nie mogłem...


Otwieram oczy i za szybą widzę zmęczoną twarz żony. Siedzi tu od pięciu dni, nic dziwnego, że tak wygląda. Zaraz, chwila, otworzyłem oczy! Czy to znaczy, że operacja się udała? Uśmiechamy się oboje, gdy po tygodniu lekarz stwierdza, że najgorsze minęło. Ściska moją dłoń tak, jak kiedyś, a ja znów, tak, jak kiedyś, mam ochotę ją pocałować. Chyba widzi to w moich oczach, bo odsuwa się i zmienionym, nienaturalnie zimnym tonem mówi:
- Możesz wrócić do domu do zakończenia leczenia. Później gdzieś się wyprowadzisz. Mój prawnik skontaktuje się z twoim w sprawie rozwodu. Chcę dom i opiekę nad synem.
Wychodzi nie dając mi szans na reakcję.
Tak właśnie przejebałem swoje życie...



Tak, ja też w to nie wierzę. Unieszczęśliwiłam i rozchorowałam Miśka...
To już koniec. Bredniopis będzie się składał z historyjek jedno lub kilkuodcinkowych.
Nie mam pojęcia kiedy znów coś tu wrzucę. Chwilowo wyobraźnia dała mi wolne.
Pytam w ramach wyjątku - informować?