Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni analizowania jakim skończonym skurwielem kiedyś byłem. Zadziwiające, jak bardzo człowiek może się zmienić, zadziwiające jak bardzo ja się zmieniłem a to wszystko dzięki mroźnym dniom spędzonych w szpitalu ponad rok temu. Dzięki małej dziewczynce i jej mamie. Dwadzieścia miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni nowego Zbyszka. Właściwie to nowy Zbyszek pojawił się jeszcze wcześniej - tamtego dnia, kiedy poznałem Majkę. Od tego dnia wszystko, co robię, robię z myślą o niej.
Pierwszy mecz nowego sezonu. Wychodzę na rozgrzewkę i od razu zaczynam lustrować wzrokiem trybuny zgodnie z ustalonym kiedyś schematem. Robię to mechanicznie wykorzystując każdą wolną chwilę, każdą przerwę. Na początek miejsca niewidoczne spoza boiska, później inne. Rząd po rzędzie, sektor po sektorze, dyskretnie, żeby nie podnosić z miejsc dziewczynek w przykrótkich spódniczkach. Nigdy nie udało mi się ich odnaleźć, ale wciąż nie tracę nadziei. Może kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie.
Ostatni wracam do szatni wyrzucając po drodze kartki, które wciśnięto mi wbrew mojej woli. Jak zwykle jestem wściekły, bo znów się nie udało i wyładowuję złość na niewinnej szafce. Nikt nie rozumie tego wybuchu, bo przecież wygraliśmy. Ktoś klepie mnie po plechach i mówi, żebym nie przejmował się hotkami, co kwituję cichym parsknięciem. Trener chwali moją grę, zaangażowanie i cierpliwość do kibiców. Uśmiecham się pod nosem, bo przecież nie powiem mu, że to wszystko dla niej, że wciąż jeszcze łudzę się, że może kiedyś Ania podejdzie po meczu, tak jak wówczas. Ktoś zaprasza na piwo i dziwi się, że jako jedyny znów odmawiam. Kiedyś nie przepuściłbym takiej okazji, teraz nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Sięgam po telefon i zrezygnowany odkładam go szybko, gdy tylko stwierdzam, że nikt nie dzwonił i nie pisał. Wychodzę sam i wracam do mieszkania, gdzie wita mnie mokry nos labradora. Kupując psa liczyłem, że Majka pozna go jako szczeniaka i pokocha tak, jak wszystkie dzieci kochają wesołe szczeniaki. Liczyłem na to, że ze względu na niego będzie chciała częściej mnie odwiedzać. Głaszczę psa po wielkim łbie i kucam, by powiedzieć mu, że znów zawaliłem, że znów nie byłem wystarczająco dobry, by Ania pozwoliła mi spotkać się z córką. Patrzy smutno tymi swoimi brązowymi oczami i liże mnie po nosie machając nieśmiało ogonem. Czasem mam wrażenie, że nikt nie rozumie mnie tak dobrze jak ten pies.
Dwadzieścia miesięcy, trzy tygodnie i trzy dni. Kolejny mecz, tym razem wyjazdowy. Rozglądam się po zapełniającej się hali i zaczynam przeczesywać ją wzrokiem. Staram się być w jak najlepszej formie, by spędzać jak najwięcej czasu na boisku. Staram się udzielać wielu wywiadów, bo być może trafią na któryś z nich. Próbuję pokazać światu, że się zmieniłem i mam nadzieję, że ona to zauważy.
Sędzia myli się i niesłusznie odbiera nam czwarty już punkt. Uspokajam kolegę i namawiam go, by wrócił do gry. Zabawne, kiedyś to mnie ktoś musiałby odciągać, teraz ja to robię.
Znów z wymuszonym uśmiechem pozuję do zdjęć i znów podpisuję podtykane mi kartki.Tłumaczę jakiejś ładnej blondynce, że to miła propozycja, ale nie pójdę z nią na drinka. Patrzę na nią bez emocji, gdy krzyczy mi w twarz, że jestem zwykłym dupkiem i odchodzi. Ciekawe, czy wolałaby spotkać mnie sprzed dwóch lat... Przez chwilę obserwuję jej nerwowe ruchy, gdy opowiada coś koleżance. Kątem oka dostrzegam zbliżającą się szybko niską postać ubraną w róż, odwracam głowę w tamtą stronę i natychmiast podrywam się z miejsca by przycisnąć mocno do siebie zaskoczoną dziewczynkę. Trwam tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, czując, jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. Przerywa mi śmiech dziecka i piskliwe;
- Mówiłam mamie, że się ucieszysz! Puść mnie wujku, śmierdzisz!
Spełniam tą prośbę, stawiam ją na podłodze i kucam obok. Patrzę w jej roześmiane oczy i odnotowuję, jak bardzo się zmieniła. Urosła, wygląda na zdrową, pełną energii dziewczynkę. Na szczęście! Rozglądam się wokół, ale nigdzie nie widzę Ani. Pytam Majkę kto z nią przyszedł, a ona spuszcza główkę i udaje, że kokardka przy jej bucie jest bardzo interesująca.
- Majka, gdzie jest twoja mama?
Niechętnie podnosi na mnie oczy i mówi cichutko:
- Uciekłam jej.
Chcę zapytać, gdzie to było, ale nie muszę, bo dostrzegam zdenerwowaną Anię przeciskającą się pomiędzy kibicami kilka metrów od nas. Chwytam Majkę za rękę i idziemy w jej kierunku - ja zdecydowanie, ona sunie powoli noga za nogą.
- Nigdy więcej tego nie rób - mówię cicho, gdy docieramy do celu. Widzę, że Ania również ma łzy w oczach, ale marszczy brwi niepewna chyba o co mi chodzi, więc kontynuuję - Nigdy więcej nie znikajcie. Pozwól mi być w waszym życiu. Proszę.
Kładę nacisk na ostatnie słowo i patrzę na nią wyczekująco. Po jej policzku spływa kilka łez, ale ociera je zdecydowanym ruchem. Kiwa szybko głową i kuca przy córce, by przytulić ją i przeprosić, że nie pozwalała jej iść do mnie. Ktoś robi nam zdjęcie, ale to nie ma znaczenia. Są. Odnalazły mnie.
Od roku jestem szczęśliwy. Rok temu w moim mieszkaniu zagościły na stałe różowe poduszki, misie i lalki, a ostatnio także książeczki i kolorowe zeszyty. Od roku jeden z pokoi jest ozdobiony tapetą w kwiatki i stoi w nim łóżko przykryte zieloną narzutą. Czasem ktoś śpi w tym łóżku. Od roku pewna mała dziewczynka mówi do mnie "tato". Pewnie nigdy nie będziemy normalną rodziną, ale zyskałem dwie najważniejsze osoby - córkę i przyjaciółkę.
Cuda się dzieją na bredniopisie. Misiek samotny, Zbyszek szczęśliwy... Jak to się mogło stać?
Więcej nie będzie. Mogłabym to kontynuować, tylko po co? Wolę Go jako chama.
Za dwa dni będzie nowe, jutro małe ogłoszenie. Albo ogłoszenie za dwa dni a nowe później, w zależności od tego, czy znajdę czas. Chyba mam zbyt ambitny plan na weekend ;)