Gdyby to była bajka, dobra wróżka załatwiłaby wszystko za nich. Gdyby to była bajka, żyliby długo i szczęśliwie. Nie miałoby znaczenia, że każde z nich czuło się pokrzywdzone, a urażona duma nie pozwalała im dostrzec, że wina leży po obu stronach, choć może nie rozłożyła się proporcjonalnie.
Gdyby to był film, Andrzej posłuchałby rady przyjaciela, który twierdził, że tego, co mówią kobiety, nigdy nie należy odczytywać wprost i dowodził, że Lena chciałaby spróbować od nowa, tym razem bez tych wszystkich niedopowiedzeń i półkłamstw. Zabawne, że tym razem przyjaciel miałby rację... Gdyby to był film, Lena zapewne złamałaby nogę na śliskim chodniku i trafiłaby do szpitala, w którym on akurat przechodziłby jakieś badania. Albo wpadłaby na niego podczas zakupów czy imprezy, spojrzeliby na siebie i wszystko byłoby jasne. Gdyby to był film, napisy końcowe pozwoliłyby nam wierzyć, że będą szczęśliwi, choć tak naprawdę nie mielibyśmy ku takiemu stwierdzeniu żadnych podstaw, bo czy uśmiech i pocałunek to sensowna podstawa? Gdyby to nie była szara rzeczywistość, nie tkwiliby w tej szarości, czekając na cud. Nie rozpamiętywaliby i nie odwracaliby smutnego spojrzenia od wyświetlacza telefonu, na którym pojawiało się inne, niż by chcieli, imię. Oni jednak nie tkwili w zwykłej szarości. Mieli przyjaciół. Bo tym, co wynikło z tej historii, było poszerzenie przyjaźni Leny i Gosi do trójkąta z Dorotą. A Dorota i Gosia nie należały do osób, które potrafią patrzeć, jak ich przyjaciele cierpią, choć cierpieć nie muszą. Później była jakaś kawiarnia i spotkanie, na którym, nieświadomi niczego, pojawili się Lena i Andrzej, a skoro już się pojawili, to postanowili wyjaśnić kilka spraw, które ciągle jeszcze nie pozwalały im spać spokojnie. Wyjaśniali długo i, rzec by można, namiętnie, najpierw w kawiarni, później w samochodzie, gdzie było jednak zbyt zimno i mało intymnie, na koniec zaś w sypialni Leny pod czujnym i pogardliwym spojrzeniem Marcela. Właściwie nie ograniczyli się do sypialni, ale to ich prywatna sprawa, musi więc Wam wystarczyć informacja, że, owszem, Lena w łóżku okazała się być równie żywiołowa i spontaniczna, jak poza nim. Po tej nocy nastąpiła seria mniej lub bardziej szczęśliwych dni, podczas których ona bardzo starała się zapomnieć i zaufać tak do końca, a on robił wiele, by miała ku temu powody. Nie była to jednak bajka. O nie! Ona nadal rozrzucała swoje drobiazgi, denerwując go wszechobecnym bałaganem, który on czasem sprzątał, denerwując ją, bo w uporządkowanym mieszkaniu nie mogła niczego znaleźć. Było im dość dobrze, na tyle dobrze, by mogli stwierdzić, że są szczęśliwi, więc stwierdzali to przy każdej okazji, irytując otoczenie do granic wytrzymałości. Byli tak słodcy, że od samego patrzenia trzeba by przejść na dietę. Pojawiły się obietnice, że tak będzie już zawsze, w wiadomościach na lodówce przewijały się serduszka, a kiedyś, po butelce wina rozmawiali nawet o pszczółkach i kwiatkach. Spędzali razem każdą wolną chwilę.
Gdyby to był film, Andrzej posłuchałby rady przyjaciela, który twierdził, że tego, co mówią kobiety, nigdy nie należy odczytywać wprost i dowodził, że Lena chciałaby spróbować od nowa, tym razem bez tych wszystkich niedopowiedzeń i półkłamstw. Zabawne, że tym razem przyjaciel miałby rację... Gdyby to był film, Lena zapewne złamałaby nogę na śliskim chodniku i trafiłaby do szpitala, w którym on akurat przechodziłby jakieś badania. Albo wpadłaby na niego podczas zakupów czy imprezy, spojrzeliby na siebie i wszystko byłoby jasne. Gdyby to był film, napisy końcowe pozwoliłyby nam wierzyć, że będą szczęśliwi, choć tak naprawdę nie mielibyśmy ku takiemu stwierdzeniu żadnych podstaw, bo czy uśmiech i pocałunek to sensowna podstawa? Gdyby to nie była szara rzeczywistość, nie tkwiliby w tej szarości, czekając na cud. Nie rozpamiętywaliby i nie odwracaliby smutnego spojrzenia od wyświetlacza telefonu, na którym pojawiało się inne, niż by chcieli, imię. Oni jednak nie tkwili w zwykłej szarości. Mieli przyjaciół. Bo tym, co wynikło z tej historii, było poszerzenie przyjaźni Leny i Gosi do trójkąta z Dorotą. A Dorota i Gosia nie należały do osób, które potrafią patrzeć, jak ich przyjaciele cierpią, choć cierpieć nie muszą. Później była jakaś kawiarnia i spotkanie, na którym, nieświadomi niczego, pojawili się Lena i Andrzej, a skoro już się pojawili, to postanowili wyjaśnić kilka spraw, które ciągle jeszcze nie pozwalały im spać spokojnie. Wyjaśniali długo i, rzec by można, namiętnie, najpierw w kawiarni, później w samochodzie, gdzie było jednak zbyt zimno i mało intymnie, na koniec zaś w sypialni Leny pod czujnym i pogardliwym spojrzeniem Marcela. Właściwie nie ograniczyli się do sypialni, ale to ich prywatna sprawa, musi więc Wam wystarczyć informacja, że, owszem, Lena w łóżku okazała się być równie żywiołowa i spontaniczna, jak poza nim. Po tej nocy nastąpiła seria mniej lub bardziej szczęśliwych dni, podczas których ona bardzo starała się zapomnieć i zaufać tak do końca, a on robił wiele, by miała ku temu powody. Nie była to jednak bajka. O nie! Ona nadal rozrzucała swoje drobiazgi, denerwując go wszechobecnym bałaganem, który on czasem sprzątał, denerwując ją, bo w uporządkowanym mieszkaniu nie mogła niczego znaleźć. Było im dość dobrze, na tyle dobrze, by mogli stwierdzić, że są szczęśliwi, więc stwierdzali to przy każdej okazji, irytując otoczenie do granic wytrzymałości. Byli tak słodcy, że od samego patrzenia trzeba by przejść na dietę. Pojawiły się obietnice, że tak będzie już zawsze, w wiadomościach na lodówce przewijały się serduszka, a kiedyś, po butelce wina rozmawiali nawet o pszczółkach i kwiatkach. Spędzali razem każdą wolną chwilę.
Tak minęła zima.
Przyszła wiosna, równie nieśmiała, jak pewna brunetka, która czekała czasem pod Łuczniczką i którą Andrzej miał ochotę rozruszać. Nie zrobił tego jednak, pamiętając, że z okłamywania Leny nic dobrego nie wynika. Wtedy jeszcze wydawało się, że wszystko będzie dobrze, bo przecież każdy styka się z pokusami, więc ważniejsza od pokus jest ochota do ich odparcia. Andrzej ochotę tą miał, Lena była sobą, wciąż tą samą Leną, która potrafiła zaskakiwać go co minutę, sprawiając, że pokusy wydawały się blade i nieciekawe. Wtedy też wiosna rozkwitła na dobre, brunetka znikła ale zamiast niej pojawiło się jedno słowo, które okazało się groźniejsze niż pokusy i zmieniło wszystko. Zmieniło, bo ona znów poczuła się oszukana, dowiedziawszy się, gdy decyzja właściwie już zapadła. Zmieniło, bo on nie mógł uwierzyć, że ona nie cieszy się wraz z nim. Zmieniło, choć akurat takie słowa, jak to, rzadko coś zmieniają. Przecież to tylko nazwa, symbol określający położenie geograficzne i zwianą z nim historię, dlaczego więc miałoby coś zmienić? Tym razem jednak zmieniło wiele. To słowo to "Bełchatów".
Gdyby miał więcej czasu, być może zdołałby ją przekonać. Gdyby miała więcej czasu, być może zdołałaby wybaczyć. Ale czasu nie było. Szybciej, niż się spodziewali, przyszedł ten dzień, w którym musiał spakować swoje rzeczy. Potarmosił Marcela po głowie, raniąc tym samym jego kocią dumę, podszedł do Leny i objął ją mocno. Nie powiedział nic, bo niby co miałby powiedzieć? Ona też milczała. Ktoś mógłby stwierdzić, że słychać było tylko pękające serca, ale to nie byłaby prawda. Serca nie pękają ot tak. Szczególnie, gdy ona zdążyła już zrozumieć, że wyjazd jest dla niego ogromną szansą, a on, że studia w Bydgoszczy są dla niej ważne. Przecież się kochali, a kochający się ludzie potrafią zrezygnować ze swojego szczęścia dla szczęścia ukochanej osoby... Nie było to łatwe, ale postanowili spróbować żyć bez siebie. Starali się bardzo. Próbowali przez trzy tygodnie, jednak w końcu, po kolejnym morderczym spalskim treningu, poddał się i wybrał jej numer. Nie wiedział, że Lena siedziała właśnie z telefonem w dłoni, wpisując w myślach różne "za" i "przeciw" w odpowiednie rubryki, a kiedy usłyszała jego głos, upewniła się, że nie powinna rezygnować z tego, co ich połączyło. Nie wiedział tego, więc zdziwił się, gdy wyrzuciła z siebie jednym tchem, że właśnie zdecydowała się przenieść do Łodzi, a on ma wynająć jakieś ładne mieszkanie, które spodoba się jej i Marcelowi. Nie mógł tego wiedzieć wcześniej, ale jak tylko się dowiedział, poczuł się szczęśliwy i nawet mięśnie nie bolały już tak mocno. I nie było ważne, że ona jest daleko, bo czuł, jakby była tuż obok.
Gdyby to była bajka, nie musieliby się mierzyć z serią przeciwności. On nie opuszczałby wściekły mieszkania, a ona nie dzwoniłaby zapłakana do Gosi czy Doroty. Nie kłóciliby się o to, kto miał zrobić zakupy, opróżnić zmywarkę, czy nakarmić Marcela. Nie byłoby jej przykro, że zostaje sama, gdy on gra gdzieś na wyjeździe, a przyjaciółki są daleko. Tylko, czy na pewno bez tego nadal byliby razem? Czy nie okazałoby się, że kilka samotnych dni jest tym, czego potrzebują od czasu do czasu, by móc z uśmiechem patrzeć na swoje wady? Czy życie w bajce nie byłoby nudne? Czy przeciwności i radość, gdy miną, nie sprawiają, że życie ma sens? Czy miłość byłaby równie piękna w idealnym świecie? A może w ogóle by jej nie było?
To nie jest bajka, więc nie będą żyli razem długo i szczęśliwie za sprawą dobrej wróżki.
Sami muszą się o to postarać.
Pewnie część z Was spodziewała się tego, co chcę teraz napisać.
Nie ma sensu dłużej odwlekać tej chwili, bo odwlekam ją już od
kwietnia. Prawdę mówiąc, zamierzałam się pożegnać po poprzednim
opowiadaniu, ale nie chciałam, by właśnie tamto było ostatnim. Pojawił się pomysł na Andrzeja i pomysł ten wydał mi się wystarczająco ciekawy, by
spróbować. Widzicie pewnie, że pisanie nie przychodzi mi tak
łatwo, jak kiedyś. Widzicie, że przerwy pomiędzy kolejnymi wpisami są
długie. Wiem, że to nudne wyjaśnienie, ale po prostu nie mam czasu,
zarówno na pisanie, jak i na myślenie o tym, co ewentualnie mogłabym napisać. Codzienność pochłonęła mnie do reszty i nie chce puścić. Nie wiem co będzie. Nie żegnam się na
zawsze. Wcale się nie żegnam. Nie zobaczycie tu nic nowego do czasu, aż
pojawi się w mojej głowie myśl, której dam się ponieść. Może pojawi się za tydzień, a może nigdy. Nie znikam. Będę
czytać, będę komentować, będę męczyć Was mailami i gg. Będę. Nie
zapomnę. Jeśli zatęsknicie, macie namiary na mnie w profilu. Odpowiem.
Na pewno.
Dziękuję
za Waszą obecność. Nie chcę wymieniać nikogo, by o nikim nie zapomnieć.
Dziękuję Wam wszystkim. Za miłe słowa. Za rozmowy. Za maile. Za komentarze. Za
myśli ciepłe i krytyczne. Za realizm, który sprowadzał mnie czasem na
ziemię i marzenia, które pozwalały się od niej oderwać. Za milion
rzeczy, których pewnie teraz nie wymyślę, a które będą mnie ścigać w
następnych dniach. Przykro mi, że Was zawodzę. Mam nadzieję, że chociaż
część z Was będzie tu, jeśli wrócę. Jeśli kiedykolwiek pojawi się coś
nowego, pojawi się tu.
Może
jeszcze coś wymyślę. Chciałabym. Może przeczytam coś, co podsunie mi
pomysł, jak już wielokrotnie bywało. Może jeszcze kiedyś słowa nie dadzą mi spać. Może... ale nic na siłę.