poniedziałek, 30 września 2013

Let's play birds 2.

Jesteś wściekła.
Dawno nie byłaś aż tak wściekła.
Chcesz odwdzięczyć się przystojniakowi za nadzieje, które w tobie rozbudził, ale to tylko pogłębia twoją wściekłość, bo przebłyski rozsądku podpowiadają, że przecież tylko ci pomógł. Nie obiecywał wspólnej zabawy, nie proponował, że postawi ci drinka... Właściwie nie wiesz nawet jak ma na imię i to wpędza cię w jeszcze większą złość. Nie interesowałaś go. Ani odrobinę. Za to on ciebie, i owszem, całkiem mocno zainteresował. Zerkasz ukradkiem w jego kierunku i po raz kolejny odnotowujesz, że nie zwraca na ciebie uwagi, pochłonięty całkowicie studiowaniem profilu swojej towarzyszki. Prychasz i postanawiasz mimo wszystko dobrze się bawić. Zazwyczaj dobrze się bawisz, tym razem też tak jest. Tańczysz bez zahamowań, prowokując i obiecując niebo. Przymykasz oczy, oddając się całkowicie muzyce. Zawsze lubiłaś tańczyć, nigdy jednak twój taniec nie wzbudzał takiego zainteresowania, jak tego dnia. Jesteś zaskoczona, gdy zauważasz, że chyba wszyscy, nawet on, wpatrują się w ciebie z wyraźną fascynacją. Zaskoczona, ale nie zawstydzona. Przez chwilę patrzysz intensywnie w jego oczy, by w końcu odwrócić się, kręcąc na pożegnanie zgrabnym tyłkiem. Rozglądasz się, szukając towarzystwa i wówczas ich dostrzegasz. On - wyglądający na zagubionego, jedyny, który nie patrzy na ciebie i ona - nieśmiało poruszająca się w rytm muzyki. Przyglądasz się im i masz ochotę parsknąć śmiechem, widząc jak rzucają sobie ukradkowe spojrzenia. I już wiesz. Wiesz, jak chcesz się zabawić.

Ignorujesz pojawiających się natrętów i cały czas obserwujesz dziwną parę niebędącą parą. Śmiejesz się do samej siebie, bo zupełnie nie pasują do otaczającego ich barwnego tłumu. Opracowujesz plan. Wiesz, że najpierw musisz  zająć się dziewczyną. Wyławiasz moment, w którym rusza do baru, stajesz obok niej i zamawiasz to samo, czyli sok porzeczkowy. Krzywisz się, bo nie znosisz porzeczek, ale dzięki nim masz pretekst do rozpoczęcia rozmowy i już po chwili razem pudrujecie noski przed olbrzymim lustrem w damskiej toalecie, opowiadając historie swego życia. Jej prawdopodobnie jest prawdziwa, twoja od początku do końca wyssana z palca. Cóż, prawda mogłaby ją zszokować i zawstydzić, a tego zrobić nie chcesz. Jeszcze nie.... Teraz chcesz żeby cię polubiła i może odrobinę ci zaufała. Ciekawe, bo ta trudna sztuka udaje ci się bez problemu. Namawiasz ją na jednego drinka "malutkiego, taki bruderszaft". Patrzy nieufnie na kieliszek postawiony przez barmana, a jednak ulega i wypija zawartość jednym łykiem, dokładnie tak jak ty. Nie, nie chcesz jej upić. Chcesz, by się rozluźniła. Cieszysz się, gdy jej policzki pokrywają się czerwienią, pokazując, że alkohol już rozgrzewa jej ciało. Masz nadzieję, że rozgrzał również emocje. Przez kilka minut słuchasz jej wesołej paplaniny, a gdy masz już dość, wplatasz palce w jej gęste włosy i całujesz delikatnie jej usta. Dziwisz się, gdy przechodzi cię dreszcz i tłumaczysz to sobie w jakiś absurdalny sposób. Odsuwasz się nieznacznie i stwierdzasz:
- Wygląda na to, że zostałyśmy przyjaciółkami.
Spuszcza głowę a ty obserwujesz uczucia przebiegające przez jej twarz i oddychasz z ulgą, gdy w końcu uśmiecha się lekko i znów patrzy ci w oczy.
- Na to wygląda...
Kłamie. Widzisz, że kłamie, tym bardziej, że wzrokiem szuka swojego niedoszłego towarzysza. Wiesz dokładnie, że wolałaby, aby to on stał tu zamiast ciebie, ale wiesz też, że on nigdy by się na to nie odważył. Nie przejmujesz się jej prawdziwymi odczuciami i ciągniesz ją w stronę rozgrzanych ciał pulsujących w rytm muzyki. Kładziesz dłonie na jej biodrach i wprawiasz je w ruch zgodny z ruchem twoich własnych. Czujesz, że się jej spięte mięśnie puszczają, biodra zaczynają płynąć, a na usta wypełza pełen zadowolenia uśmiech. Odwzajemniasz go, bo właśnie o to ci chodziło. Zawsze fascynowało cię jak szybko ruch bioder potrafi wywołać podniecenie. Zawsze od kiedy ktoś pokazał ci jak to działa... Próbujesz przypomnieć sobie jego twarz, lecz pamiętasz tylko rozkosz. Szybko odpędzasz wspomnienia i całujesz ją ponownie. Tym razem już nie jest zszokowana i oddaje pocałunek. Coraz śmielej badasz jej ciało, a ona pozwala ci na coraz więcej. Masz coraz większą ochotę zapomnieć o całym tym planie i zamknąć się z nią gdzieś, gdziekolwiek, gdzie byłybyście same.
Być jak ptak. Kolorowy ptak. Podziwiany i pożądany.
Właśnie tym chciałabyś być tej nocy. I wiesz, że właśnie tym nie będziesz.


Pewnie niektóre z Was już się domyślają, że imion tu nie będzie. 
Za to ja będę okropnie nieregularna. Zbyt wiele się dzieje. Ale będę. Muszę się tylko pozbierać, bo nie wiem gdzie i kim chcę być.  Przede wszystkim gdzie, kim wyjdzie samo... 
Endżoj.

czwartek, 19 września 2013

Let's play birds 1.

Z zadowoleniem oddychasz śmierdzącym wielkomiejskim powietrzem. Uśmiechnęłaś się, gdy jakiś chłopak w garniturze potrącił cię, pędząc gdzieś z telefonem przy uchu. Uśmiechnęłaś się, bo nawet tego nie zauważył. Uśmiechasz się cały czas, idąc szeroką ulicą, której nazwy nawet nie znasz. Uśmiechasz się także, gdy dostrzegasz wielki napis hotel i kilka gwiazdek za nim, lecz naprawdę chce ci się śmiać dopiero na widok miny recepcjonisty, gdy wręczasz mu swoją złotą kartę kredytową. Zabawne, jak łatwo można awansować z natręta na panią, prawda? Czy interesuje cię ile kosztuje noc w tym miejscu? Ani trochę. Jak długo chcesz tu zostać? Tego nie wiesz, wiesz jednak, że tatuś zapłaci. Jak zawsze...

Nudzisz się. Niewyobrażalne, ale kurewsko się nudzisz. Tego właśnie określenia używasz w myślach, by opisać swój stan. Zwiedziłaś już hotelową strefę SPA, zafundowałaś sobie, nie, pardon, tatuś zafundował ci jaskrawe paznokcie tak długie, że masz teraz problem z otwarciem puszki z pokojowego barku, dwukrotnie zmieniłaś kolor włosów, powiększyłaś garderobę o kreacje, jakich mogłaby zazdrościć ci niejedna celebrytka, ukradłaś papierosy z tylnej kieszeni spodni pewnego starszego pana i wypaliłaś je, gapiąc się bezczelnie na znaczek z przekreślonym papierosem, przebiegłaś wszystkie chyba hotelowe korytarze i teraz się nudzisz. A to oznacza, że czas stąd wyjść. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać... Patrzysz niepewnie w obcą ciemność rozpościerającą się w miejscu, które w promieniach dnia wydawało się być przyjemnym i pełnym życia. Po kilku sekundach prychasz i wychodzisz w tą ciemność, ignorując pytanie czy chcesz taksówkę. Idziesz przed siebie, udając pewność, jednak nie jesteś już zadowolona z zakupu tej obcisłej sukienki, tak świetnie pasującej do twoich ulubionych szpilek, chwiejących się teraz zdradziecko na nierównym chodniku. Wybuchasz, gdy trzeci samochód zatrzymuje się przy tobie i wrzeszczysz bez opamiętania na kierowcę, który i tak gapi się na twój biust i próbuje się targować, choć nie podałaś ceny. Zamierasz, gdy ktoś łapie cię za łokieć i używając kilku niewybrednych słów sprawia, że samochód odjeżdża. Niepewnie podnosisz wzrok, bo nawet na tych obcasach jesteś od niego niższa i czujesz się... jakbyś tonęła. Banalne? Nie dla ciebie. Nie w tej chwili. Nie zdziwiłabyś się, gdyby kilkukrotnie w okolicę uderzył piorun tak, jak widziałaś kiedyś w jakiejś taniej telenoweli. Wówczas śmiałaś się z tej sceny przez kilka tygodni, a teraz... teraz po prostu zamarłaś...Chyba nawet przestałaś oddychać, bo nieznajomy chwycił twoje za ramiona i zaczął potrząsać, najwyraźniej oczekując jakiejkolwiek reakcji twojego skołowanego ciała. Tylko po co miałabyś reagować, gdy te oczy wpatrywały się w twoje z taką troską? Mógłby zapakować cię do bagażnika, wywieźć w dal i nawet byś nie pisnęła. Mógłby wszystko, tylko najwyraźniej nie chciał.... Ocknęłaś się, gdy wyjął telefon i dotarło do ciebie coś o pogotowiu. Położyłaś swą wypielęgnowaną dłoń na jego nieco szorstkiej i wymamrotałaś drżącym głosem, że nie trzeba. Uśmiechnął się, gdy upewnił się, że nic ci nie jest i zapytał czy może ci pomóc. Zamrugałaś intensywnie swymi długimi rzęsami, lecz ani on, ani to pytanie nie zniknęło. Pomóc? Tobie? Nikt cię o to nie pytał. Nigdy. Nikt nie chciał ci pomagać. Nigdy. Wszyscy wiedzieli, że radzisz sobie sama. Zawsze. Wszyscy oprócz tego przystojniaka...
Niepewnie wiercisz obcasem dziurę w chodniku i widzisz, że on traci cierpliwość, zerkając co chwilę wymownie na swój zegarek. Dopytuje czy czegoś szukasz i wtedy uświadamiasz sobie, że owszem. Oczywiście! Chciałaś się przecież zabawić! Uśmiechasz się najładniej jak potrafisz i natychmiast przestajesz się czuć jak idiotka. Widzisz, że oddycha z ulgą, gdy przyjmujesz propozycję. Bez zastanowienia wsiadasz do jego samochodu, który pachnie nowością oraz drożyzną i pozwalasz wieźć się w pewne "świetne miejsce, które na pewno ci się spodoba", a do którego, traf chciał, on również się wybiera. Prowadzisz z nim gładką rozmowę, zaczepiając czasem "przypadkiem" o jego dłoń, gdy sięgasz do radia. Masz wrażenie, że kilka razy widzisz w jego oczach podziw i coś jeszcze... jakby radość... a może podniecenie... Cokolwiek to jest, dobrze ci z tym wrażeniem. Nie przyznałabyś tego głośno, ale masz nadzieję, ze wiezie cię do siebie, jednak nie jesteś zawiedziona, gdy parkuje przed tym "świetnym miejscem" i popycha cię lekko w kierunku bocznego wejścia, dotykając nagiej skóry twoich pleców. Przeciwnie. Jesteś dumna jak paw. Szczególnie, gdy słyszysz głosy protestu z długiej kolejki ustawionej przed głównym wejściem. Jesteś dumna, że nie zdejmuje swej dłoni, gdy podążacie wąskimi korytarzami w kierunku narastającej muzyki. Wędrujesz w kierunku nieba, gdy lekko gładzi kciukiem wypukłość twojej łopatki. Czar pryska, gdy zatrzymuje cię przed kolejnymi drzwiami i krzyczy do twojego ucha, byś na pewno go usłyszała:
- No to cześć. Dalej poradzisz sobie sama.
Puszcza ci oczko i otwiera drzwi, wpuszczając głośne, duszne powietrze i ignorując całkowicie twój szok i brak odpowiedzi. Widzisz jeszcze, jak otacza ramionami jakąś brunetkę i całuje ją namiętnie, zanim drzwi się zamykają, uniemożliwiając ci dalsze podglądanie.
I wtedy bierze cię cholera.
Tak po prostu.


PRZEPRASZAM.
Miało być inaczej. Szybciej. Bardzo dużo wydarzyło się w czasie ostatniego miesiąca. Tak dużo, że to aż niewiarygodne, a to chyba i tak dopiero zapowiedź tego, co mnie czeka. Spróbuję skończyć to opowiadanie, bo, jak wiecie, nie znoszę niedokończonych rzeczy, ale później chyba się pożegnamy na dłuższy czas. Albo na zawsze. Chyba, że znów coś się wydarzy...
Ciągle nadrabiam zaległości. Sporo napisałyście...